Opowieść o szaleństwie człowieczeństwa i boskości.
„Jedyną świątynią, którą znam, jestem ja sam (…) Uważam się za część natury i wyprowadzam z tego taki wniosek, że bogów nie ma, albowiem są zbędni (…) to nie od nich pochodzi dobro i zło, lecz od nas ludzi.”
Marek Lentiwiusz Katella musi podjąć decyzję. Cezar nie żyje. Wielki reformator, człowiek, którego tak wielu miało za szaleńca, jego Wielki Mistrz i Nauczyciel… zniknął. Imię Imperium to teraz: Chaos, Zaraza, Prywata i Gniew.
Niepewność…
„Jeśli nie wrócisz, Rzym zginie.”
Czy rzeczywiście? Czy przepowiednie miały rację? Czy to on, żołnierz, legat, ma zostać Cezarem. Najwyższym. Ale też Odpowiedzialnym za świat Italii i Imperium? Ludzi. Czy będzie potrafił dalej, w duchu reform zmarłego tkać ową tkaninę? Żyć w swiecie bogów i Christosa, w których sam nie wierzy? On, którego los wieszczyły przepowiednie, któego wergeld zdaje się być nie tylko podknięciem, ale wprost wyznacznikiem jego istnienia? Jednak jeżeli tak, to gdzież jest owo OIUM?
Jego własne.
„Składając bowiem przysięgę Asdingom, złożyłem ja także sobie, człowiekowi, który odnajdywał sens życia w ciągłym odróznianiu tego, co pewne, od tego, co niepewne.”
Nie może się poddać. Oddał siebie ludziom świadomie, nosi wergeld… ale jak ma podjąć się władania? Władania, z którego definicją nierozwiązalnie łaczy się boskość? On, który przecież w bogów nie wierzy. Może podjąć tylko jedną decyzję, dalej kroczyć drogą, którą nieważne kto dla niego wybrał: on sam, czy też owi „bogowie”. Jednak jak naprawić ludzi, zrzucić z nich egoizm, pragnienie niszczenia, wpoić mądrość i chęć jej używania w codzienności?
A wszystko w starożytnym Imperium, choć odrobinę innym niż to, które znamy z kart naszej historii. Imperium, któremu dano szansę.
Problem jest taki, że zatracamy zdolność zatapiania się w książkach. Czytamy szybko, pochłaniamy treść, wciągamy litery niczym makaron, nie odczuwając smaku. Nie myśląc. Często nawet sami autorzy ułatwiają nam lekturę, stosując proste zabiegi, mające nie znudzić czytelnika. Rezygnują nawet z opisu, tudzież „mądrych słów”. By zarobić. Bo łatwa powieść to zysk… Jarosław Błotny niestety nie popełnił powieści zyskownej i rentownej. Podejrzewam, że nie będzie to hit sezonu, ale raczej książka podawana sobie z uśmiechem i słowami: „wiesz, przeczytaj koniecznie, potem pogadamy!”. I za to mu chwała. Bo udało mu się, zmieniając trochę historię, modyfikując postacie, dając szansę przeszłości Imperium Rzymskiego, stworzyć filozoficzną rozprawę o człowieczeństwie. Sensie istnienia, boskości, etyce, grzechom człowieczeństwa pospolitego i tych, którzy jednak starają się być… dobrymi, innymi, myślącymi.
Powieść intrygującą.
Głęboką.
Przemyślaną.
I trudną.
Powieść, którą się czyta, by potem zajrzeć do niej znowu i ponownie. Przemyśleć prawie każde zdanie, odpowiedzieć sobie na szereg pytań.
„To dzięki Ildze między tym, co pewne a tym, co niepewne, odnalazłem samego siebie, zaś dzięki Amalowi – między tym, co upragnione, a tym, co osiągalne – moje wasne prywatne Oium.”
Odnaleźć odwagę, by korzystać z człowieczeństwa. By nie stać tylko spętanym niczym cielę, obarczonym owymi normami, które są tak odległe naturze. By zauważyć w sobie zdolność myślenia i rozwijać się. Uczyć. Poznawać innych, ale do końca być sobą. Zauważającym innych, ale też obarczonym wergeldem – odpowiedzialnością za tych, których spotykamy na swej drodze… drodze do swego własnego oium.
Miejsca, a którym chcemy być.
„Oium ludu rzymskiego” miało być TYLKO powieścić fantastyczną – można rzecz UPS! Wyszło, ocywiście jak najbardziej dwutomowa historia Jarosława Błotnego jest… fantazją, przekształceniem części znanej nam historii. Ale bardziej fantazją na temat człowieka: jaki mógłby być on i zarazem świat, gdyby religie nie pętały nas tak mocno, gdyby wierzenia nie dzieliły, a były tylko wspaniałym pokazem siły ludzkiego umysłu, gdybyśmy zwyczajnie polegali na siłach natury i… myśleli, a nie ulegali doktrynom. Nie pozwalali by inni odwalali za nas decyzje, by wierzenia dawały nam siłę, ale nie pętały myśli…
DYGRESJA: Mieszkając obecnie w tej części świata, gdzie religijność nie ma wpywu na pastwowość, a wiara jest sprawą jednostki… widzę więcej, a wciąż, końcu wychowana w tzw. tradycji chrześcijańskiej, nie umiem wykrzyczeć… że chrześcijaństwo jest złe. Jak okrutna była doktrynacja wieku dojrzewania, iż tak mnie ukształtowała?
Pogaństwo jest boskie 😉
„Purpura imperatora” Jarosław Błotny, Fabryka Słów 2011. Tom 1 – „Wergeld królów”.