WIEDŹMA I WIEDŹMA

„Ja jestem Tobą, z Ciebie …

Jestem Ja …

Sobą,

Mną,

Ty …

Ja …

Kim ?

Kto ?

Jak Ci na imię ?”

(Chepcher Jones)


Płakałam … to wychodziło mi najlepiej.

Słyszałam jej śmiech, ich oddechy, szepczące dogadywania. Czułam upajającą magię miłości, która wytrącana przez jego dotyk, wypływała z jej ciała i rozpylała się wszędzie, po salonie, czepiając się ścian, wnikając w poszycie, dywan i zasłony, poprzez dziury w podłodze. Docierała też i do mnie.

Czułam ich żar, podniecenie, które miało niedługo sięgnąć zenitu, czułam wszystko i było to zbyt wiele. Dokładnie widziałam jak przez szpary przeświecały ich nagie ciała, przewalające się po dywanie w salonie. Błąkające się podniecenie dosięgło także i mnie. Było męczące, zwodzące, prawie bolesne.

A ona nie chciała mi pozwolić …

Na zmianę.

„Przyłącz się” … usłyszałam w końcu i wykorzystałam swój czas jak ona. Tak samo i czułam więc, i więcej.

A on ?

Tylko był.

Tylko był.

CÓRKA

Słońce oślepiło Matkę, gdy wyszła w tej swojej białej, prześwitującej koszuli na ganek. Poranek był ciepły, ale czuć było nadchodzącą zimę, zawsze tylko nadchodzącą. Bo tu u nas, na farmie zawsze była jesień. Wzdłuż drogi prowadzącej do domu stały barwne, prawie tęczowe drzewa, kolorowe trawy błagały o dotyk, choć muśnięcie plączących się wszędzie po kątach wiatrów. Wiatrów jedynych w swoim rodzaju, rozmaitych.

Była moją Matką …

Przynajmniej tak twierdziła, a ja chciałam jej wierzyć. Zresztą chciałam mieć kogoś. To przyjemne uczucie być częścią czyjegoś ciała. Wyjść z tego ciała i żyć samemu, swoją drogą, swoją linią życia. Mimo, że mieszkałyśmy na farmie nie było tu żadnego zwierzęcia, wprost przeciwnie, od urodzenia nie znalazłam tutaj nawet szczura, czy myszy, pająka, czy choćby motyla. Świat wokół nas dwóch żył sam, tylko wzmacniany gdzie niegdzie magią. To ona, jak kit uszczelniała i modelowała świat. Magia mojej Matki była tutaj pszczołą zapładniającą kwiaty, pająkiem plotącym nici babiego lata, dżdżownicą spulchniającą ziemię.

Magia …

Karmiła mnie nią od dnia narodzin. Jeżeli rzeczywiście mnie urodziła ? Bo jeżeli miała magię, to może po prostu mnie porwała jakiejś normalnej rodzinie ? Ale nie …

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze stojącym koło okna i zobaczyłam JĄ, dokładnie ją, bez dodatków. Ojciec się nie postarał, to było pewne.

Porównałam jeszcze raz, jak prawie co dzień i wzruszyłam ramionami. Nic na to nie poradzę.

Tak, to kocie przeciąganie się, wyjrzałam przez okno, tak, robiłam to samo. Czarne, kręcone włosy, których nigdy nie obcinała i czesała tylko wiatrem, smukłe ramiona, kobieca sylwetka i oczy: złociste, zmienne, nieobliczalne. Miałam to wszystko, niezmiennie od kilkudziesięciu lat. No dwudziestu paru, ale to w końcu kilkadziesiąt. Niedługo dobiję trzydziestki i nadal będę żyła tu z nią.

Byłyśmy mną i byłam nią, ale byłam sobą i niezbyt, do końca …

Byłyśmy …

MATKA

Była mną zawsze i zawsze ze mną.

Teraz podglądała mnie, czułam to. Spoglądała z góry, ze swojego pokoju pełnego liści poukładanych w dziwne stwory. Patrzyła i pewnie znowu zastanawiała się czy jest moja ? Nie ułatwiałam jej tego. Nie rozmawiałyśmy o ojcu.

Wolałam niepewność, była o wiele ciekawsza. Chociaż dziwiłam się jej, czy to tak trudno zauważyć ? Nawet mężczyzna nie zwrócił uwagi, że to nie ja.

Była też zazdrosna, wyczułam to podczas przemiany, ale nie o mężczyznę. Była zazdrosna o mnie, a raczej tak naprawdę o siebie samą ?

Przy śniadaniu milczała, a on ?

Wyszedł, jak każdy inny.

FARMA

Farma stała daleko i blisko. Na tyle daleko, by nikt nie chciany tam nie trafił i na tyle blisko, by zwabić tych, których pragnęły, ale tylko wtedy, tylko gdy chciały. Bo w końcu miały wybór, zawsze miały wybór i magię. Zwyczajną magię, którą omotały farmę, otuliły, zmieniły w wieczny jesienny raj.

Barwne drzewa i trawy otaczały pszeniczny domek kryty gontem, na kamiennej podmurówce. Kolorowy wykusz na piętrze był królestwem Córki. Ganek, parę foteli, kamienny grill w kształcie kominka, kwiaty. Kwiaty były w każdym kącie.

Wszędzie porozwieszane były suche bukiety, przemieszane aromatyczne trawy, liście i kwiaty z wplecionymi drobinkami przeróżnych owoców: aromatycznej róży, głogu, trujących, barwnych granulek, które nigdy nie więdły, tylko bujały się na gałęziach, na rynnie, na wbitych w ścianę gwoździach. Zatopione w koszach, flakonach, butelkach, słoikach. Zawsze świeże. Zawsze piękne.

Na farmie położonej blisko i daleko.

CÓRKA

Kiedyś próbowała mnie wysłać do szkoły.

