Pan Tealight i Obstrukcja Małmazjowa…

Obstrukcja Małmazjowa! To musiała być ona! No nic innego nie ma takiej mocy!!!

Takie okrzyki, donośne jakby wybiegały z olbrzymiej beczki i po drodze gubiąc swój dudniący stan, w końcu piskliwe i niemożliwie drażniące obszary słuchowe, obudziły dziś mieszkańców Wyspy! Oczywiście oni, mając już to w zwyczaju i serio bez wyrzutów sumienia, zwyczajnie przekręcili się na drugi bok, a niektórzy i na trzeci, i wrócili do snów. Do snów o słodyczach, pieczeniach w miodzie, miodach pitnych, o lodach, śmietanach bitych mniej lub bardziej, o pieczowłowicie muskanych ciastkach, ciasteczkach, babeczkach i tortach z taką ilością kremu i lukru, że ociekając tworzyły nie tylko startygrafię filmu „Frozen”, ale i zamarzającego piekła… O orzeszkach w cukrze, ale i tych pikantnych lekko, o czekoladach i czekoladkach, nadzieniach i wkładach, wstrząsaniu, pieczeniu, gotowaniu i… gnieceniu.

Całkiem erotycznie.

Bo głos ucichł. Tak jak nagle się zerwał, poderwał do tańca nieistniejące płatki śniegu i zmiótł deszczową, nocną piosenkę, tak samo umilkł. I nawet to echo, co miało grać nie grało, chociaż miało zapłacone za nadgodziny. I zaliczkę wzięło i przepiło podobno od razu… hmm, może to o to chodziło? Zapamiętać!!! Następnym razem nie płacić mu przed wykonaniem zadania…

Obstrukcja Małmazjowa też się przebudziła w swoim zamczysku. Mrocznym, wielkim, porośniętym bluszczem o srebrzystych liściach nakrapianych gwieździstym pyłem. O oknach tak niewielkich, w większości zabitych deskami, o krużgankach, krenelażach, strażnikach nieruchomych, jakby śnili – ot było nie zamawiać ich przez zwyczajnego EBaya od jakiejś K. Śpiącej… Wydawało się jej, że ktoś ją wołał. Że komuś w końcu się przypomniała. Że ktoś zrozumiał po wiekach, a może odrodziła się w nim pierwotna dzikość? A może jednak… zwyczajnie nadszedł jej czas? Ponownie wielkość po latach, wiekach posuchy i zapomnienia?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3533

Z cyklu przeczytane: „Kroniki Wardstone. Tom 1” – … strach. Nie no, pewno że po filmie, to więcej osób sięgnie za tę serię, ale… czy znajdą tam to, co było filmem, obrazem wdzierającym się w duszę? A nie!!! Bo chociaż na okładce jednej z moich bardziej cenionych serii dla młodzieży jest informacja o ruchomych obrazkach… to nie oczekujecie, że obejrzany film będzie książką!!!

Oj nie!!!

Ale inne, nie oznacza gorsze!!! Oto drugie wydanie Kronik Wardstone, tym razem w innych okładkach. Jednym się spodoba, innym nie, ale ci, którzy poszukiwali już niemożliwych do kupienia pierwszych tomów, może się ucieszą? Opowieść o młodym uczniu Stracharza, jego perypetie, nauka, życie z mężczyzną, który inaczej niż on postrzega świat… no i czarownice. Ech te wiedźmy i potwory!!!

Czego w tym nielubić?

Jest młody i gniewny, jest jego czadowa rodzinka, są tajemnice… i jest i miłość. Ale przede wszystkim jest świat inny, chociaż podobny i aż nazbyt boleśnie możliwy. Nie dziwota, że tak łatwo wkracza się w tę historię i się w niej już zostaje? A może to jednak tęsknota za światem, w którym rozdział pomiędzy dobrem i złem jest tak ostry? A może… jednak nie jest? Nie wiem, ale pisana niczym pamiętnik/dziennik książka, jest nie tylko niesamowita, ale przede wszystkim inteligentna. Ludzka i potworowa w jednym!

IMG_5615

Wiecie… Wyspa, to maleńka społeczność. Mogłoby się wydawać, że jakieś czterdzieści tysięcy dusz, to sporo, ale bez przesady. Tak naprawdę nietrudno znaleźć tutaj samotność, ale… jeśli siedzisz sobie akurat cykając zdjęcia dziwnie zaokrąglonemu korzonkowi, to na pewno znajdzie się ktoś, by spojrzeć, co tam robisz. Ot zwyczajna wioska, chciałoby się powiedzieć. Ino koniów chyba więcej, a i krowinki takie jakieś włochate bardzie, a i różnorodne też. Cudaczne i śliczne…

