MIASTO W ZIELENI I BŁĘKICIE

Magia w służbie zbrodni

Nie wiem jak wy, ale ja przyznaję się do dziwnego głodu debiutów, jakichś nowych twarzy, a co za tym idzie: słów i obrazów, które zmieniłyby naszą rodzimą literaturę. Pierwszą, z takich jaskółek zwiastujących lepsze czy też inne czasy, okazała się Marysia Wróbel ze swoim „Mirażem”. Drugim – właśnie Anna Kańtoch, która zaserwowała nam kryminalny, zgrabny debiut ze świata fantasy – obraz z „Miasta w zieleni i błękicie”.

Wszystko się zaczyna, gdy do Miasta Snów napływają zwłoki. Ciało pozbawione wspomnień. Twarzy mordercy, której obraz dziwnie nie zamieszkał w jego spuchniętym kształcie. Musiało to wyglądać naprawdę przerażająco. W promieniach zapowiadających skwar, w świecie obmywanym blaskiem wschodzącego słońca, kołyszące się przy brzegu ciało było zaskakującym zakończeniem pewnej wycieczki turystycznej. Ale dla naszej bohaterki okazało się być początkiem. Dla dziewczynki, umarłej i ożywionej przez boga Djevra, musiała zostać oddana na służbę magii – Domowi Ciemnego Księżyca. Jej rodzina powinna była o niej zapomnieć, bo tego chciał bóg. Ale ten sam bóg postanowił, iż na łono rodziny dziewczynka powróci.

Oto ona – Melisandra-Aleune, ostatnia soutzene. Młoda kobieta, która boryka się też z rozdwojeniem swego pochodzenia. A przede wszystkim z odrzuceniem, które się z nim wiąże. Z urodzenia Okcytanka, z wyboru boga i ojca Neahelitanka. Wydziedziczona i niechciana, jednak powróciła, by wypełnić swoje przeznaczenie. Bezczelna, obdarzona złą reputacją ale i empatka; zdemoralizowana, prawdziwa czarna owca, niewygodna dla rodziny, która dziwnie, jakby na przekór swemu jej postrzeganiu, nie potrafi jej wybaczyć tego, iż nie pojawiła się na pogrzebie własnego ojca. Zbyt tajemnicza, nawet dla samej siebie. Jedna wielka niewiadoma, której tak naprawdę całe miasto nie chce. Ale ktoś przecież musi wyjaśnić tajemnicę zbrodni, albo… zostać za nią ukaranym. Miastu – jego mieszkańcom – jest naprawdę wszystko jedno. Chyba „dziewczyna o twarzy dzikuski” nadaje się do tego doskonale. Jednak czy jej gniew „na granicy wybuchu”, pozwoli jej nie tylko wyjaśnić zbrodnię, ale i pokonać nienawiść ludzi, niechęć rodziny oraz zapobiec rozlewowi krwi? A co więcej, uchronić magię przed zniszczeniem? Z drugiej strony, ta pełnia sprzeczności, wydaje się ją przytłaczać. Rodzina zdaje się radzić sobie bez niej naprawdę dobrze, nie potrzebują jej, a ona… chciałaby być potrzebna i kochana. Do końca nie potrafi być wyrachowana i okrutna. Zimne stosunki z matką bolą ją bardziej, niż to pokazuje. Siostra, która wychodzi właśnie za mąż, unika jej, nie chce jej rad, choć powinna ich wysłuchać. I jeszcze ta sierota, która zdaje się zastępować w sercu matki jej własne miejsce. Nie jest tu potrzebna i to chyba boli ją najbardziej, ujawniając jej skrywaną wrażliwość… Czy taka kobieta potrafi odnaleźć mordercę? Rozwikłać okrutną zagadkę?

W rzeczywistości w dużej mierze cała akcja dzieje się w jednym mieście, ale tak naprawdę udaje nam się poznać cały świat. Świat stworzony przez autorkę, na wskroś magiczny, choć zaprzeczający temu. Tutaj mag to osobowość ciekawa i nurtująca, ale przede wszystkim wzbudzająca lęk i niezrozumiana. Występuje tutaj też religia. Jakby druga siła. Wierzy się w amulety, wyznaje kult świętych – jak Chrispin Cudotwórca. Są gazety i księgi, które nadal spisuje się ręcznie. Z jednej strony przybliża nam to XVII-XVIII wieczne Włochy. Z drugiej, jest tu coś jeszcze, coś ulotnego, coś co pozwala każdemu z nas widzieć ten świat inaczej. Zauważamy rozgraniczenie między nieurodzajną Północą – ufną magii, neahelicką oraz Południem – okcytańskim, bogatym, jakby „chrześcijańskim”.

Właściwie książkę czyta się szybko, płynnie. Jedyna trudność, to różnice między dwoma nacjami – Okcytanami i Neahelitami, ale gdy już załapiemy o co chodzi, z czytaniem nie ma problemów. Historia zbrodni naprawdę wciąga, a splątane losy religii i magii, zaczynają nurtować bogactwem problemów. Tak naprawdę, wszystko dzięki niej – soutzene. Kobiecie i dziewczynce zarazem. Worku nierozwiązanych spraw i niepewnej przyszłości. Tej, dla której zbrodnia, czyjaś śmierć, staje się początkiem kolejnego etapu życia.

To naprawdę niezły debiut w gronie naszej polskiej fantasy. Jakże odmienny od pełnych chuci, lekko już denerwujących, nadzwyczaj męskich, powieści. Z jednej strony osadzona w intrygującym świecie kryminalna zagadka Anny Kańtoch przypomina, iż ktoś już to wymyślił, jednak jej postrzeganie świata, odrobina delikatności, nawet balansującej na granicy powieści psychologicznej, jest warta poznania.

„Miasto w zieleni i błękicie” Anna Kańtoch, Fabryka Słów, (Marzena Kowalska) recenzja publikowana na Onet.pl

Dodaj komentarz