Był to straszliwy, nigdy nie zmieniający się budynek. Mimo pór roku, nadal był tylko ostoją wpajanej na siłę wiedzy. Wiedzy ? Wszystkiego można było przeczytać w książkach ? Zresztą nie rozumiałam tych dzieci epoki komputerów, maszyn, muzyki innej niż nasze wiatry, które tworzyły to, co chciałam, i były tylko dla mnie. Nie rozumiałam i nie lubiłam się dzielić. Chciano mnie przekonać zabawą, ale nie rozumiałam, dlaczego ktoś chce się bawić ze mną ? Wolałam sama, podobnie jak nie rozumiałam, że ktoś nie umie zająć się sam sobą, i być cicho.

Zrozumiałam jedno. Po pierwsze imię. Nie miałam go. Byłam Córką, zawsze tylko Córką. Magia sprawiła, że nikt nie zawracał sobie tym głowy, ale ja zaczęłam się zastanawiać. Przecież w książkach też zawsze były imiona, ale myślałam, że tylko w książkach. I zwierzątka: małe, puchate stworzonka, które miało każde z dzieci, albo marzyło, że je będzie miało. Przyjaciele.

Też i magia była przeszkodą, na pewno największą, bo nie zrozumiałą dla innych. Więc po co mi „inni”. Mama sprawiła, że nie musiałam się z nimi męczyć i po dwóch latach zapomnieli, że kiedykolwiek istniałam, ale ja, jakąś częścią mojego ciała tęskniłam do nich i nie rozumiałam tego. Nie, nie pragnęłam powrotu do „świata szkoły”, na pewno, ale czegoś mi brakowało, czegoś nieuchwytnego, czegoś nieznanego, czego nie mogła mi dać magia, mimo, że mogła tak wiele.

Wolałam trawy, jak teraz muskające moje ciało, pieszczotliwe, kojące. Lekki chłód, który błąkał się zawsze, jakby pragnął, by tylko go zawołać. Jednak miałam marzenie, chciałam mieć zwierzątko. Chyba najlepiej pieska, ale Ta magia nie pozwalała na tworzenie życia. Czy więc była tak naprawdę wolnością, jak twierdziła Matka ?

Magia ?

Wolność ?

Trawy były wolne, kwiaty i drzewa, ale tylko w obrębie tej farmy, naszej farmy. A ja ? Czy byłam wolna ? Dorosła na tyle, by zająć się tylko sobą ? By wyjść poza granicę ? Ale i po co, tak naprawdę po co ? Ta tęsknota za czymś tam, nie była aż tak silna. Większy był lęk. Strach przed samotnym, nowym życiem.

Jak nazwać moją „dorosłość” ? Czy już naprawdę jestem dorosła ? A dojrzała ? Seks był wspaniały, ale, czy był wyznacznikiem, czy tylko dowodem dojrzałości do rozrodu ? Czy dwadzieścia parę lat to dorosłość ? Moja, moja własna dorosłość, bo przecież dla każdego musi być ona inna. W końcu każdy jest odmienny, lubi co innego, smakuje i kocha co innego, a tak naprawdę spotykamy się tylko na cienkich liniach, łączących ulubione pierwiastki. A gdy się spotykamy pojawia się to coś. Przynajmniej tak czytałam. Nie mogłam ujawnić swojego doświadczenia w tej kwestii. Nie miałam go, a czy potrzebowałam ?

MATKA

Sama jej na to nie pozwalałam. Na zbyt wiele, dorosłość ? Już dawno osiągnęła wiek, w którym mogła żyć sama, ale, ale była moja. Moja jedyna.

Zwierzątko …

Teraz ja na nią spoglądałam. Szła na przełaj poprzez łąkę, a trawy rozstępowały się przed nią, znała już wiele, wiedziała, ale nie wszystko ? Tamten świat jednak jej nie pociągał, ale czy mogłam być tego tak naprawdę pewna, czy wiedziałam o niej wszystko ? Nie jako Matka, ale powierniczka i przyjaciółka ? Czy w ogóle mogłam się tak nazywać ?

Wiedziałam gdzie idzie. Nad nasze, moje srebrzyste jezioro, zagubione wśród wiecznie płaczących srebrzysto-zielonych wierzb, jezioro, które sama stworzyłam w dniu, gdy znalazłam ten zakątek i zrujnowany dom. To ja poplątałam prowadzącą tu drogę i posadziłam wzdłuż niej drzewa, wzmacniając je magią szybkości i koloru. Sama rozplanowałam sady i lasy, łąki i pola. Stworzyłam sobie samotnię, od czasu tylko zapraszając tu mężczyzn. A potem i miałam Córkę. A może i ją tylko stworzyłam dla własnej uciechy ?

Córkę …

Wiedziałam co chce zrobić.

Wiedziałam, ale miałam na to ochotę.

Na odrobinę zabawy i małą nauczkę.

CÓRKA

Patrzy na mnie, wzdrygnęłam się czując jak świdruje mnie oczami. Czy ma wyrzuty sumienia, że takie jesteśmy, samotne, zamknięte, takie dziwaczki ? A czy ja je mam ? Nawet jeżeli tak, to ona nie przyzna się do tego nigdy. Ja też nie.

Magia jest taka miła, taka wygodna, choć wcale nie daje wolności i nie chce dać mi zwierzątka. Ale to już na pewno wina Matki, ona musi ją jakoś zmieniać. W taki sposób, który sprawia, że nie mogę wszystkiego.

Może jestem jeszcze za młoda ? Może mój czas dopiero nadejdzie ? Ale tak bardzo potrzebowałam kogoś, nie tylko wiatru, liści, traw, kwiatów, owoców – przecież żywych, ale jednak. Matki i nie tylko kogoś by zaspokoić chuć.

Ale magia była od niej, więc czy mogłam ?

Spróbować nagiąć to, co ograniczone, niezupełne i poczuć odrobinę wolności ? Tylko na chwilę, poczuć, że jest to i w pełni moje miejscem nie tylko jej twór. Na chwilę.

Jeziorko lśniło, było czyste i puste. Nie było tam nic żywego-zwierzęcego, sprawdziłam zbyt wiele razy, ale to tu przechodziła granica.

Granica.

Wiedziałam o niej. Zresztą rozerwę ją tylko na chwilę, moment, nie stanie się przecież nic złego, Matka by do tego nie dopuściła. Jest zbyt czujna, zbyt obecna, zawsze blisko, zawsze obok. Widoczna choćby kątem oka, ale jednak widoczna.

