Zajefajna historia, no!!!
To nasze pierwsze święta w tym miejscu, nie na Wyspie, ale w tym domu. Czy kiedyś będą to pierwsze święta w DOMU? Wiecie, włąsnych czterech ścianach, dachu, oknach i drzwiach… które będą w całości moje? Tęsknię za tą chwilą.
Marzę…
Chyba też dlatego sięgnęłam w Wigilię po „Dożywocie”.
W ten jedyny dzień, kiedy to nawet autorzy gadają ludzkim głosem…
„Dożywocie” to historia nader prosta. W skład mieszanki wchodzą: niespodziewany spadek, dość jeszcze młody człowiek ze złamanym sercem i zacięciem pisarskim, oraz przygoda. Trzy części, które umiejętnie złożone, podrasowane tzw. zjawiskami ponadnormalnymi jak: anioł, utopce, panicz i potwór… oraz różne naleciałości z mianownikiem fantasy – no i mamy świetną opowieść. Wciagającą, taką co to się oderwać nie można. Tom się ciągnie ze sobą i do kibelka i do mieszania przywierających pieczarek, a nawet do łopaty, coby odśnieżyć Mikołajowi miejsce parkingowe dla sań. A wszystko przez tych bohaterów. Przez ten cudowny dom – Lichotkę, słodkie Licho, cudnego Krakersa, którego pokochałaby każda teściowa, utopce Jeden, Dwa, Trzy… no i Panicza, co to się damom romantycznie zwyczajowo kłania. To nic, że wsio wyblakło… Się podrasuje. Bo oto do Lichotki wprowadza się nowy dziedzic.
Nowy, a co za tym idzie, będą zmiany.
Otwierajac taką powieść osobnik, który fantasy lubi, raczej wie czego się spodziewa i to dostanie. Bajer w tym, ią nie tylko to. Bo Marta Kisiel choć się zarzeka, że z duchami niewiele ma kontaktów, to jednak na sprawie mieszkania poza miastem się zna. Z pewnych spraw sprytnie się wymiguje, inne rozpracowuje doszczętnie. Dorzuca typowy wiejski aromacik i trochę ludzkiej zawiści. Nikomu nie przepuści. Ale swoich bohaterów trzyma krótko. Jedni bez drugich zdaje się życ nie mogą, co nie znaczy, że nie można im życia trochę uprzykszyć. Temu coś odebrać, tym znowu dodać, a wszystko w cudownych okolicznościach przyrody Lichotki. Miejsca magicznego… i do końca pełnego tajemnic. Nawet tych nader zaskakujących.
Co z narracją? Cóż, Autorka cierpi na fascynujący słowotok, ma wybitny dar do tworzenia metafor, oraz specyficzny, nadaktywny humor sytuacyjny… no i wyobraźnię ma raczej aż nazbyt nadpobudliwą. Dlatego pewnie tak szybko się ją czyta.
Książka jest zwyczajnie dobra. I to nie tylko dla wielbicieli magicznych momentów, ale też wszędobylskich mocy co to chcą pomagać, aczkolwiek nie do końca wiedzą jak: „a psik, alleluja!”, oraz tych co wiedzą, ale wolą nie mówić. Czekają tylko aż coś się wydarzy… i różowych króliczków.
Z tymi nigdy nic nie wiadomo!
I po zbyt szybkiej lekturze wiem jedno… chce więcej… 🙂