Pan Tealight i Wiedźma do kolorowania…

„Takie dni były coraz częstsze. Naskakiwały na wszystkich, przyduszały całym swoim zaskakującym ciężarem do podłogi, zatrzymywały w miejscu, w którym nikt nie chciałby pozostać dłużej, niż to naprawdę konieczne i upierdliwie łaskotały długimi, wymanicurowanymi, pomalownaymi na wściekły róż, pazurami. Niby można się było śmiać, niby jakoś było to chyba definicyjnie przyjemne, ale jakoś każdy czuł, że kurde nie wypada! To były dni, w których Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki, wydawała się być taka bezbarwna, beztreściowa i bezliterkowa. Jak pusta, krzycząca, błagająca o wypełnienie kolorami… cieniutka kolorowanka. Jak coś, co nie pozwalało ulecieć na skrzydłach wyobraźni, ale od razu, od początku poznania, wytaczało granice. Bezczelnie hamowało przejawy lotności i szaleństwa.

Niby było fajne. Zabawa kredkami i wąchaniu flamastrów zawsze jakoś łaskotało trzewia, ale… wciąż te granice. Po ich przekroczeniu coś przetaczało wyładowania elektryczne przez wilgotne partie ciała i to… nie było już przyjemne. A Wiedźma Wrona bez wyobraźni, blekła w swej kobaltowości. Nagle jej historie nie brzmiały, postacie, które barwnie mordowała powracały do życia, a potyczki i zawroty miłosne, zawsze kończyły się dobrze. Jakby szablonowo.

To były straszne dni. Ale wystarczało założyć gacie na drugą stronę i można się było ich nie spodziewać, a w końcu Chochel – bieliźniany flirciarz, motacz bokserków, dotykacz slipków, porywacz anderłerów… mieszkał z Wiedźmą.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Jak upolować faceta. Po pierwsze dla pieniędzy” – no dobra, trochę zabawne, ale ogólnie sensu nie widzę. I nie widzę, w jaki sposób to wszystko mogłoby mieć miejsce… a w końcu to nie fantastyka! Poza tym, to wszystko już było. Dobra! Babcia Mazurowa wymiata! Dla niej przeczytałabym następne tomy, dla jej kolan i kolarskich spodenek, dla niej bawiącej się spluwą, ale dla głównej bohaterki, ZNOWU łowczyni głów… oj nie!

„Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków” – najlepsza książka o nieruchawych, jaką ostatnio czytałam. A nawet lepiej! Po prostu kapitalna. Dowcipna, a jednocześnie ciekawa, nie bagatelizująca tematu. No i mogę wytknąć autorce byka! Niewidomi masażyści są najlepsi, proszę pani!

Książka jest ZAJEBISTA! Tak wiem, z racji zawodu predysponuję ku pewnej sztywności i życiu po śmierci, ale Roach tak pisze, że coś, co definiuje się jako powieść popularnonaukową, jest tak naprawdę świetną, kapitalną historią… o żywych! No dobra, niektórych może pewno odrzucać taka tematyka, ale autorka nie bagatelizuje bólu żywych. Nie jest też nadmiernie – miejscami – oczywiście opisowa!

Chociaż, co ja się oszukuję, tylko tacy jak ja zrozumieją! Jednakowoż, jeżeli się nie boicie, bierzcie się za tę lekturę! Ja mam przed sobą jeszcze inne tej autorki i nie mogę się juz doczekać. Będzie i seks i kosmos i … duchy?

RECENZJA: „Spójrz mi w oczy”

Jesień, to na Wyspie słońce i deszcz, wiater i deszcz, deszcz i słońce, wiater i słońce, deszcz i deszcz w deszczowej posypce i polewce… no i ogólna mieszanka trzech, wymienionych składników!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz