„Wszyscy ją tutaj znali.
I chyba nikt tak naprawdę nie lubił.
Nie, no oczywiście, że była intrygująca, ale w jakiś dziwny sposób odpychała. Te jej skłonności do popiołu, ogólnie sproszkowanej rzeczywistości, myszy i szczurów, babranie się w dyniach, kabaczkach i innej maści napuchłych warzywach, gadanie z niewidzialną Matką Chrzestną i te biedne, okaleczone kobiety… a wszystko przez jej zakochanie. Egoistyczne. Mające gdzieś pamięć po ojcu, trzy przyrodnie siostry i matkę borykającą się z problemami dnia codziennego… I co z tego, że Macochę. Przecież ją kochała. Kochała jak własną córkę, pragnęła dla niej tylko tego, co najlepsze, co wymarzone, wyśnione.
Dobre i sprawiedliwe.
Gdy trafiła do Sklepiku z Niepotrzebnymi, jako odpad do przetworzenia, jako coś, czego bano się ponad wszystko, Pan Tealight i Ojeblik, mała ucięta główka, która zawsze mu towarzyszyła, długo zastanawiali się, czy to dobry pomysł.
Na szczęście problem sam się rozwiązał.
Kopciuszek leżała, tak przed nimi specyficzna, no kompletnie zdechnięta, umarła, nieżywa jak tylko jest to możliwe i… już nie sprawiała kłopotów. Szkoda, że też wcześniej nie była tak sztywna.
Tak, żałujemy, iż wcześniej też nie była tak sztywna, chłodno odpychająca, a jednak nadająca się na coś w stylu – raptownego przypływu szaleństwa wystrój wnętrz. A jednak… mimo owej nagłej dostępności wrednego Kopciuszka, Pan Tealight, a już Ojeblik to w ogóle, nie spieszył się do autopsji. Wręcz przeciwnie. Specyficznie poruszeni nieruchawością niegdyś wrednie rozszczekanego obiektu, ową definicyjną sztywnością denatki, zamyślili się. Miast rozkroić wredną pozostałość po dziewczęciu, spojrzeli na siebie i zwyczajnie zostawili zwłoki w Komórce. Komórka była z tego powodu nader zadowolona. Ona nie myślała o wątpliwej sławie ojca Kopciuszka, który podobno zamordował jej matkę, a w rzeczywistości był słabym mężczyzną i kolekcjonerem ludzkich uszu. Szczególnie tych oklapniętych, które usuwał starą, zardzewiałą brzytwą wszystkim zwłokom. Tylko raz zabił, ale wystarczyło. Nikt nie wierzył mu, że to był wypadek.
A może i był to wypadek? Komórka nie miała zdania, zadowolona z dotychczasowego miejsca w tej historii – czyli tła dla zwłok. Sztywnych. Takie smakowały najlepiej… a pewne rzeczy nie powinny pozostać nawet wspomnieniem. Co najwyżej mogą się odbić głośnym beknięciem!
Ale trzeba było wrócić do Kopciuszka. Sprawa, która cieniem kładła się na zranionym królestwie nie mogła czekać. Zwłoki wywieszone na murach zamku domagały się sprawiedliwości. A już w szczególności bestialsko okaleczone ciało księcia, nagie, z poodcinanymi członkami… członkiem, oraz pomalowane w wymyślne wzory ostro różową farbą. Te kawałki stóp, palców, a nawet naszyjniki z paznokci. Gdy tylko pomyślę, że wszystko zaczęło się w tę jedną, jakże naiwnie piękną noc. Noc balu – cóż, od razu robi mi się niedobrze. Nie lubię takowych spędów. Ot okazja, by pokazać, kto najbardziej schudł, pośmiać się z tych co przytyli, wybrać kieckę najbardziej obciachową i podłożyć komuś nogę, przy okazji sprawnie zwijając ze stołu połowę srebrnej zastawy – i modlić się by magicznie naznaczone framugi nie zabrzęczały. Tak, to zwykle była moja, jako Chochlika Niepewności, praca. Cóż, każdy jakoś zarabia na życie.
