Opowieść zmartwychwstała
Naprawdę.
Właśnie taka jest… dziwnie odkryta na nowo, niczym wtedy, gdy w Starożytnym Egipcie, zafiksowanym na punkcie wiecznego życia, kapłani dokonywali obrzędu mającego otworzyć zmarłemu usta, tak tutaj autorzy sprawiają, że księga odradza się. Na nowo. Powstaje z kartek, z tych zapisków, zawijasów liter… i żyje. Od nowa. I mówi… znaczy pisze, ale jednak, opowiada.
„Historia spisana atramentem”, to jedna z tych książek, których narodziny można śledzić na Facebooku. A tak. Miesiąc po miesiącu, niczym zdjęcia brzucha ciężarnej matki pojawiały sie zdjęcia i opowieści. Okruszki, powoli składające sie w przygodę, którą przeżywali autorzy, a na którą my czytelnicy musieliśmy jeszcze poczekać. Aj te podróże, te miejsca, ścieżki, po których stąpali bohaterowie tej powieści. Te miejsca, budynki, może i wciąż to samo niebo… Jest w tej internetowej formie dzielenia się wrażeniami specyficzna bliskość, cudowna więź, która pozwala nam… być bliżej samego autora, ale i też jego – bohatera. Namacalnego przodka, który w formie ducha zdaje się mi zaglądać przez ramię, gdy w końcu my – czytelnicy – spoglądam na tę powieść…
Gotową.
Specyficzną powieść.
Pełną przeszłości, wyborów i decyzji, historii zwyczajowych, człowieczeństw, które decydowały się w owych momentach dziejów pójśc tą, a nie inną drogą. Bo ten bohater to nie wymysł bogatej wyobraźni, nie. To on. Praszczur. Przodek. Cząstka przeszłości, ale i krew prowadząca do krwi… Autorki.
Tak wiem, wszystkich, szczególnie w miejscu jakim jest Polska, przyciąga opowieść o księdzu, który… zawiódł. O tym, który przegrał. W pewnym sensie. Jeżeli jednak żyjecie już trochę dłużej na tym świecie wiecie dobrze, że takie rzeczy się zdarzają… wciąż. I najprawdopodobniej wciąż będą się działy, bo przecież człowiek to emocje, to wrzenia i uczucia, które – czy przyporządkujemy je biologii, czy jednak wyższym siłom duszy – wspólne są nam wszystkim,
Ale… widzicie, ten nasz bohater, w rzeczywistości powinien być wpisany jako trzeci autor tej powieści, bo przecież to na podstawie jego zapisków ona powstała i właśnie, tak, właśnie ona prawdziwość ujmuje w tej powieści najbardziej. Te małe zeskanowane karteczki. Urywki. Słowa atramentowe. Nie słownictwo – oj tak, oczywiście, że ten duet po prostu słynie z używania polszczyzny pięknej, przemyślanej. Tutaj każde słowo ma znaczenie, użycie takiego, czy innego zmiękczenia jest istotne… Nie też ona prawdziwość miejsc, które autorzy obadali sami przeżywając własne, współczesne przygody. Nie… No dobrze, może tak naprawdę wszystko ma znaczenie. I przeszłość i przyszłość i to, co pozostało milczeniem. Ale. Może i więcej…
Bo przecież… czy będzie kolejny tom?
Ale tak naprawdę, o czym jest ta powieść? Czy tylko o wyborze między Bogiem a miłością? A może jednak o człowieczeństwie? O zwyczajowości ludzkiego bytu, który zawsze w codzienności pragnie dostrzec coś… więcej. Coś boskiego, coś oznaczonego przeznaczeniem, barwami wyższych sfer niebieskich. Który zawsze szuka wyższych instancji i boskości… A zapomina o tym, że tak naprawdę to, co na ziemi, jest onym najwyższym dobrem i świętością.
„Historia spisana atramentem” to zbiór niesamowitych postaci i osobowości, to podróż do innej epoki, ale jednak w te same wciąż człowiecze rozterki, to… powieść. Pełna i niesamowita. To emocje i miejsca, to wszystko to, co zawierać winna dobra książka, ale i coś… tak silnie osobistego, że w momencie lektury czujemy się niesamowicie oszołomieni, ale też i specyficznie dumni z tego, że ktoś dopuścił nas do takiej tajemnicy!
„Historia spisana atramentem” Maria Ulatowska, Jacek Skowroński, Prószyński i Ska 2016.