„… opowieść.
Oto i ona jest, tak tutaj, na wierzchu… Ukryta niegdyś, przed wzrokiem i uchem niepokornie grzesznych, zatajona, przed myślami owych nadgorliwych, przed ułudami i marzeniami niedozwolonymi, ale i przed tymi, co po prostu z urodzenia są niegodni, tudzież, mogliby nagle zrozumieć zbyt wiele i nie zginać już grzbietów pod batem, nie orać, nie łożyć, nie potakiwać… nie klękać.
Cóż, niektórzy wiedzą jak dbać o innych, bo o siebie, to wiecie, no raczej nie…
A prawda była taka, że ona, Babcia owa, tak wielbiona poprzez wieki, tak czczona, tak ukochana, tak dopieszczana żałością… otóż owa starowinka, no zwyczajnie kochała się w Leśniczym!!! Ale zdawała sobie sprawę z upływu czasu, ze swoich zmarszczek, ze swoich siwych włosów malowanych co prawda, ale siwych… A on? On był taki młody, przecież nie spojrzał na nią nigdy tak, nigdy nie dotknął TAK… nawet myślą, nawet po pijaku… więc zbałamuciła Wilka. I wykorzystała Czerwonego Kapturka, swoją wątpliwej nowości wnuczkę…
I tak jakoś bajka się sama zaczęła pleść. Bo jak już Najwyższa Bajka poczuje, co się marzy, jak już Najwyższej Bajce pozwolisz, jak nie dopilnujesz jej wszędobylskości, to zrobi wszystko, by jak pleśniak jakiś, jak nadwaga, jak kurcze weneryczne niedoskonałości… no się rozrastać i puchnąć. I oczywista Bajka postanowiła pozwolic Babci marzyć…
… to marzyła. Najpierw postanowiła przymusić córeczkę, coby wnuczkę do niej wysłała. Wredna symulantka!!! Po prostu nigdy nie uwierzę już staruszce, sobie w takim wieku tyż nie! Never!!! No więc babcinka zasymulowała chorobę, przed małżonką Wilka zasymulowała uległość i niedołężność, a potem bidulkę zarżnęła i w jej skóry się odziała. I pobiegła młodego Leśniczego szukać, coby chopoka zagnać do swojej chatki. I udało się jej, choć zmachała się. Potem poprosiła mrówki o ukrycie ścierwa po połowicy wilczej i do wyra od razu… a tutaj wpada Wilk! Oczywiście z pretensjami, że Genka nie wróciła, coby gotować. A Babcia mu na to, że przecież poszła po jej wnuczunię kochaną… i tak słowo do słowa już wiecie jak Czerwony Kapturek spotkał Wilka. Problem w tym, że z niej, widać takie w genach w rodzinie męty pływają, no i bidulek Wilk doświadczył wstydliwego, traumatycznego molestowania seksualnego… i poleciał się skarżyć, no bo przecież nie uderzy dziewczynki!!! I w sidła wrednej wpadł staruszki! Czekała na niego w skórze Genki, asz omamiła go wredna, aj usidliła, aj sponiewierała… a potem w szafie omotanego ostawiła. I czekała… bo wiecie, lepiej nie zostawiać na drodze młodszych, gdy już Leśniczego słychać, lepiej skryć naiwności miękkich ciał… I w ten sposób w skórze z Genki, wilczycy dzielnej znalazła się Babcia i Kapturek.
