Zanurzamy się w mgły Avalonu
Czasem w książce jest coś takiego, że aż zapiera dech w piersiach. Musi upłynąć dłuższa chwila by nawet spremedytowany książkożerca, czysty nałogowiec, wziął się za nową. Chwila ta to wspomnienia, marzenia, powolne wypływanie z wyczytanego świata.
Jest źle, jeżeli szybko dążymy do końca, by jak najszybciej przeczytać dzieło, by nie stracić pieniędzy i nie wyrzucać sobie później, że mogliśmy za to kupić inną. Że nie było warto. To koszmar. Trudno też powiedzieć od razu, czy książka nam się spodoba, czy nie. Czy wryje się w pamięć? I czy pozostanie tam na zawsze?
„Mgły Avalonu” Marion Zimmer Bradley jak najbardziej są książką, którą trzeba przeczytać i którą warto przeczytać. To geniusz w najczystszej postaci. Miłość, oddanie i najzwyklejszy, ale jak rzadki w świecie dar pisania. Dar dany przez wyspę króla Artura. Poprzez miecz zanurzony w toni świętego jeziora. Toni, która ostała się chrześcijańskiej napaści…
To miłość do legendy o królu Arturze pchnęła mnie w ramiona tej potężnej powieści. Potężnej i papierowym ciałem i duchem. Dała ona pożywkę mojemu umysłowi na wspaniałe trzy dni i dwie noce. Bo od tej książki nie można się oderwać. Wszystko inne jest niczym, gdy wkraczamy na wyspę i mgły ustępują przed nami.
To rzeczywiste wkroczenie na wyspę Avalon czyni nas czasem podglądaczami. Czasem można się nawet poczuć intruzem, aż tak głęboko wchodzimy w samą legendę, którą tworzono i pleciono przez wieki. „Mgły Avalonu” ukazują nam samego Artura od strony jego rodziny, oczami jego siostry a zarazem kochanki – Morgiany. Kobiety nieodgadnionej, która tak naprawdę do końca taką pozostanie, nawet jak skończy się ta powieść.
Jakże można wejść w skórę kobiety, kobiety z magicznego ludu i powiedzieć – „Poznałem ją?” Słodkie mgły wyspy Avalon… ustępujecie powoli pod naporem chrześcijaństwa, ale czy na zawsze? Czy do końca? Może uda się ocalić odrobinę magii?
Aby się tego dowiedzieć trzeba sięgnąć po tą książkę Marion Zimmer Bradley. Kobiety o wspaniałym darze, autorki wielu często nie tak znanych utworów, jak na przykład „Pani Avalonu” czy „Pani Trillum”. Autorki wspaniałej, piszącej lekko, tworzącej obrazy nasycone uczuciami i barwami. Dzięki niej nawet głupia historia staje się diamentem. „Mgły Avalonu” to wspaniała rzecz właśnie na wakacje, gdy możemy na chwilę odetchnąć, odciąć się od świata. Zatopić w tą magiczną historię. A jednocześnie tak wydaje się … prawdziwą ? Świat wyspy Avalon wyda się jednym taki, innym całkiem zwyczajny. Jednak naprawdę warto.
Warto też sięgnąć po jeszcze jedną pozycję tej autorki pt.: Pani Avalonu. Najpierw, czy potem, to już zależy od każdego z osobna. Jednak gdy poczujemy smutek, że mgły Avalonu dla nas się skończyły? Gdy przewodnik nie zaspokoi tęsknoty… wyda nam się, że jednak Wyspy Brytyjskie opadły z magii dawno nie odnajdziemy tam tych mgieł… Zawsze możemy wrócić do książki.
Tam wstrętna prawdziwość życia nie ma miejsca. Tam prawdziwa magia nadal żyje. Mgły Avalonu to nie kolejna książka z cyklu legendy o królu Arturze. To przedstawienie tamtych czasów oczami kobiety, tak naprawdę rzadko wspominanej. Nazywanej morderczynią, wiedźmą … a czasem i nawet kochanicą, lubieżnicą. Jaka jest naprawdę Morgiana musicie dowiedzieć się sami. Przejść przez te słowa i obrazy, które wtłoczą Wam się do głów i pozostaną tam na zawsze.
Książka ma wspaniałą zaletę. Mimo paskudnego traktowania, wraz z moczeniem w wannie nie rozkleiła się 🙂 To książka, która dzięki wspaniałej szacie graficznej od razu Wam się spodoba. Okrzyknięta światowym bestsellerem już przed laty, nadal jest wspaniałym dziełem. Może ktoś z nas ma dar Wzroku i pozwoli nam, niewiernym przeniknąć przez bramy Avalonu? Może…
„Mgły Avalonu” Marion Zimmer Bradley, Wydawnictwo Zysk i Ska 1997, (Marzena Kowalska) recenzja publikowana na wp.pl – moja pierwsza „poważna” recenzja z 2003 roku.