Jestem Twoim Bogiem…
Bóg – Istotność Naczelna. Byt, który tworzy i domaga się za to ciągłych pokłonów, ofiar… ten, który nie pyta się o zdanie swoich dzieci.
Właściwie koszmar.
Ale to nie jest opowieść o Bogu, choć jednak trochę jest. To historia pewnego chłopca, który ma pod górkę. Chłopca, który nosi w sobie tajemnice, ucieka, właściwie może PRAWIE wszystko. I historia świata, który nie wie o tym, że jest przeszłością. Poznajcie naszego nastoletniego bohatera. Drekkę – tak go zwykle wołają. Należy do tej społeczności, nie pochowano go jeszcze w miłościwej ziemi tylko dlatego, że jest dzieckiem Najwyższych. Ale nie ma w nim mocy. Jest tym, który przynosi ujmę bogom. Bo tak, jego rodzina to bogowie. Niegdyś wielcy, teraz odcięci od swojego świata, ukrywający swoje możliwości przed zwykłymi, nudnymi, brudnymi ludźmi. Niegdyś istniały wrota i możliwość panowania, teraz pozostały im opowieści i małe knowania. Cóż, jak nietrudno się domyślić nasz bohater jednak jest kimś ważnym… problem w tym, iż jego ważność i umiejętności predysponują go do nagłej i najlepiej bolesnej śmierci.
Co ma zrobić chłopiec, który potrafi tworzyć wrota? Uciekać!!! Uciekać w świat, o którym właściwie nie ma pojęcia. Świat zwykłych ludzi. Podobno wrednych. Jak w nim przeżyć bez rodziny? Nawet takiej, która chce cię zabić?
Orson Scott Card to jeden z moich pierwszych ukochanych Autorów. Alvin (Seria o Alvinie Stwórcy) był bohaterem, który wkroczył w moje życie i już w nim pozostał. Pamiętam te trochę nadmiernie barwne okładki i treść, którą pochłanialiśmy po kolei na roku. Musiałam przeczytać i tę powieść. Odnalazłam w niej chłopca bardzo podobnego do Alvina. Dziwnego, zaskakujaco nie posiadającego zahamowań, ale też jakoś rozśmieszającego duszę. Odnalazłam krytykę współczesności, opowieść o dojrzewaniu, zabawę z mitologią – głównie Północy – oraz przygodę. Historię, która może łatwo zaskoczyć i młodszego i tego wprawionego czytelnika. Skomplikowanych bohaterów, naturalnych, ale też i magię oraz opowieśc, która mogła się wypełnić na tym świecie… a to zawsze zaskakuje. I oczywiście teorię boskości, bo to w końcu charakteryzuje Carda.
Książka może nie rzuciła mnie na kolana, może i nie wzbiła na wyżyny wyobraźni, ale zaintrygowała. Wciągnęła, miejscami wkurzała, miejscami fascynowała. I pozwoliła się zakochać w kompletnie pobocznych wątkach. „Zaginione wrota” nie są ani łatwe ani proste. Wymagają od czytlenika pewnej znajomości, wiedzy, ale też ofiarują fascynującą zabawę tym co dla niektórych jest niedefiniowalne, więcej, właściwie niemożliwe do uznania za temat dyskusji – BOGA! I tak, dopisałabym kilka scen, poszerzyłabym zasób przygód, a niektórych wprost z chęcią wycięła… ale wtedy to nie byłaby ta książka!
„Zaginione wrota” Orson Scott Card, Wydawnictwo Prószyński i Ska 2012.
Pingback: Pan Tealight i Podszczypywacz Wiedźm… | Chepcher Jones