Kopciuszka spotkałam po raz pierwszy w jej ogródku. Mamrotała coś dziwnie do roślinek, zakopywała jakieś papierki, była tak lukrowanie słodka, uprzejma i grzeczna. Wyglądała jak maltretowana i niepewna umysłowo dziewczynka. Nikt nawet nie podejrzewał, jaka to z niej suka. Ja wiedziałam. Wiedziałam od początku, ale… dusza eksperymentatorki pragnęła ubawu. I tak Kopciuszek (uprzednio mejlowo odrzuciwszy zaproszenie) obrażona wpadła na bal, ociekając dyniowym sokiem. Księciu było głupio i choć już się był zakochał – no w Macosze, która jako wdowa miała prawo by znowu kochać, zaprosił ją do tańca. Bynajmniej żal się Księciu Kopciuszka zrobiło. Bo to taki typ te Kopciuszki. Gdzie toto polezie żal wzbudza, a żal się podnosi, przeciąga i radośnie otula wszystko i wszystkich. Tak więc Kopciuszek polazła na bal. Polazła i to nie raz, ale trzy razy. Nikt niczego nie podejrzewał. Nawet cała sprawa z pantofelkiem… Tak naprawdę pantofelek nie należał do Kopciuszka. Wredna małpa zakosiła go Macosze, która była tak szczęśliwa, że niczego nie zauważyła.
Aż do końca.
Cóż, pantofelek doprowadził do zguby, i wielu wizyt u podiatrów, prawie wszystkie kobiety w księstwie. Targane dziwnym pragnieniem chciały go przymierzyć. Grzybica rozpostarła więc swoje skrzydła i wzrosła w siłę. Właściwie do dziś nie wiadomo, dlaczego zwykła uprzejmość, mającą na celu zwrot towaru niechcianego do nadawcy, zmieniła się w ten koszmar.
Książę zapłacił pierwszy.
Czy to była tylko magia?
Nie wiem.
Ja tylko obserwowałam.
Spoglądałam, jak oskarżony o uczucie, którego nie było, Książę zmusza się do małżeństwa dla dobra… no właśnie przez wiele lat nie było wiadomo dlaczego. Teraz już wiemy, tajne akta ujrzały światło dzienne, gdy zapadła się wieża pałacu. Kopciuszek, wredna istota zagroziła dobrotliwemu panu w wieku starszym, iż pozbawi nie głów, ale stóp wszystkie kobiety na świecie. Macocha uległa. Jej córki cierpiały. Ona sama straciła palce u stóp i choć kochała, wolała kochać i cierpieć. Dla przyrodniej córki. Dla szczęścia owego osieroconego Kopciuszka, który widać kochał Księcia, choć ten już był sporo po best before.
Choć czuły, że to dziwne, nie do końca normalne, choć cierpiały, to wciąż, jak w amoku coraz więcej dziewcząt krępowało swoje stopy, obrzynało je po kawałeczku byle tylko dopasować się do pantofelka. Zaklętego artefaktu, który miał ofiarować Kopciuszkowi władzę nad światem. Bo przecież wcale nie chciała Księcia. Tego wykorzystała wrednie i perfidnie i już w noc poślubną ofiarowała pewnej wynaturzonej i spragnionej cielesnej miłości Smoczycy. Oskarżony o zdradę nowopoślubionej, nieprzytomny książę przy wtórze zaczarowanego tłumu, zawisł na murach. Macocha wiedziała co się dzieje, ale bała się. Matka Chrzestna – lustrzane odbicie Kopciuszka, i jak się potem okazało w rzeczywistości jej zamordowana matka, była wszędzie. Zła do szpiku duchowej kości. Zawistna. Pragnąca by wszyscy zapłacili za to, co świat uczynił i jej – choć to całkiem inna historia.
Ludzie przez wieki zastanawiać się będą, dlaczego opowieści takie jak historia o Kopciuszku, Śpiącej Królewnie czy też Śnieżce… nie miały ciągu dalszego. Nikt nie podejrzewał nawet, że wszystkie dziewczęta, obdarzone skazą genetyczną, były zwyczajnymi morderczyniami… Te historie nie miały szczęśliwych zakończeń.
Ale historia opowieści to pomijała.
Gawędziarze od wieków pomijali wystudiowanymi uśmiechami pytania gawiedzi: a co było dalej… Tworzyli domyślną fikcję pełną nadziei, pozwalającą wierzyć, że miłość i wszelkie towarzyszące im dodatki są możliwe. Iż spotkać swoje księcia może każda, że miłość istniej. Domyślna funkcja w życiu każdej z kobiet. Pokarm dla snów dziewcząt, dla których dorosłość może być inna od tej, którą dane im jest obserwować.
Tak naprawdę HAPPY END NEVER HAPPENS!!!
Znaczy, że co? A! Nie powiedziałam, jak zmieniła się w sztywniaka i pokarm dla złowrogiej Komórki? Czy naprawdę chcecie to wiedzieć? Pragniecie poznać prawdę zaklętą w lustrze, jakim dla każdej córki jest jej MATKA? Może lepiej nie? Powiem inaczej… na pewno lepiej tego nie wiedzieć. Czasem niektóre rzeczy powinny zostać przemilczane. Nawet te, które zdaje się wciąż poruszają w tym zielonkawym słoju…
A MIAŁY BYĆ MARTWE!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones) – napisane na konkurs, ale się nie spodobało.