Matka.

MATKA

Poczułam pękniecie i czułam, wiedziałam, że pojawią się po obiedzie.

Przyglądałam się jej przez cały czas, gdy jadłyśmy, ale nie zdradziła się. Jak mogła wątpić, że nie jest moją córką, zaśmiałam się w duchu, sama nigdy nie pozwalałam sobie na powiedzenie wszystkiego ?

Może nie podobała jej się właśnie taka rzeczywistość ? Może trzeba było coś zmienić ? Miałam w końcu kilka pomysłów, ale postanowiłam dać jej wolną rękę. Sama otwarła granicę, a to oznacza, że przejmuje inicjatywę. Najwyższy na to czas. Muszę jej pozwolić na rozwój, chociaż to przecież moja kraina, moja ostoja, moje jedyne miejsce, gdzie mogę czuć się bezpieczna. Miejsce skąd można obserwować wszystkich i wszystko, jednocześnie nie będąc zauważonym, odnalezionym, niepokojonym.

Wróciła znad jeziora i nawet jej ręce nie zadrżały, gdy nalewała zupę. Gdybym jej nie strzegła, mogła by mnie oszukać, wmówić mi wszystko.

CÓRKA

–          Mara … – wyszeptała Matka prosto w moje ucho, a to znaczyło jedno: drobne zamieszanie, a nawet niebezpieczeństwo. Ale co miała na myśli dokładnie ? Co ?

Wiedziała, że to ja ? Zresztą kto inny ? Głupie pytanie.

Rzeczywiście pojawili się wcześniej niż myślałam, jakby byli tuż przy węźle, jakby.

Czekali ?

Farma w rzeczywistości prawie przylegała do autostrady, oddzielona od niej tylko zbitym gąszczem drzew i krzewów, tak ciemnych, że nikt tam nie przystawał nawet „za potrzebą”. Ten gąszcz prawdziwie straszył swoją ciemnością i tajemniczością, nie zachęcał tylko odrzucał od razu.

Gąszcz żył swoim własnym życiem, tamując wszelkie odgłosy i zapachy. Gromadził je w sobie i przetwarzał, jakby magia Matki w jakiś sposób oddziaływała na niego i zmieniała w nim wszystko. Ale o tym nie rozmawiałyśmy. Najważniejsze było, że od tej innej rzeczywistości oddzielało nas prawie pięć godzin szybkiej jazdy samochodem. A oni pojawili się zaraz po obiedzie.

Zbyt szybko ? Nie chciałam liczyć, zbyt mnie interesowali.

Matka miała nadzieję na mężczyznę, czułam to bardzo silnie, ale jej zaniepokojenie nie ustąpiło nawet, gdy z samochodu wysiadło ich dwóch. A tego żadna z nas nie wzięła pod uwagę.

Żadna z nas, a przecież chyba powinnyśmy ?

Chociaż Matka. Jej umysłowość magiczna była uwiązana do granicy jak wiecznie pilnująca suka. Bardzo dobra i oddana.

MATKA

Dałam jej wolność będąc pewna, że jednak granica nie przepuści tego, czego bym nie chciała.

Byłam pewna.

I teraz będę musiała za to zapłacić, bardzo wysoką cenę.

CÓRKA

Nie często mężczyźni opuszczali naszą farmę.

Częściej spalali się, gdy Matka „przeholowała”. Była naprawdę nienasyconą kochanką. Czasami, jak miała dobry dzień, oczywiście. Ale od czasu, gdy dorosłam na tyle, by korzystać z mężczyzn jak ona, nie zdarzało się to tak często. Mówiła, że działam na nich jak woda ugaszam, ale jednocześnie pozwalał napięciu trwać dłużej. Łechtało to moją kobiecość, ale jednak seks nigdy nie był tak do końca spełnieniem. Czegoś w nim brakowało, może miłości, prawdziwej, nie odkrytej ?

Wolałam jednak, jak nie pamiętając niczego, nasi mężczyźni wracali najzwyklej w świecie do domów, do żon, rodzin. Nie lubiłam, nie, nie chciałam, by do naszego świata dołączył ktoś jeszcze.

Popioły spalonych rozsypywałyśmy obydwie ze wzgórza, u podstawy którego stał dom, tylną ścianą wprost wrastając w jego ścianę. Lubiłam tą ceremonię. Była taka pierwotna i piękna.

Drobinki ich jestestwa plątały się w powietrzu. Prawdę mówiąc, każdy z nich stawał się kolejnym wiatrem, czasem miniaturowa trąbą powietrzną, powiewem, tworzącym nasz prywatny świat. Iskierki, ułamki ciał, w których zawsze pozostawała niewidzialna, niezauważalna nawet dla niej samej, drobina duszy.

Bo czy nie lepiej jest pozostać ? Pozostać oczywiście tutaj, u nas, już nieskrępowaną ciężarem i nieruchawością ciała ? Pływając wśród traw, liści, kwiatów i owoców. Zbyt samotnych, kamiennych ostańców i wśród nas samych.

Bo tu u nas zawsze było miejsce dla dusz i duchów. Zawsze. Każdy atom naszego świata był w stanie je przyjąć.

Dusze zwykle albo szły za mitycznym światłem, z którego Matka zawsze się naśmiewała, albo wtłaczały się w czyjeś nowo narodzone ciało, nie bacząc czy jest to istota ludzka, mityczna, ili też paskudna pluskwa, czy włochaty pajęczak. Jednak było też i trzecie wyjście. Pozostać na ziemi wolną i spoglądać na wszystko z góry, czy gdzie się ta dusza akuratnie wetknie. I nasi mężczyźni, a dokładniej ci, którzy byli przede mną, po mnie, i potem, i ze mną. Wszyscy oni nie tylko tworzyli naszą niewidzialną, dziwną rodzinę, ale często też sprowadzali znajomych i krewnych, a ci znowu opowiadali swoje historie umilając nam czas.

