Pan Tealight i Stary Gulpak…

„Ludzie, to biorą naturę za pewnik. Za jakieś cośtam, co się samo robi, samo zmienia. Samo zapyla, rodzi i po sobie sprząta. Samo żyje, umiera i na dodatek potem od nowa wzrasta. Wiecie, tak się toczy kołem, ale też i samo se to koło dmucha i kręci nim i smaruje. Ogólnie mówiąc… ludzie są dziwni. Mało myślą, pełni są schematów i cudzych „powiedziałomisię” i Stary Gulpak doskonale o tym wiedział. Od zawsze był sobą, znaczy trollem wodnym, małym, na wpół trollem, na wpół utopcem, gdzieś tam jeszcze wodnikiem. Ot mamusię miał taką, co lubiła eksperymentować z partnerami i nadzwyczaj chętkę na cielesne sprawy miała i… tak zostało. Za to Stary Gulpak to całkiem nie lubił ni ludzi, ni innych stworzeń. Ogólnie mówiąc sam kochał być i gulpać sobie we własnym towarzystwie. Bo widzicie, on był specem od gulpania, od owych dźwięków przy mostach, na spadkach i kataraktach, na obsuwach i zsuwach rzecznych, przy kamieniach, pod patyczkami, czy w dziwnych, wirujących zagłębieniach… Bo on jest mistrzem od dźwięków. Dźwięków dziwnie moczopędnych, dźwięków pulpczących, dźwięków bryndzlących, chlupczących, purkutujących i prytliwych…

Mieszkał Gulpak w domeczku całkiem wymyślnym, nakrytym przez obaloną jesienią wierzbę, zbrojonym wodorostami i szyszkami, z kominkiem, trzema pokojami i dwiema wyderkami miniaturowymi – ostatni krzyk mody w trollowym świecie. Wiecie, jak ktoś nie ma żony, to taka wyderka ją zastąpi, aczkolwiek… eee, nie do końca może? Miał kuchnię z widokiem na morze i sypialnię z widokiem na rzeczkę. No i oczywiście przede wszystkim spokój miał i ciszę, ale i specyficznych fanów, podziwiających jego dźwięczność. Miał i własne studio nagrań i marzenia… Biblioteczkę z wilgotnymi papirusami i najwspanialszą oranżerię z wodorostami pełzającymi…

Żył i tworzył.

I tylko ona go intrygowała. Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki – ostatnio na wkurwiającym głodzie, nie mająca co czytać… bo przychodziła i pytała dlaczego, bo słuchała aż za bardzo, bo wciąż marudziła. Dorzucała mu do muzyki pytania i wątpliwości, cząstki jabłek i cukierkowe kuleczki. Nie zmieniała go, chciała zrozumieć, ale on zaczął… na nią czekać.

Zaczął…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3756

Pada…

Oj, w końcu pada. Pewno, że w obliczu zakończenia sezonu, czyli ziemniaczanych ferii to niezbyt dobra wiadomość dla Turyścizny, ale… dla Wyspy wspaniała. Bo w końcu wszystko się nawadnia, w końcu wszystko pije, a ten welon wilgotności, który nas otula sprawia, że na nowo wszystko się zieleni. Wiecie, no pięknie jest. Może i kwiatów już wiele nie ma, późne róże i zioła wciąż jeszcze nas bawią, ale są liście. No i wodorosty. Te potrafią naprawdę zaskoczyć. Przyglądaliście się kiedyś nim? Tak naprawdę? Bo one mają w sobie słońce i ciepło i taką masę światła, że aż kurcze błyska. I świetnie się palą!!! Wystarczy zebrać kupę i nie macie problemów z rozpaleniem w kominku, piecyk, czy czym tam… może strzela troszkę, może i olejność z nich tryska, ale wciąż, darmowa rozpałka. Jednak leżą na zbyt szybko ochładzających się kamieniach, wolę się im na razie przyglądać. Patrzeć jak światło przez nie przenika, jak się w nich odkłada, jak je zmienia, jak powołuje do życia najprostszy ogień, ciepły, ale nie parzący. Wzbudzający w owych pokręconych, tylko na pozór wyłącznie brunatnych szczątkach, suchości i szelestach… życie. Całą gamę poruszających się, wężowatych stworzeń, miniaturowych feniksów, które tak bardzo pragną się przekształcić. Oto i morska jesień. Czas, kiedy zielonych, sałatowych i perukowych zielsk w wodach mniej, gdy kolor morskości dziwnie się pogłębia. Jakby cała ta letniość, radosna i skoczna, teraz zatapiała się w wilgotność. Jakby codzienność ziemska, powracała do wody… znowu.

