MOJA LES

Miłość po prostu… boli

Powieść „Moja les” jest koszmarnie bezczelnym utworem, który wdziera się do duszy i sumienia czytającego. Rozrywa go od środka, z każdym słowem coraz boleśniej i łapczywiej, by wygrzebać na zewnątrz emocje, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. A może zepchnął do podświadomości śmieciowej?

Świetnie skonstruowana, prawdziwa i namacalna, nie tylko ofiaruje osobowości, z którymi pragnie się przebywać; inne, wierzące w miłość i dobro, choć wszystko temu przeczy. Osobowości, które pragnie się poznawać znowu i znowu… ale przede wszystkim inaczej, lekko symbolicznie, niczym w rycerskiej pieśni opisując byty, pokazuje świat ten dzisiejszy. Świat okrutny, choć dla wielu z nas tak inny… niż dla nich dwóch. Miłki i Doroty. Skrajnych biegunów tej samej ziemi. Kochających, kochanych. Starających się żyć nie krzywdząc, ale nie błagających, by je akceptowano. Jakże zdawałoby się modnych, lesbijek. Wplecionych w ten upiorny taniec zwany przez wielu tradycją, dogmatem… Ulotnych, choć przecież przechodzących może obok, w tej chwili.

Zofia Staniszewska nie tyle tworzy szumną „pierwszą les story”, co po prostu opowiada o życiu i miłości. O tym co najtrudniejsze. O zrozumieniu i braku zrozumienia, o potrzebie akceptacji, choć przede wszystkim zadaje pytanie, czy my mamy prawo w ogóle wydawać takie osądy. Jako pisarka stworzyła historię, odmalowała ją, językiem cudownym, śpiewnym, może bajkowym… Jako kobieta pokazała kobiecość. Miłość, której naprawdę tak niewiele pośród nas, a tak bardzo staramy się ją wyplenić… Piękna, wzruszająca, szokująca i ujmująca nowela, którą trzeba przeczytać raz, a potem powtórzyć kilkakrotnie i zapamiętać niektóre ze zdań. Zapisać w pamięci i już patrzeć wnętrzem. Choćby dopiero właśnie od tej chwili.

„Moja les” Zofia Staniszewska, Wydawnictwo Prószyński i Ska, recenzja publikowana na Merlin.pl

Dodaj komentarz