Żadna z nich jednak nie opowiedziała historii o moim własnym ojcu. A może nie chciałam słuchać ? Bo jeżeli odszedł, to czy umiałabym mu wybaczyć ? Zapomnieć ? Ale jak mu się dziwić ? Odejść od takiej kobiety, powinnam go od razu uniewinnić. To na pewno byłoby sprawiedliwe.

A może to któryś z wiatrów ? Może wszystkie ? W końcu Matka jest Wiedźmą, i ja też jestem Wiedźmą jakkolwiek to brzmi i mimo, że mosiężny kociołek jest lekko zaśniedziały, to jednak jest, ukryty w piwnicy, w głębi góry. Tam było wszystko co powinno być. Wszystko odpowiednie dla każdej Wiedźmy.

Był i kociołek.

MATKA

Dwaj mężczyźni ? Przybyli dwaj mężczyźni, czego więc się bałam ? Czego ? Byli przystojni, o jakże, ale ten przyjazd, tak, jakby czekali, jakby byli tuż przed węzłem, jakby wiedzieli kiedy nastąpi pęknięcie.

Tatuś z synem. W odpowiednim wieku zarówno dla mnie jak i dla Córki.

On koło czterdziestki, młody po dwudziestce. Obydwaj wysocy, zgrabni, nie piękni, ale przystojni, męscy i mocni.

Wciągnęłam głęboko powietrze, czując w dole brzucha przyjemne mrowienie i ciepło, czułam nadchodzącą, rozwijającą się magię podniecenia, nienasyconą, wieczną, trudną.

Musiałam ją uciszyć.

Na razie.

Na razie powstrzymać jak szarpiącego się, wściekłego psa, który wyczuł zdobycz.

I uśmiechnąć się. Jak najbardziej prawdziwie i naturalnie.

CÓRKA

Matka najchętniej zeżarła by ich obu od razu, tu na ganku, ale się powstrzymała.

Z trudem, zbyt wielkim trudem, żeby nie był dla mnie widoczny. Uśmiechnęłam się widząc jej zaróżowione jak u podlotka policzki, te trzęsące się dłonie, drganie kolan. Ręce z trudnością powstrzymujące się od dotknięcia ich, głaskania, tulenia, uczynienia tylko swoimi, Dłonie zaciskające się w pięści i mnące szeroką suknię. Krople potu lekko zagrały na jej skórze, zatańczyły we wgłębieniach twarzy koło uszu, zalśniły na czole i jak kosztowne diamenty spłynęły brodą na ziemię. Aż czułam zapach ziemi przyjmującej słoną, gorącą wodę.

Ale niestety nie tylko oni przybyli. Gdy starszy z mężczyzn pochylił się i zaczął się tłumaczyć, że zbłądzili, że po drodze coś stało się z samochodem, że zapada zmrok i ja zaczęłam się bać.

Tylko na chwilę, gdyż zaraz spłynęło na mnie olśnienie, miłość, spełnienie marzeń, wszelkich, czyli tego jednego.

MATKA

Pochylił się i plótł bez sensu. Nie musiał, już widziałam, czułam to, a raczej tego człowieka, który przywołał moje zaniepokojenie. To była dziewczynka, malutka, najwyżej półtoraroczna, śpiąca na tylnym siedzeniu samochodu w specjalnym foteliku.

Dziewczynka.

Zwierzątko.

–          To Tantoo, ale nazywamy ją Szarym Sercem bo ma takie dziwne znamię. –

Świergotali jak najęci. I dziadek-teść, i ojciec, i … Córka. Od razu wzięła ją na ręce, zaczęła się nią bawić, jak przytulanką, ruszającą się zabawką o różowych policzkach i granatowych, nocnych, świdrujących mnie badawczo oczach.

Tantoo ?

To nie mogła być ona, nie, to nie możliwe.

Zajęli sypialnię na dole, tą, w której zwykle zabawiałyśmy się z mężczyznami. Salon, jak to mówiła Córka, a ją ułożyli ją w moim fotelu. Szczęśliwa czwórka ? Samotny ojciec, wdowiec i dziadek, nigdy nie zamężny rzeczywiście i oficjalnie, potomek późnych hippisów lubiących wolną miłość. Idealny dla mnie, ale ? Raczej ALE …

Tantoo.

Zbyt wiele przeszkód.

CÓRKA

Tantoo ?

To spełnienie moich marzeń. To było takie proste. Przecież mogłam mieć dziecko.

Zwierzątko.

Dlaczego nigdy nie zaszłam w ciążę ? To musiała być sprawa Matki, ale w jaki sposób ? Dlaczego ? Czyżby tak naprawdę i ona chciała mieć mnie na zawsze, na wyłączność. Czyżby aż tak była do mnie podobna, co ja plotę, czyżbym aż tak była nią ? To co mam po ojcu ? Czy w ogóle czymś się różnimy ?

Spojrzałam na nią.

Bała się. Teraz nawet nie starała się tego ukryć. Bała się czegoś, bo przecież nie dziecka i nie mężczyzn, miała zbyt wielką moc, więc o co chodziło ?

I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne. Wiedziała o czymś. Musiała coś wiedzieć.

Może coś zobaczyła w szklanej kuli, może wyczytała to z fusów porannej kawy ? Ale co ? Może myślała, nie, to śmieszne, nie mogłabym. I wtedy spojrzałam w oczy Tantoo.

Mogła być moja, mogła być moja. On też mógł być mój, zakochałby się od razu, przecież byłam Wiedźmą. Córką Wiedźmy ? Może bała się mojego odejścia ? Ale tylko tego ? To byłoby za mało. Za mało.

Tantoo ?

Moja Tantoo ?

MATKA

Rano odjechali.

Granica została rozdarta po raz kolejny i szybko się zamknęła, nie wpuszczając nikogo innego.

Nikogo.

Nie rozmawiałyśmy o tym, ale byłam jej wdzięczna, że została. Wdzięczna, a jednocześnie rozdarta i winna. Spoglądałam na nią, siedzącą na ganku i wpatrzoną w dawno już rozmyty kurz i dym samochodu. Czułam jak pieści w sobie zapach dziecka, jak wspomina, ukwieca obraz jej małej twarzyczki z ciemnymi włoskami, jak pragnie jej powrotu i jak żałuje, że została ze mną.

