A i słowo stało się na powrót słowem!
Historia ma to do siebie, że zawsze opowiadają ją ci, którzy wygrali. Ich nazywa się bohaterami, im oddaje cześć. W dziwny sposób owo rozgraniczenie dwóch stron, oddanie im czci, zanika.
Tamci byli źli, bo przegrali, czyż nie?
Historia Polski nie różni się tym od innych, w szczególności, gdy spoglądamy na ową najwcześniejszą państwowość. Ot byliśmy owe pogany, żyliśmy w lepiankach, w zakłamaniu, toć niby zwierzęta… i przyszedł krzyż i nas wyzwolił… Czyż nie tak? Nie ściemniam, nawet mnie tak uczono. Problem jednak ze mną takowy, że wściubiam nosa, więc pierwszą moja lekturą, nim zmaltretowały mnie programy nauczania, były legendy. Mity i opowieści zebrane w zeszytach, których juz teraz ze świecą szukać. Może na jakimś strychu kryją się owe opowieści właśnie owej przegranej strony?
Legendy, które uznano za nazbyt fikcyjne, a które jakże pięknie przywoływały… niewygodną obecnie, dziwnie zawstydzającą, nawet BRUDNĄ, naszą jednak przecież, przeszłość?
A może jednak niektórzy wciąż je pamiętają, jak Witold Jabłoński? Jeden z tych autorów, których powieści czytam wszystkie… i czekam na każdą. Owych wściubiających nos i nie tylko! Tych odważnych, którym wciąż się chce przywoływać prawdę?
Tylko tak naprawdę na cóż nam owa PRAWDA? Owa świadomość istnienia innych stron danych wydarzeń. Nagłego zerwania aureolek świętym… czyż nie bezpieczniej żyć w zakłamaniu?
„Słowo i miecz” to powieść niebezpieczna, więc spokojnie możecie czytać ją jako fikcję liteacką, jeżli tchórzycie… bo przeczytać trzeba. I na pewno nie dlatego, iż reklamują ją jako „Grę o tron”… żesz gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Sukiennice? Powinniście ją przeczytać bo jest w pewnym sensie wielka, pełna i soczysta, nie, nie dlatego, że nie ma wad, bo ma, ale dlatego, iż mimo nich wciąż taka jest.
Magiczna, dawna i prawdziwa. Spaja w sobie wszystkie legendy i mitologie Środkowej Europy. Ukazuje ową naturalną religijność, piękno zwyczajów i obrzędów, oraz wzajemny szacunek. Lawiruje pomiędzy całym snopkiem bohaterów, pozwala nam się zagubić, zmusza do całkowitej koncentracji, łaskawie znosi nasze wybory stron… wzbudza gniew, atawistyczne namiętności, coś uśpionego, błąkającego się w owym cholernym, śmieciowym DNA.
Oto ziemie Polan, Mazowszan i Prusów. Świat, który niedługo przyjmie nowe miano, ale na razie wciąż świeżo po chrzcie… cierpi. Ludzie dotąd jakże naturalnie religijny, wierzący w siebie, nie stawiający tego co naturalne gdzieś obok, nazywania tego grzechem i złem… są pogodzeni ze sobą, ze swoim losem, Dolą. Ot taki jest świat. Ma i drzewa i rzeki, pola i doliny, ma biednych i bogatych, oraz bogów. Jest dobry. Poprawny. Normalny. A raczej był, bo przecież wiemy co nastąpi i to sprawia, że nie chcemy przeczytać do końca, że jakoś chcemy by im się udało. Nagle wpajane od lat, od początku, normy moralne nabierają innych znaczeń… nagle owa RELIGIA staje się złem. Przewrotnością, nienormalnością, obrzydliwością. Zakłamaniem człowieczeństwa, co więcej, na co autor kładzie sporą wagę, kobiecości!!!
„Jesteśmy jak Matka Ziemia, Mścigniewie. Chcemy byc zdobywane i ujarzmiane, ale też dobrze traktowane i pielęgnowane. Spójrz na moją suknię, mieniącą się wszystkimi jej barwami i odcieniami, a zrozumiesz wszystko.”
Oto pogańska lektura. Kobiety, które miały swoją naturalną pozycję w świecie, mężczyźni dzielni i odważni, spojeni ze swoją zwierzęcą naturą… och wiecie, lud pierwotny! Wot zagwozdka. Wydają się tak o wiele bardziej świadomi swojego świata, swojego życia, samych siebie, swoich ciał i pogodzeni ze wszystkim.
Jakże to dziwne, czyż nie?
„Słowo i miecz” Witold Jabłoński, Wydawnictwo SuperNowa 2013.
Tej powieści nie czyta się łatwo, nie jest to ot lekturka do poduszki z fajnymi bohaterami. To część życia, krew, pot, łzy i marzenia. To pragnienia, siła, wola, dla której zrobi się wszystko. Stanie przeciwko Jasności, poprosi o pomoc samą Ciemność, byle tylko nie utracić wolności…
To książka ważna, ciężka, miejscami szokująca, taka właśnie jak walka owych zapomnianych… naszych przodków, czyż nie? Przecież minęło tylko 1000 lat. Tylko… a tak wiele pozwoliliśmy sobie odebrać. Zaprzeczyć swemu własnemu człowieczeństwu. Przynajmniej mnie lekki wnerw złapał ponownie. Bo ja otrząsnęłam się dawno temu… i znowu słyszę opowieści, pieśni, kurhany szepczą swoje historie… Wy możecie po tej lekturze.
Jak nic na listę Ksiąg Zakazanych!
„Zielony dąb, zielony dąb
Korona twoja świeża.
Mieczem dziś cztery światy rąb,
Witamy cię, rycerza!”