Babcia starała się w skórze poddusić Kapturka i prawie się jej udało… już wyciągała ręce do Leśniczego, co to ją z trzewi wytarmoszał, gdy nagle z szafy wypadł Wilk… i się wszystko spieprzyło. Bo nikt nie wiedział, że Wilk to ukochany, owa tajemna, całkiem sekretna, zwierzęca miłość Leśniczego… no co? I tak to się bidulek Wilk znowu na owe seksualne tarmoszenia nadział, wew trójkąty, animalistyczne czworokątny, nekromanckie skórzane uciechy… a jak się już uwolnił, zeżarł wszystkich, to z zażołości za wredną, ale jednak kochaną żoną spisał ową powieść…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Obsydianowy motyl” – … ona zrezygnowała? Zostawiła ich? Nie wybrała? Jak to, po prostu tak wyjechała. Bez niego i bez niego? Jak mogła? No jak śmiała? Jak… może teraz tak żyć i oddychać? Wrócić do pierniczonego pasa cnoty, bogobojności seksualnej?
A tak. Anita Blake rzuciła i wilki i wampiry. No może nie do końca, ale tak to wygląda. Naznaczona znakami, związana triumwiratem… olała ich! A może raczej po prostu miała dość kłamstw, intensywnego ściemniania ze stron wszystkich i owej seksualnej gorączki? Ech… kto ją tam wie? Bynajmniej stary „przyjaciel” prosi o pomoc. O pomoc w ujęciu mordercy… a może jednak potwora? Bo to, co Anita zastaje po przyjeździe do Edwarda/Teda, to koszmar większy niż widziała, a widziała wiele.
Kolejny tom cyklu i całkiem inna opowieść. Dziewiąty tom przenosi nas nie tylko do Santa Fe, w mroczność starych kultur, w ramiona obsydianowych ostrzy, ale przede wszystkim jest… eee bez seksu!!! Ha ha ha! No wiem. Ale serio, poza patrzeniem na męskie tyłki i kilkoma marzeniami sennymi, nie ma bzykania. A jak kobieta nie bzyka, to wiadomo, może być lekko marudna… znaczy wyposzczona, tym bardziej jeżeli uwikłana jest w związek, w magię, której podłożem jest seks. Tym razem nie tylko boi się potwora, dziwnych wampirów, niedopowiedzeń i swojego „znajomego”, który nadzwyczaj się zmienił ukazując nad podziw LUDZKĄ stronę… ale przede wszystkim osłabiona, walczy z tymi, których nie wie czy może uznać za stronników. Tak naprawdę nie ufa nikomu, co sprawia, że miota się i przestaje ufać nawet samej sobie. Akcja jak zwykle wartka zarzuca nas fascynującymi opowieściami z przeszłości, z historii konkwistadorów, ale przede wszystkim przynosi w sobie dziwną moc i fascynujące, suche budowle Santa Fe…
… dziwna i specyficzna, zaskakująca może mniej, przynosząca więcej cierpienia naszej bohaterece, ale co ważniejsze… dająca intrygujące podstawy nowym, miejmy nadzieję… przygodom.
Obiecali deszcze i ochłodzenia… i co!!!? A mylili się znowu sromotnie!!!
Zuo i Demony Wam powiem! Nic się chyba już nie poradzi na ową duchotę i upały. Czuję się oszukana, bo mojej ukochanej zimy to w ogóle nie było!!! No nic, trza oddychać i dalej kręcić owym kółkiem, znaczy pchać tą swoją łódkę, czy co tam… Oczywista turyści nie mają co narzekać. Mają i słonko i wrzące wody i ogólnie mówiąc błękity nieba… A i rozrywki mają, a co. Nie żeby ino ta natura i natura i natura obłażąca zewsząd, oj nie. Dziś na przykład w porcie w Gudhjem ludziska się unosili na wodzie. Nie żeby nie, no nic z tego, żadne tam proroki, czy też inne objawienia, żadne tam religijności poza zwykłą zabawą i uśmiechem. Bo my w porcie mamy taką wodę, że zwyczajnie się w niej bachać można, a co. A jak jeszcze dorzucą piłki, co to do nich człek wleźć może i niczym otumaniony karaluch nie utrzymując żadnej równowagi, tumanić się pośród skąpych fal… wygląda to zabawnie, dość trzeba przyznać wzmaga metabolizm, a już wszelakiej maści zwolenniczki wymiotów, to mogą zaszaleć naprawdę. No weźcie no, jako stara bulimiczka wiem co mówię. Nie wiem jak mogą się bujać, fikołkować i trząsać w owych piłkach, ale co tam… zabawa. Chociaż przyznać muszę, że nie wyglądało…
Dodatkowo były oczywiście ślizgawki. I takie trampolinowo-gumiaste cosie. No wiecie, najpierw ślizg do wody, po drodze kilka upadków na nosa, potem na kolnka, a potem, wciąż na wilgotnej, gumowej poweirzchni lekko w dół opadającej… powolny odlot. Potem oczywiście jakieś wybicie, ale do tego to trzeba mieć talent i buuuum wpadamy do wody. Oby ino nie na śledzia, nie na brzuszek, bo zaboli. Ale jakby co, no boja! Nic się wam nie stanie, a nawet jak coś, to ratownicy czekają i w wodzie i na lądzie. Wiecie, no bezczelny, a nie zaraz, to chyba… przezorny zawsz eubezpieczony.