Nie chciałam tej litości.

Nie potrzebowałam jej.

Ja jestem Wiedźmą ! Jeżeli zechcę. No właśnie, jeżeli zechcę, to co ? Czy mogę ? Co mogę tak naprawdę ? Czy potrafię dać jej Zwierzątko ? Dać jej to, co sama przeżyłam, gdy otrzymałam Córkę. Tak, ona to moje Zwierzątko, jedyne.

Nie, nie umiem, nie potrafię. Tak głęboko moja moc nie sięga. Mogę tylko patrzeć na jej łzy, albo przywołać kogoś ? Tak jak wtedy, gdy mnie wygnano i musiałam się tutaj ukryć. Wtedy sama przed sobą udawałam, że jestem szczęśliwa. Udawałam do czasu.

Pomógł mi Dziadek, w końcu rodzice nie żyli, zbyt niemagiczni, by żyć tak długo jak ich potomstwo. Jak córka ze znamieniem Szarego Serca, znamieniem, które nosiła i Tantoo. Tantoo przybyła z zewnątrz.

Nie ta Tantoo.

Nie wiedziałam w jaki sposób, ale to dziecko miało znamię takie jak ja i Córka. Nie miał go żaden z mężczyzn, którzy tu przybyli, więc dziecko było wynikiem cudzołóstwa, albo któryś z nich miał przodka z Rodu Szarych Serc, odrzuconych, wygnanych, pozamykanych w takich jak nasza samotniach. Tych, o których moja własna Córka nie miała pojęcia. To ja  nie pozwoliłam jej na tą świadomość i wolność poznania. Wiedziała tylko, że mieszka tu, bo chce, bo ma w sobie prawdziwą magię, której nie ma na zewnątrz.

Dziadek długo nie rozumiał mojej samotności, ale miał Babcię i ta go przekonała. Oboje odnaleźli siebie, połączyli swoje Szare Serca i żyli razem głęboko w górach, w wieży odwiedzanej przez kruki, magiczne, stworzone przez nich zwierzęta, których ja nie mogłam dać swojej Córce.

Wiedziałam, że ich pragnęła, czułam to.

A teraz przybyła ona.

Ona.

Tantoo.

Ona. Skazana na samotność, o której jeszcze nie wiedziała, ale ja wiedziałam, że Córka będzie musiała ją przywołać, że będzie musiała. Przez to małe pęknięcie w naszej granicy, przeze mnie, przez to, że pozwoliłam jej na samodzielność, wolność i zabawę przedarł się los. Zły los.

Nadeszło fatum.

Przywiało przeznaczenie, którego chciałam uniknąć. Ale którego się spodziewałam. Ostrzegano mnie przed tym.

Nasienie, które wtłoczono do mojego ciała było zwykłe, znane i sprawdzone, by nie zetknęły się Szare Serca. Pamiętam asystę Babci i tłum biało odzianych kobiet, modlących się, by stał się cud. By Odrzucona poczęła i urodziła swoją Córkę. By poczęła, choć to nigdy jeszcze się nie zdarzyło. Tylko mężczyźni Szarego Serca mogli roznosić nasienie dające owoce. Dlatego to kobiety były gorsze, tak zawsze mówiono. Mężczyznę mogli jeszcze tolerować, ale kobiety ? Nigdy.

Nigdy !

Magia Babci, największej z Wiedźm zadziałała.

Urodziłam Córkę.

Moje Zwierzątko.

Moje … tylko moje.

CÓRKA

To nie była tęsknota.

To był straszny ból. Czułam go każdą częścią swojego istnienia, każdą drobiną ciała i duszy, każdą myślą, wspomnieniem i nie umiałam go z siebie wyrzucić. Magia nie działała na uczucia, przynajmniej na moje. A może sama po prostu nie chcę ? Nie chcę się go pozbyć ? Może to jest prawdą ? Że nie chcę.

Tak, najdziwniejsze było, że pragnęłam tego bólu, pieściłam go, ciesząc się każdym jego przejawem, każdym skurczem gardła, duszy, serca. Tuliłam go do siebie jak Tantoo, której nie było. Już nie było i nigdy nie wróci.

Czułam, że była moja, w jakiś dziwny sposób tylko moja.

Moja … tylko moja.

Musiałam ją odzyskać i gdy Matka nagle nade mną stanęła, zrozumiałam, że ona też o tym wie.

Tantoo.

CÓRKA

Po raz drugi w swoim życiu weszłam do Jaskini.

Pierwszy raz był wtedy gdy Matka uznała, że do tego dojrzałam. Nie pamiętam, kiedy to było i raczej ta strona magii, pełna mikstur i zdechłych tworów, wcale mnie nie interesowała, ale musiałyśmy porozmawiać o mojej inności, o świecie, w którym żyjemy i musiałam nauczyć się czytać, by Matka nie strzępiła sobie języka. Ale by znaleźć Tantoo potrzebna była Jaskinia.

Dla Tantoo mogłam zrobić wszystko … wszystko.

MATKA

Kocioł wrzał, ale jej to nie obchodziło. Przysiadła na ławie przy ścianie i milczała kuląc ramiona.

Kocioł wrzał.

Napis na jego brzegu migotał w świetle płomieni rozpalonych pod nim: „Widzieć gwiazdy, to jak zaglądać niebu pod sukienkę”. Sama wypaliłam tą sentencję, gdy usłyszałam ją w dniu Wygnania. W dniu, w którym zrozumiałam, że już czas, że mogę stać się niebezpieczna, kiedy mi powiedziano. Tu nauczyłam się parzyć wywar, który podany mężczyźnie czynił go bezpiecznym. Czynił jego duszę bezpieczną.

Duszę.

Szare Serca nigdy nie umierały, myślałam mieszając w kotle i spoglądając ukradkiem na Córkę. Czy ona to zrozumie. Był już najwyższy czas, by wiedziała o wszystkim, ale nie mogłam jeszcze o wszystkim opowiedzieć.

