„Pan Once Upon A’Time był mężczyzną eleganckim, który nie przytrafiał się codziennie. Nie zdarzał się ot tak na zakręcie dróg, ale wymagał i odpowiedniego czasu i aury, a i jeszcze wrzasku ptaszydeł wszelakich, tudzież i mglistych zawirowań, Utopców zawodzenia i Diabłów tańcujących w obrębie owej opowieści. I trąb jerychońskich, czy bardziej przyziemnych, jakichś dzwonów, grzmotów i… No zwyczajnie, facet jak miał wejście, to miał je z całych sił i mocy przerobowych, a nie tylko ino takie, na jakie było stać jego sponsora… Wiedział, co oznacza pierwsze wrażenie.
Tylko nie do końca rozumiał dlaczego miał je robić teraz i tutaj. Dziwny kawałek ziemi, ni cywilizacji, ni hipermaketów. Owce łażą dookoła i ciżemki bobkami swoimi mu nękają. Żadnej infrastruktury ino lasy i pola, skały i duchy. Dziwnym zdaje się, że właśnie tutaj się przebudził. Na stojąco, jak zwykle odprasowany i pachnący odpowiednio, a dookoła niego świeżo zlane gnojówką pola kiełkującej cebuli… O zgrozo!!! O abnominacjo! O złamany przenajświętszy kutafonie!!!
Smród to smród, ale przed tym nie można było uciec!!! I na dodatek ona, siedzi mu u stóp, podobnie chyba zadziwiona jak on sam i się trzęsie. Kupka totalnego nieszczęścia z nadwagą szczególną w górnych częściach ciała… Nie wiadomo, preskoczyć toto, bo niskie, czy tez jednak rzucić ochłapem w nią? Z drugiej strony co, jesli zaprawdę to wiedźma i klątwą jakąś odrzuci? Pierun wie co z nią zrobić, albo i wie, czego nie robić? Nosz kurcze… gorzej już serio być nie mogło… Aaaaa, padać zaczyna i szlag trafi koafiurę!!! No dobra, nie prześcigajmy się świecie w okrucieństwach!
PEACE!!!
A przynajmniej zdałby się namiocik z centralnym ogrzewaniem i orzeszki w miodzie. I krakersy z serkiem, jak już się ma zająć ową nieszczęśnicą…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Księga Nefasa” – … boska. Cudowna, odświeżająca podróż w objęcia średniowiecza. Może i trochę ono cuchnie, może i ciągle na obiad fasola, ale… cudowna!!!
Oto jest opowieść, którą mógłby napisać Gall Anonim, gdyby mu jaj starczyło, by powiedzieć prawdę. Wyobraźcie sobie wyrywki z kroniki, a pod nimi… prawdę. O tym, jak było za młodych czasów Bolesława zwanego zwykle Krzywoustym. Męża pragnącego władzy, siły i potęgi. Wielkości. Ale poznajcie też Nefasa. Tego, który pisze i skrywa tajemnice. Wybitnego męża, szpiega i kochanka kobiety, która jest definicją słowa: niesamowita. Naszego narratora. Tego, który przyznaje się do kłamstwa oraz czynu, który tak naprawdę zmienił historię…
Niesamowita, barwna, plastyczna… kurcze, tego sie ni da ooisać, pasjonująca historia. Z jednej strony powieść historyczna, z drugiej fantastyka, z trzeciej, magia i miłość. Przywołanie prawdy o pogaństwie Polski, o bóstwach i siłach targających tamtą częścią Europy, oraz tym, czego historia woli… nie cytować!!! Wstydliwe odkrycie grzeszków większych i mniejszych.
Pasjonujące.
Książka nie tylko ciekawa, ale przede wszystkim DOSKONALE NAPISANA!!! Polecam serdecznie i tym od historycznych powieści i tym, którzy kochają magię i lubią dobrze skonstruowanych bohaterów zawsze skrywających coś w zanadrzu.
Wszyscy gotują i piorą i okna myją, czy co tam, a moja pogańska dusza bierze jajo i idzie do lasu, a co. W końcu bez przesady, u nas ten czas jest mało świąteczny. Poza sąsiadem, który na kilku krzaczkach powiesił sobie kolorowe piórka, taki wyspowy zwyczaj tego czasu, to jakoś takoś no nic poza tym. Może i gdzie niegdzie marcepanowe jajka… A właśnie, co jest takiego w marcepanie, że u nas to do wszystkiego go dodają? Wie ktoś, bo ja nadal nie rozwiązałam tego problemu. nie żebym sie jakoś mocno starała, ale jednak. Trochę to intrygujące. Co ciasto, to marcepan, marcepan w tubach, marcepan w batonach i marcepan… O co chodzi z tym marcepanem? Czy istnieje tutaj jakieś bóstwo, które nim trzeba przekupić i ja o nim nie wiem? A może zwierzę, które wydziela ów marcepan, miejmy nadzieję innym otworem i wiecie, jakoś należy sprokurowac owe nadwyżki? Pierun wie, ale każda odpowiedź mnie przeraża!!!