Jakby to wszystko było czymś więcej…

Przemierzając Wyspę, oczywiście poza wszelką, liściowatą jesiennością i równością trawników, zaskoczą Was… dynie. No dobra, zaskoczą albo nie, to w końcu zależy od Was. Może żyjecie w zadynionym świecie, może… Bynajmniej u nas dynie wkradają się w życie od końca września i już tak jakoś zostaje. Niektóre dotrzymają do Halloween, inne nie, pożarte przez wszelakie stwory, trolle, krasnale, duszki i elfy. Wychodzą te dynie sprzed domów, wyzierają z trawników, wyskakują nagle z donic. Płożą się przy skrzynkach pocztowych, oblegają dachy i ściany. A to tylko październik. Czasem sobie myślę, że może to alieni… ale co tam, alien widać też musi podglądać świat, a że ma taki, a nie inny kształt, to widać się wpasowuje.

IMG_3246

Od połowy października do połowy listopada czas się trochę zatrzymuje. Częściej dni są szare, mokre, częściej pola łkają, przesuwają się w stronę morza i barwią jego powierzchnię swoją ziemistą kożuszkowością. Wszystko jakoś tak się zmienia, ale i szykuje na ostatni w tym roku Wyspowy wyskok. Julefrokosty, julemarkety… przedjulowy czas kolorów, wyprzedaży przydomowych, wszelkich stoisk, jakże dalekich od tego, co poza Wyspą. Bo u nas wszystko raczej przypomina targ staroci i święto rękodzieła. Począwszy od elementów odzieży, poprzez ozdoby, karmniki, cuda do domu… czegokolwiek potrzebujecie, dostaniecie. Tutaj przetwory uśmiechają się ze słodkich słoiczków zwieńczonych kolorowymi szmatkami, no jak w jakimś przedzimowym raju. Tam są soczki, jabłka, cuda i czary. W wyczyszczonych spiżarniach buszują głodne skrzaty, w stajniach, oborach i innych pomieszczeniach chowają się owce i krowy, konie i kozy. Nikomu nie chce się wyłazić z ciepłego miejsca. Jakoś tak… wiecie, pachnie wszystko tak normalnie. Tak jakoś zwyczajnie. Zwierzętami, oczekiwaniem, ludźmi, którzy nagle mają Wyspę dla siebie. Swój dom dla siebie. Bo chociaż uwielbiamy sezonowość, tych turystów błąkających się dookoła i cieszących się z tego, co jest dla nas codziennością, przypominających nam, że zachwyt jest dostępny w codzienności. Pozwalających nam… udawać, że jesteśmy jednymi z nich. Spoglądać na Wyspę znowu po raz pierwszy. Znowu z tym oślim wyrazem twarzy… znowu… Wiecie, nie ma to znaczenia, że tak naprawdę zawsze mamy taki wyraz twarzy. Choć… może nie wszyscy.

Ludzie na Wyspie dzielą się na patriotów, totalnych narwańców wyspowych i… innych. Zderzasz się z człowiekiem i jakoś już wiesz, oj tak, ten to totalny nacjonalista, ograniczony morskością i drzewami, skałami i wodami. Zakochany. Nie uznający innego świata, poza tym. Nie wyobrażający sobie innego życia, mieszkania gdzie indziej, jedzenia żywności z far far far away! Pewni, że czasem wieje i mózg się dziwnie lasuje… ale i tak, to tutaj i teraz, ta Wyspa, to miejsce na niej… jest, wydaje się być, jedyne. Szczególnie widać to, gdy nagle się zatrzymują i… patrzą na wybrzeże, na drzewa, na kolory, kształty, wspinają się po to, by rozejrzeć się po miejscu, które mają na co dzień…

Z zachwytem i niedowierzaniem… a inni nie.

IMG_6420

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.