Powinnam. Obiecuję sobie, że się zmuszę. Powiem, że Szare Serce, które u niej było jeszcze zaledwie cieniem na prawym ramieniu, obiecało jej, że nigdy naprawdę nie umrze. Bo Szare Serca żyły ciągle, ale starzały się, powoli, jednak starzały się. Tak wolno, że nawet tego nie zauważały. Kobiety nie martwiły się zmarszczkami, mężczyźni wypadającymi włosami, zresztą zawsze była magia … zawsze.

Gdy mijał określony czas: czasem 1000 lat, czasem 10000 lat … Jedna z dusz Szarego Serca stawała się na powrót samotną i wolną od klątwy wygnania. Dusza taka łączyła się z powietrzem i zapominała czas wygnania, samotności. Dostawała nową szansę, by żyć normalnie jak wszyscy inni, chociaż to właśnie ta normalność nie za bardzo odpowiadała mojej Córce. W szkole nie znalazła przecież sobie miejsca. A może nie wszystko mi powiedziała ? Może jednak jedna z jej dusz tak naprawdę tęskniła ?

Może ?

Babcia często mówiła, że każdy z mijających ludzi może być „byłym Szarym Sercem”, tą odczepioną, drugą duszą, którą miał każdy ze znamieniem szarego serduszka, która dostała szansę na inność. To był powód, dlaczego Serca musiały się chronić, a raczej uciekać i chować się, zejść z drogi duszom, które zyskały nową szansę, życia bez magii. Tak należało robić, by dusza nie rozpoznała „swojego”. Takiego samego.

Ale nie tylko dlatego.

Prawdę mówiąc już nie pamiętałam dlaczego Szare Serca były Wygnańcami. Bo przecież musiało być coś jeszcze. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, kochałam takie życie i nie chcę zbyt szybko łączyć się z innymi, oddawać drugiej duszy, czuć tej dziwnej pustki, jakby ktoś odebrał, odciął przyrośniętą syjamską bliźniaczkę.

Ale Córka ? Nie wiedziałam co ona naprawdę czuje. Może nadszedł jej czas ? Nie chciałam wchodzić w jej głowę, bo wiedziałam, że tego nie lubiła, ale korciło mnie. Bałam się, że gdy się dowie, że może przejść do zwykłego świata, po prostu to zrobi. Bo przecież bez magii, może być normalna jak inni. Szkoła, to może nie był dobry pomysł, ale sam świat jej się podobał. Opowiadała o zwierzątkach, o przyrodzie, cudach natury, prawdziwych, stworzonych przez samą ziemię. W samotniach Szarych nie było ich wiele, a częściej w ogóle.

Może to magia ? Szare Serca były dwoma duszami, potrzebowały ich, by żyć, rozwinąć się, ale potem jedna stawała się w jakiś sposób zbyteczna i mogła żyć w mechanicznym świecie. Mogła się przenieść tam i żyć, dawać zamkniętym w samotniach nowe obrazy, być jakoby żywicielem myśli.

Potem wystarczała jedna dusza, druga była niepotrzebna i raczej z czasem „źle widziana”. Choć może raczej nie rozumiana do końca ? Ale ten czas dla każdego odmierzał się inaczej. Może dla mojej Córki nadszedł tak szybko ?

Szare Serca były magią, nosiły ją w sobie, pielęgnowały, czciły i umacniały, budowały, zmieniały, upiększały. Ona w nich żyła, byli jej nosicielami, bo mimo, że mechaniczny świat ją odrzucał, nabijając się z niej w postaci dziwacznych znaków i wróżek ze szklanymi kulkami. Magia musiała żyć. Była najważniejsza.

Magia.

Jest dla mnie jak powietrze, trudno byłoby się bez niej obejść, ani jej pozbyć. Jest jak ukochana myśl, wspomnienie.

Magia.

Szare Serca były magią, ale jako taką rzadko wykorzystywały, zresztą najwyżej po to, by upiększyć swój świat. Podobno kiedyś mogły władać nią bardziej, z większą mocą ? Teraz … może też ktoś potrafi ?

Potrząsnęłam głową odrzucając myśli. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Znaleźć Tantoo.

Ale myśli nie dawały mi spokoju, dziwne kotłowały się, jakby nakazywały mi natychmiastowe wytłumaczenie się. Przypomniałam sobie najważniejszą tezę, że nigdy Szare Serca nie mogą mieszkać w grupach, najwyżej w parach, gdyż inaczej magia może się uwolnić z ich ciał, połączyć się i stać się strachem, złem, potworem. Prawdziwym  zniszczeniem. Mógł wtedy pojawić się Szał Wielkich, którego działania nigdy do końca nie zdążyłam sobie uświadomić. Dlatego Grupa Starszych Kamiennych Posągów zadecydowała, że Wygnani, ci ze znamieniem Szarego Serca muszą żyć oddzielnie. Samotnie nosząc w sobie moc. Połączenie ich wszystkich stałoby się zagładą. Ale jaką i czy naprawdę ? Tego nie wiedziałam.

Kontakty ze światem zewnętrznym, tym poza każdą granicą były dopuszczalne tylko do pewnego wieku, u każdego innego. Do Czasu Wygnania. Był to dzień podobny do dnia osiemnastych urodzin, ale oznaczał zamknięcie, co prawda też moc tworzenia, ale jednak w zamknięciu.

W jakiś dziwny sposób wydało się mi, że Tantoo mimo, iż taka mała, oczywiście tylko dla mnie, miała wkrótce obchodzić ten dzień.

Musiały się pospieszyć.

Musiały.

CÓRKA

Spytałam Matkę po powrocie ze szkoły, dlaczego nie może stworzyć mi zwierzątka ? Wtedy nie odpowiedziała, ale gdy dzisiaj znowu powtórzyłam pytanie, dodając, że jeżeli umie zobaczyć małą dziewczynkę w jakimś mieście ? To dlaczego nie to ? Spytałam, ale ona tylko się uśmiechnęła.

–          Nie władam taką magią – odpowiedziała spoglądając w spokojną i płaską jak lustro taflę kociołka.

–          A ja ? Przecież mnie urodziłaś, a nie zachodzisz w ciążę z tym mężczyznami. Zresztą obydwie nie zachodzimy ? –

–          Chciałabyś ? – uśmiechnęła się.