Piórka piórkami, Turyścizna zjechała. Od razu wiadomo, że prom z Sassnitz rozpoczął swoje kursowanie, bo jest ich masa i wykupują ser. W sklepach tłok taki, że aż człek się gubi między alejkami, a na dodatek chleb wychodzi. Nie no… co oni tacy żerci? Czy to owo świeże powietrze, czy też raczej nasze wiktuały? No nie wiem, co o tym myśleć. Z drugiej strony przeciez o to chodzi, by Wyspa w końcu cos zarobiła, czyż nie? Tylko dlaczego zwiększa się od razu ilość petów na chodniku? No weźcie no. To tak absurdalne, jak pieprzenie o świeżym powietrzu i ładowanie sie z papierosem do lasu. Mieliście tak kiedyś? Idziecie sobie lasem, omijacie wybieg dla piesków, bo wiadomo on zawsze pachnie odmiennie, a tutaj wali na was dymna chmura… oczywiście na dwóch nogach. Częściej męska, sporadyczniej żeńska, ale tak samo wkurwiająca, bo dajmy na to wzięliście wdecha… no i teraz trzymacie, trzymacie, trzymacie i w końcu sorry, ale nie dotrzymacie, musicie popuścić i tyle…
I zaciągacie się dymowiskiem.
No cholery można dostać od tego dotlenienia!
Świat ogólnie mówiąc fajniejszy jest, gdy ludzie mu nie przeszkadzają. Gdy jedynie go czycą, pochylają się nad jego urodziwością… nad falami, nad kamieniami, nad drzewami, w których pniach zdają się być zatopione twarze. I to twarze szemrzące, twarze krzyczące, twarze jojczące…
Uciekam od ludzi w dzicz…
Tam, gdzie święty kamień stoi. W lesie, w którym stoją wyłącznie proste drzewa, gdzie ściółka jest tak gruba, iż zdajesz się w niej zatapiać… i chociaż drobisz ładnie ścieżką zdaje ci się, że każda z gałęzi dotyka Ciebie. Głaszcze, poszturchuje… rozglądasz się, a żadnej gałęzi nie ma na wysokości twojego wzrostu, tyłka, dłoni. A jednak wciąż je czujesz. Macające, tykające, poszturchujące. Oto dowód na to, że zbliżasz się do Offerstena. Sporego, choć niskiego, omszonego, a jednak z widocznymi wgłębieniami, czekającego… na Ciebie. I chociaż we łbie może Ci się mieszać, czy tak naprawdę to Ty masz tutaj złożyć ofiarę, czy sam nią jesteś, tylko nie wiesz dla kogo… ale nic to. Jesteś tutaj, a to oznacza, że Wyspa chce Ciebie w tym miejscu.
Kamień… tajemnica, a może krzycząca w twarz oczywistość? Może intuicyjność aż podskakuje przypominając ci atawistyczną potrzebe posiadania dziewicy? Widzisz te pojedyncze monety umieszczone w zagłębieniach i wiesz, że nie jesteś sam, że wiara, to coś więcej, a może zwyczajne „wiedzenie”? Czy to tylko wiedźmy i magowie, czy jednak gromadka tych, którzy z dziada pradziada przychodzili tutaj i prosili… o wszystko. Nie tylko o płodność, nie tylko rozlewając krew i namaszczając głaz tłuszczem, ale przede wszystkim swą obecnością utrzymując przy życiu coś ważniejszego, tradycję. Miłą, może i dla niektórych dziwaczną, ale ci sami w końcu rzucają monety do studni oraz fontann, więc… cóż w tym złego? Metal to metal, czekolada to czekolada, a ciągłość chronologiczna stanowiska przejmująca!!!
Czyste pogaństwo.
Ino ludzie chcący pobachać się w przyrodzie i ci, co postanowili oderwać się od codzienności w swoich sommerhusach. Samotni panowie, samotne panie, może czekający na resztę rodziny, a i oczywiście same rodziny, dziewczynka na różowym rowerku, chłopczyk z rodzicami, wrzeszczący, niszczący moją cudowną ciszę nadmorską, wrzaskun pierniczony… a w tym wszystkim spokój zmarłego ptaszka, który właśnie tutaj postanowił odejść na piórczany spoczynek… Może spodobały mu się te kamienie, bo takie tu one cukierkowe. Piękne, niesamowite w tym jakże cudownie odsłaniającym się słońcu. I jeszcze owa ochrowa skała, którą odkryły pływy…
Takie to wszystko niesamowite.