Na trampolinie skacze sobie w piankę odziany dzieciak. Kukurydziane włoski mienią się mimo braku słonka. Skacze tak, skacze, skacze i dalej… ale nagle wybija się mocniej i po kilku obrotach laduje w wodzie śliczną bombą!!! Owacja tłumów, ludzie szaleją… ale młodziana już nie ma. Tylko w wodzie, wciąż spienionej, wciąż poruszonej… widać dziwnie ogromny, łuskowaty ogon…
I była tam paskowana, bułowato-budyniowa potwora. Niczym drzemiący smok rozłożona we wrotach portu. Śniąca o przeszłościach bitewnych, o wikingach rudobrodych, o mieczach i hełmach, o berserkach i cudach innych z przeszłości wiankach plecionych na starą modłę… oczywiście do czasu. Bo nagle na wysokiej, ajflopodobnej wieży coś się zaczęło kręcić. Ktoś się tam wspinał, ktoś inny tam coś kręcił, a inny ktoś jeszcze wodą w kierunku budyniowej podążał. Ale cóś się ma stać. Co robią owe dwunogi na szczycie wieży? Po co się tam wspięli w owych okowach upału bezsłonecznego? Dlaczego i na co? Może mają wypatrywać najeźdźcy, a może i męża dla potwory? Może to zapasy jakieś tutaj zmierzają… może…
I dzwon rozbrzmiał i tłum dookoła portu zamarł. Wydawało się, że nikt nie oddycha, że nie może, ale potem ktoś piernął i wszyscy zrozumieli, że dobrze nie oddychać… I zabrzmiał dzwon ponownie…
I rzucili się dwaj mężczyźni na potworę i w jej wielkie brzuszysko wpadli. Jakby kurcze umiejętnie hajmlicha jej robili, jakby lekką wypluwkę fundowali, albo masaż, czy coś tam jeszcze? A może to o to chodzi, a może ją karmili… NIE! Bo oto z drugiego końca budyniowej potwory wystrzelił człowiek! Oj znaczy się połkła go, czy co? A może zwiedzać potworę od środka można? Ciekawe po ile bileciki? A może jednak nie, bo człowiek ten z wielkim wywrotkiem w niebiesiech wysokich, z potnięciem o chmurkę, ze zderzeniem z młodą, zadziwioną tym co się dzieje mewą… z pluskiem sromotnym w wodzie wylądował i tam podłapany przez nurka, szczęśliwie ku ziemi powraca.
Usz… takie toto mamy zabawy. Do tego i targ i kiermasz, i sklepy, i restauracje, tutaj lodzik, tam zestaw kamieni, tu ponownie wciskają ci figowe drzewko. Nie dziękuję, co jak co, ale ja wolę się ubierać w bawełnę. Mi listki wszystkiego nie przykryją!!!