–          Tak – uświadomiłam sobie. – Tak. Bardzo ? Nie widzisz tego ? – zdziwiłam się.

–          Mogę przewidzieć, ale nie umiem stworzyć, zresztą –

Zaczęła mówić.

Tak wiele.

Tak dziwnych rzeczy. Dlaczego nie powiedziała wcześniej ? Mogłam mieć Tantoo, ale wtedy ona byłaby samotna.

Zrobiła to bo była egoistką.

Nie zrozumiałam.

Nie rozumiałam.

MATKA

Uciekła.

Wybiegła z jaskini, nawet nie spoglądając na mnie, może wtedy odczytałaby prawdę z moich oczu ? Może nie chciała, chciała nadal wierzyć, że wszystko, co usłyszała nie jest prawdą.

Czułam gdzie jest.

Wiedziałam, że stoi na wzgórzu, spogląda na mgłę ścielącą się wokół naszej farmy, kręcącą dziwne spirale, płacze i nienawidzi mnie.

Mnie ?

Uważała mnie teraz za wroga. Ale czy nie byłam egoistką ? Wybłagałam ją u Babci i dziewięciu Druidek ze Starego Świata. Nadal pamiętałam jak na mnie spoglądały, jak na winną, jak na zbrodniarkę, nie rozumiejąc mojej samotności. Przecież każda samotność jest inna. I każdemu przychodzi łatwiej, czy trudniej. Ale w końcu dały mi ją. Teraz ja musiałam jej pozwolić na to samo.

Kocioł uspokoił się powoli.

Widziałam Tantoo, ale to nie była ona.

ONA I NIE ONA.

Bo Czas zadecydował inaczej. Tantoo nie miała już niecałych dwóch lat, ale ponad dwadzieścia, jak nie więcej.

CÓRKA

–          Jak może mieć dwadzieścia lat i nadal żyć tam ?! – krzyczałam, a głos roznosił się ze wzgórza opadając na otulony mrokiem las, drzewa w szpalerze przy drodze i rozłożyste trawy.

–          Widać nie otrzymała wezwania – Matka tłumaczyła się jak winna.

–          Jakiego wezwania ? – byłam wściekła, rozerwałabym ją gdyby nie nadzieja, że jednak, może ?

–          Ty urodziłaś się tutaj, nie zostałaś ściągnięta ze zwykłego świata. –

–          Szkoła ? Zapomnij – przypomniałam sobie i ucichłam.

–          Ja otrzymałam wezwanie od Dziadka i Babci, twoi dziadkowie nie byli Szarymi Sercami, przecież to wiesz, widziałaś ich zdjęcia, tyle czytasz … –

–          To skąd wiesz jak brzmi takie wezwanie ? –

–          Podobno jest zakodowane w znamieniu. –

Milczałyśmy przez chwilę obie. Takie same, zbyt takie same. A mgła obmywała nasze ciała, tak samo.

–          Ale dlaczego ona ma dwadzieścia lat ? – nie rozumiałam, ale już nie byłam wściekła. Chyba zaczynałam być nią do końca, swoją Matką. Może nawet rozumieć wszystko, wchodzić w jej skórę.

–          Nie wiem. –

–          Mamo ? –

–          Tak – nigdy tak do niej nie mówiłam, ale nagle poczułam że muszę.

–          Mamo … Mamo, kto jest moim ojcem ? Bo przecież musi być – zaczęłam.

Spojrzała na mnie zbolałym wzrokiem. Poczułam jak prosi, błaga.

Pozwoliłam jej wejść do mojej głowy, poznać myśli i nie kalać ust, jej ust. Powiedziała mi wszystko o Druidkach, Babci …

–          Czy jest coś jeszcze ? – przerwałam milczenie, które nagle zaległo mój umysł.

–          Jej znamię było już dojrzałe, nie tak jak twoje. Ona powinna być już samotna, bo inaczej zniszczy życie wielu duszom Szarych. Jest złem dla żyjących i może mieć, nosić w sobie więcej magii. To i ona sama daje jej wiele mocy. Jak uwolni swoją duszę … Nie wiem co może się stać. –

–          Czy będzie spalać ludzi ? –

–          Gorzej. Mężczyźni, którzy się spalili u nas, oni tego pragnęli, a ona może zabijać niszczyć i ciało i duszę. –

–          Zabić na zawsze ? –

–          Unicestwić, nie pozostanie po tym kimś ani pamięć, ani wspomnienie; w powietrzu, w jestestwie świata pozostanie dziura, którą będzie mogła napełnić sobą, aż w końcu, aż w końcu będzie tylko ona. –

–          Będzie wtedy samotną jak powinna być ? –

–          Ale nie tak, jak „powinna być”. –

Nigdy nie widziałam Matki tak smutnej i wystraszonej. Co prawda to ja wpuściłam tu zło, ale to ona mu nie zapobiegła. Czuła się winna, na dodatek miała większe wyobrażenie o tym, co mogło się wydarzyć.
Tylko Dziadek i Babcia mogli nam pomóc, i dlatego Matka otworzyła portal.

Podróż była szybka i niezbyt przyjemna. Zaraz zwymiotowałam po przybyciu. Zresztą przy drzwiach stał specjalny kamienny zbiornik na tego rodzaju przypadki. Sądząc po zapachu chyba często używany.

Samotnią dziadków było zamczysko jak z dawno spisanej baśni. Pełne zakamarków, krętych korytarzy i wnęk. Schodów prowadzących, nie wiadomo dokąd. Wszystko ustrojone, zapełnione zbrojami, obrazami, rzeźbami. Zakamarki i półki mieszczące w sobie wypchane stwory z bajek szeptanych przez matki małym dzieciom przed snem, których oczy śledziły każdego, kto przybył. Tajemni strażnicy, jak u nas wiatry.

–          Kochanie moje – Babcia pachniała piernikami, była niska i pulchna, ciepła i bezpieczna; Dziadek pachniał tytoniem, który zawsze mu towarzyszył w nieodłącznej fajce i wyhaftowanym przeze mnie kapciuchu, przywiązanym u boku.

