I tak zaczyna się sen, że
zasypiam…
I tak zaczyna się sen, że
niknie dzień i
światło…
I tak zaczyna się sen, że
…
I tak zaczyna się koszmar, że
…
– Widzisz ducha? – pyta mężczyzna niski i nieznany, a jednak znajomy i bezpieczny.
– Widzę – odpowiadam spostrzegając odbijającą się w szklanych obrazach zjawę.
Nie boję się, jeszcze…
Dlaczego nie czuję strachu?
Dlaczego widzę?
– Widzisz wiele. –
Niski mężczyzna kłania się, a potem zasypiamy, obydwoje, sami, mimo tych wszystkich ludzi wokoło.
I nagle nadchodzi strach, ogromny, niewyobrażalnie nagły… Strach, który zmusza mnie do opuszczenia krainy snów. Strach, który otwiera mi oczy, skrapia moje ciało zimnymi kropelkami…
I widzę ją…
Zjawę…
Ducha…
Zło w szarawej chmurze oparów nocy.
Zjawa o kształcie małej dziewczynki z dwoma kucykami posuwa się powoli w kierunku tego, którego kocham. Topór katowski w jej małej rączce wydaje się być dla niej stworzony i wcale jej nie ciąży. Wiem, co ona chce zrobić, wiem to na pewno…
Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Głos uwiązł gdzieś w gardle, i jakby zbyt zaspany nie chce go opuścić.
Muszę krzyknąć, obudzić tego, którego kocham!
Musze krzyknąć!
Otwieram usta, ale głos się z nich nie wydobywa. Tylko jakiś pisk, głośniejszy oddech, który nie może zbudzić mojej miłości.
– To Ania, mała dziewczynka, pięciolatka… łóżeczko, zabawki… śmierć… – wyjaśnia cicho niski mężczyzna.
Mężczyzna nie może mi pomóc. To tylko mój sen.
Zjawa idzie dalej, powoli, ale nieubłaganie, a głos nadal nie nadchodzi.
Chcę wyciągnąć rękę, która mogłaby go obudzić, uchronić, ale nie mogę.
Nie mogę…
Muszę krzyknąć, krzyknąć teraz !
Ona jest coraz bliżej, bliżej…
Krzyczę!!!
Tak kończy się koszmar, że
się budzę
…
21.09.2001 Chepcher Jones/Marzenia Kowalska