„Pan Tealight nigdy nie był modny… oczywiście nie według siebie. Sam od zawsze uznawał swoją szarość za mega-wrzask mody i wszelaką wygodną elegancję. Ale jednak z Mermejdami było inaczej. Zaczęły się buntować. Zrzucały ogony, łuski zmieniały na futra… a co gorszego domagały się własnego fryzjera. A włosy Mermejdy mają długie. Zielone i poplątane. W wodzie są żywe, dziwnie żwawe i płynne, gdy tylko wyschną plączą się wydalając z wilgocią magię. To dlatego Wiedźma Wrona Pożarta plotła z nich wieńce i zaklinała życzenia… zbierała z rosą marzenia i pozwalała im żyć. Ale tym razem, wraz z Morskim Fryzjerem zwanym na piaskach Grobo Fruktis, włosy znikały. Wielkie hałdy oplatały kamienie, magia wtapiała się w Wyspę, a ona spełniała życzenia. Fakt ten niestety był bardzo krótkotrwały i nie załapało się na ów cud wielu. Słońce odbierało wilgoć bardzo szybko, poważne na swej wysokości i dumnie błyszczące. No i była jeszcze sprawa owego strasznego rwetestu… bo Mermejdy zmieniały zdanie i łkały śpiewnie, do taktu rytmicznie – choć może nie wszystkie – łomocąc łysymi głowami o granitowe głazy.
I tak Grobo Fruktis miał zagwozdkę. Jak uciszyć kapryśnych klientów, którzy domagali się owłosienia? Jak uspokoić fale, które w łysych głowach odnalazły dawno zapomnianą rozkosz przeglądania się? Jak wytłumaczyć Pani Wyspy, że nie, nie da się jednak utkać z tego włókna wytwornej sukni, w której ta mogłaby się zaśmierdnieć ładnie na przywitanie Bezpłciowo Rozkosznej w Szelestach Jesieni? Jak uspokoić siebie, no i ile zażądać za rozwiązanie tej sprawy,,,”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Na Wyspie zaczyna się cisza… Dzieci do szkoły, turyści się zmieniają. Są bardziej spokojni, zrównoważeni, mniej szaleni. Jacyś tacy bardziej cisi.
Czy pokorni?
A czy ktoś w ogóle jeszcze pokorności w tym świecie zażywa? Nie sądzę by byli pokorni, ale przynajmniej wrzaski i wyścigi motorów się skończyły. Nie lubię hałasu. Lubię czuć to oddychanie Wyspy. Spokojne, równe, mimo burz i sztormów. Rytmiczne bicie ukrytego serca… Potrzebuję tego spokoju, bo pewne wydawnictwo zrobiło mnie w konia. Zresztą nie tylko mnie. Miała to być transakcja wiązana… tutaj banerek tutaj książka – no i banerek był, reklama się rozkręciła. I z powodu wysokiej sprzedaży recenzenci książek nie dostaną. Wiecie co, po TYM wydawnictwie bym się tego nie spodziewała… chociaż, czy ja jeszcze komuś wierzę?