Gdy tylko coś się na Wyspie dzieje – znaczy wiecie, dają kawę i ciasto, a całą reszta to takie ino tam obostrzenie – wszyscy się zjeżdżają. Jakby nie wiadomo co się działo. Jedne problemy w Kopenhadze, a już na rynku w naszej stolicy dwieście duszyczek ze świeczkami… ale tak naprawdę? To czy im/nam zależy? Czy po prostu w rzeczywistości spora część z nas szuka innych ludzi. Bo widzicie, te dusze, to najczęściej samotne strasznie są. Może i fantazyjnie biegają, może i podobno mają pasje… ale tak naprawdę są samotni i wcale im się to nie podoba. Są jak te srebrzyste człekokształtne z filmu „Ja, Robot”. Jakby szukali siebie nawzajem. Jakby… jednak wszystko to było kłamstwem. Kłamstwem lepiej znoszonym, gdy w sezonie ludzie skądinąd sie przemykają ulicami, między żywopłotami, domami i falami. Spoglądając na tą, jednak zamkniętą społeczność, obserwuję zwyczjane, podstawowe, naturalne zachowania. Ludzi, którzy chcą być sami i są sami, oraz tych, którzy nigdy tego nie chcieli, ale tak wyszło…

Człowieki, to jednak stadne zwierzaki. Jakby nie patrzeć, może i podobni mi wolą względną samotność, ale jednak… czyż to, iż ktoś tam za ścianą mieszka, nie podnosi nas na duchu? Że jednak nie jesteśmy sami? Nie popełniamy nowych błędów, ale te znane, które ktoś już popełnił, wykorzystał, naznaczył?

Że tak naprawdę drogi, które odkrywamy są tymi już z odciśniętymi śladami stóp. Że nie jesteśmy ni pierwsi ni ostatni. Nie zadziwieni, gdy kolejny raz przechodzimy obok Domów Starców, Domów dla Dzieci nieSpecjalej Troski, Domów dla Tych, Których Chyba Już Nie Ma?

IMG_4723

Czasem brnąć przez miasteczkową małą ciemność, w czując na ciele odbijające się w oddali fale… zastanawiam się, czy to wszystko to nie jakaś ułuda? Bo przecież czy może istnieć tyle piękna, a jednocześnie tak mało tych, którzy z tego piękna korzystają, którzy to piękno wspomagają, a może niszczą…

Czy może dlatego to piękno jest wciąż namacalne i dostępne, piękne w swej oszałamiającej doskonałości, bo nas jest niewiele?

Czy mieszkanie na Wyspie… usz to już sześć lat będzie… zblazowało mnie? Przeistoczyło w szarmancko, ale i dziwacznie, uduchowioną istotę, co to zrzuciła więzy świata razem ze stanikiem i ma gdzieś to, jakpoconaco… A może mieszkanie tutaj sprawia, że już nie rozumiem dziwactw współczesnego świata. Tych nienormalnych problemów, które tworzy on sobie sam, byle tylko sprzedać wam coś, co je rozwiąże?

Raz na jakiś czas na Wyspie pojawia się nowe mięsko.

Oddzielone jest ono ślicznie od kości i w ogóle modnie sprawione. Mięsko owo marzy o ciszy i spokojności, oraz o tym by zaszaleć, pozostawić po sobie pomniki i takie tam wiecie, ku wiecznej pamięci, niech ci diabeł łeb ukręci, albo i coś innego. Oczywiście najpierw jest super. Wywiady w gazetach, plany na przyszłość, opisy, małmazyje, koafiury… a potem cisza nastaje i wszelaka pustka i ucieczka zgrabna, cicha, całkiem, jak to mawiają po angielsku. A tak. Oto nadchodzi czas nowych mięsek. Zwykle zrywają się z pęta cywilizacji nadmiernej w okolicach wiosny, by potem, po jednym sezonie powrócić w jej rmaionka radośnie, przepraszając za to, że odeszli. Że zwątpili. Że pozwolili sobie na inność. Na razie jednak ze stron gazet krzyczą cudacznie rozstrzelone litery – postrzelone, a może i roztstrzelane? kto je tam wie, nie krwawią w końcu – o tym, co przybył, by odnaleźć tutaj ciszę, spokój i inność. Usz, że też akurat się mu od razu z tą wiadomością do gazety zachciało iść? Musi być stare przyzwyczajenie, czy coś? Albo jeszcze ta cywilizacja a mięsku się burzy?

Wiecie…

… ciekawe, ile z tych nowych zostanie tutaj na dłużej? Ile przetrwa, nie znudzi się. Ile tak zwyczajnie, po ludzku, uświadomi sobie, że chociaż tutaj trawa zawsze zielona, to jednak nie niebiańska? A może jednak jestem aż tak zblazowana? A może po prostu fanatycznie kocham ten świat…

IMG_3534

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.