Nic na miękko!!!
Już brak znaku zapytania powinien był być ostrzeżeniem. Bo czyż w owym tytule te trzy kropeczki nie zdaja się aż mrugać z przekory? Czyż nie korcą, nie nęcą obiecując… no właśnie obiecując wiele, ale nie TO.
Nie to, że w trakcie literackiej konsumpcji moja własna kobiecość zwinie się i rozpręży, że korek ze mnie wystrzeli no i zacznę tracić wilgoć na całej linii…
Tak.
Najpierw posikałam się ze śmiechu a na końcówce zryczałam i to bez patosu. Nie z pąsowych, aromatycznych i słodkich różanych słówek, ale z powodu prawdy. Prawdy postaci, braku przesytu ckliwości… ot zwyczajnego radzenia sobie z rzeczywistością mniej lub bardziej zwykłych kobiet – oto moim zdaniem kwintesencja powieści Marioli Zaczyńskiej. Drugiej książki tej autorki po „Dogonić króliczka” – którego to króliczka muszę w końcu dogonić sama!!!
Może i dla wielu tzw. powieści lekkiej, łatwej i przyjemnej… dla mnie jednak historii trzech trzydziestolatek, przyjaciółek poddanych własnym genom, uczuciom, hormonom, ale przede wszystkim swym bogatym osobowościom. Nie zawsze pewnym siebie, nie zawsze wierzącym, wcale nie miejącym wiecznej nadziei. Ot zwykłym dziewczynom!
Miejsce akcji: Siedlce. Jak sama autorka przypomina, specyficzne miejsce rodzące humor dosadny i naturalny z powodu więzienia i banku usytuowanych na przeciw siebie.
Bohaterki główne: trzy przyjaciółki. Różne, a jednocześnie tak do siebie podobne. Ot zwyczajowe dziewczyny, które pragną od świata czasem więcej, a czasem z chęcią by z życiorysu coś usunęły. Posiadających specyficzne zawody, różne sytuacje sercowe i problemy. Mogących na siebie liczyć, ale też czasem zapominających o swym istnieniu… gdy na przykład serce znajduje JEGO!
Ważna przyprawa: osoby towarzyszące naszym bohaterkom! Postacie w wieku tzw. starszym, pięknie pokazujące, że życie należy przeżyć do końca, a dokopać tym, co na to zasługują zawsze się uda!
W wyniku wymieszania powyższych składników powstała książka. Dobrze napisana, dziwnie naturalna, dowcipna, ale i prawdziwa. Powieść dla kobiet, ale też i mężczyzn, bo autorka, choć baba J to jednak płeć męską i żeńską traktuje sprawiedliwie, ukazując przywary każdej i równo je miażdżąc. Czasem nawet boleśniej macając po jąderkach! Przepraszam nie mogłam się powstrzymać. Kto przeczyta, będzie wiedział o co chodzi… O ogórkach i kiełbaskach nie wspominam.
Bo „Jak to robią twardzielki…” są współczesnym poradnikiem jak przeżyć naprawdę swoje życie, w tym tak dziwnym świecie, i jak oszaleć umiarkowanie i zdrowo. I wciąż żyć w pełni, nie miażdżąc, nie idąc po trupach, ale też nie dając sobie dokopać! Bo mimo powieściowej oprawy to książka, która daje nadzieję, że jednak można wybrać sobie drogę i nią kroczyć, niezależnie od tego co narzucają nam innym… i że mamy na to siły oraz odwagę.
Bo „twardzielki” takie są. Nie wierzą w siebie, ale wiedzą, że muszą coś zrobić… niezależnie od wieku oraz stanu majątkowego czy też cywilnego.
Dlaczego? No bo…
Ponieważ podstawową, cudowną zaletą tej powieści jest to, że data urodzenia nie jest ważna. Towarzyszące trzem głównym bohaterkom „starsze panie” mają taką siłę przebicia, że chce się… starzeć. I mimo iż książka zaraża optymizmem i humorem, to brak jej owej głupkowatej naiwności. Brak cukierkowych zakończeń gdzie wszyscy rzucają się sobie w ramiona, a podłość dostaje kopa w zad. Nie. „Twardzielki” są prawdziwe. I może dlatego tak bardzo, ale to bardzo dobrze się czuje po tej lekturze J Po historiach Brysi, Gośki i Sabiny, ale też i mężczyzn, którzy przez przypadek czy zrządzenie losu stanęli im na drodze. Perypetiach pani Wandeczki, Alberty czy Jadzi, pasjonatek, dam w pełni kobiecych, szalonych, choć dla wielu po dacie przydatności do spożycia!
Bo tak naprawdę, jeżeli się chce, żyć można zacząć od nowa zawsze, twardość zawsze się gdzieś w nas kryje, nawet jeżeli nie podejrzewamy jej istnienia.
I OTO MOJE NOWE MOTTO!!!
ZOSTAJĘ TWARDZIELKĄ!!!
ZOSTAJĘ… MAM ODWAGĘ BYĆ SOBĄ!!!
„Jak to robią twardzielki…” Mariola Zaczyńska, wydawnictwo SOL 2010.
A jak dojrzejecie w „twardości”… czeka legitymacja 🙂
Pingback: Jak to z dobrym dniem bywa… | Goniąc króliczka
Stoi u mnie na półce i czeka na lato, bo ja Mariolę czytam w słońcu, na plaży, kiedy pies obok na słońcu się wygrzewa i mruczy, jak kot. Takie klimaty dla Marioli i jej powieści, szykuję już wkrótce
Oj Mariolka rzeczywiście wymaga klimatów, ale do mnie trafiła akurat jak było kiepsko i smutno bardzo i podziałała jak te prozaki 🙂 A już moczopędnie cudnie, zawsze to dobrze, jak się kobieta nadmiaru wody z organizmu pozbawi 😉 hihihiii… Ona po prostu umie pisać, ma tą lekkość pióra, ale nie robi z czytelnika idioty… Wciąż mam nieprzeczytanego „Gonić króliczka”, ale musi poczekać cały czas mam fazę na magię! 🙂
Tak sobie myślę, czy czytać na plaży? hmmm… niby pod nosem mam, kamienna, no ale, nie wybrzydzam 😉