To były dobre zapachy. Bezpieczne i kochające, tak jak te dwa Szare Serca połączone ze sobą na zawsze miłością, której nigdy nie odczuwałam do żadnego z mężczyzn. Może nie byłam jeszcze gotowa ?

–          Dziadku … –

–          Tak, wiem co się dzieje. –

Zasiedliśmy w ogromnej bibliotece, w głębokich, połatanych fotelach, przy gigantycznym kominku, zdobionym przez Dziadka, nawet teraz, odgłos dłubania w kamieniu, przydawał rozmowie muzyki.

–          Obydwoje wiemy co się dzieje. –

Matka z wyrzutem spojrzała na własnych dziadków, ale spojrzenie Babci uciszyło słowa, które cisnęły jej się na usta. Porozumiały się w myślach, by nie kalać ust. Matka zrozumiała, że pilnowali jej przez mnie, przez dziwadło, którym w jakimś sensie przecież byłam. Pierwszą urodzoną przez Szare Serce.

–          Przepraszam – Matka skuliła się i nie spojrzała już na nas do końca tej rozmowy, ale ja chciałam wiedzieć, wszystko. Oni wiedzieli i nie potrzebowali pytań. Zbyt wiele było tu magii, by kalać usta słowami.

Zbyt wiele.

–          Magia imienia … – słyszałam w głowie – Ona pozwoliła nam na opiekę nad tobą i twoją matką. Przecież musiałaś się zastanawiać dlaczego ciągle nazywa cię Córką. – potaknęłam.

–          Nie zwracałam na to uwagi, a w szkole, cóż ? –

–          Magia imienia jest największą u Szarych Serc. Jedna z dusz nosi je w końcu oficjalnie i używa, gdyby połączyć obydwoje, nikt nie wie co by się stało ? – wyczułam to przerażenie obydwojga, nawet nie patrząc na ich twarze.

–          Ale Tantoo ? Kim jest naprawdę ? Czy tylko duszą, drugą, tą wyzwoloną duszą Szarego Serca, gdzieś żyjącego w jakiejś samotni, czy może Szarym Sercem, pełnym ? – chciałam wiedzieć od razu, szybko, natychmiast, ale oni zwlekali o odpowiedzią.

Ogień trzaskał pożerając drewna, którego jednak nie ubywało. Płomienie grzały, wpadając w jakiś dziwny, szalony taniec, który mamił, chciał bym zapomniała, ale byłam silniejsza. Spojrzałam na Matkę czując jej wzrok. Odwróciła się od razu, ale za późno, jeżeli nie chciała bym zobaczyła jej łzy.

–          O co chodzi ! – krzyknęłam podnosząc się i zrzucając z kolan narzutę, identyczną, jaką robiła Babcia w tej chwili.

Nikt nie patrzył mi w oczy.

–          Widziałaś jej znamię. Było ciemne, nie tak szare, niedojrzałe jak twoje … kiedyś – zaczął Dziadek. Mówił powoli, jakby chciał uciec od tej rozmowy, schować się przed słowami.

–          Moje znamię ? – zsunęłam bluzkę z prawego ramienia i zbliżyłam się do lustra. Musiałam mocno wygiąć szyję, by je zauważyć.

Znamię ?

Było czarne, nie szare jak tydzień temu, gdy skaleczyłam się ocierając się o suchy konar.

–          Znamię ? – wystraszyłam się.

Czy odbiorą mi duszę ? Czy to już ? Dorosłość, samotność ?

–          Ona jest dorosła. W jakiś sposób czas przemknął, a my tego nie zauważyliśmy. Ona … –

–          Moje znamię ? – nie słuchałam.

–          Jest twoją córką. –

–          Znamię … –

MATKA

Nie dotarło do niej.

Wystraszyła się czerni znamienia i zamarła oparta o jedno z kamiennych drzew wtopionych w ścianę, wyrzezanych przez dziadka.

Czerń znamienia. Zauważyłam ją w momencie, gdy wzięła na ręce Tantoo. Tą, którą Starsi Kamiennych Posągów uznali za jej córkę.

Czerń znamienia … Ona znaczyła dla niej wszystko czego się bała. A bała się dorosłości, może odejścia jednej z dusz, nieświadoma, że to może się zdarzyć tylko gdy będzie chciała, tylko gdy będzie naprawdę chciała.

Ale Tantoo miała imię.

Imię, które wypowiedziałam, gdy spośród bólu wynurzyła się Córka. Nie powinno tak być. Imiona Szarych Serc się nie dublowały, nigdy.

Do teraz.

I było to złe.

Groźne.

Najgorsze było to, że nie wiedzieliśmy, co się teraz stanie.

–          I co zrobić ? – zadałam pytanie, nie oczekując odpowiedzi.

–          Babcia rozmawiała z Druidkami. Nic nie pamiętają, a to znaczy, że Tantoo narodziła się normalnie, bez udziału magii. Albo też coś im umknęło ? –

–          Twoja Córka, dziecko, nie może opuścić Farmy. – Babcia spojrzała na Córkę i zamyśliła się. – Nie możecie też nikogo przyjmować. Wydaje nam się, że Tantoo powinna być bardzo silna, ale nie mamy pewności, że jest zła. Najlepiej byście nikogo nie wpuszczały, ale naprawdę nikogo. –

–          Będzie nudno – chciałam ją rozweselić, ale nawet na mnie nie spojrzała. Moja Córka – matką.

–          Jeżeli Tantoo jest taka silna, to na nic się to zda. Zresztą to by wyjaśniało, dlaczego tak szybko się pojawili, jakby tylko czekali na rozcięcie naszej granicy. Możliwe, że ci mężczyźni byli tylko jej wytworem – Dziadek na chwilę zatrzymał nóż, by za moment zacząć rzeźbić jeszcze szybciej.

–          Dziecka ? Czy to nie przesada – nie wierzyłam.

–          Mogła tylko przyjąć taką postać –

Nie wierzyłam. Szare Serca miały magię, ale nie do tworzenia życia, nie do takich zmian. Nawet najsilniejsze.

–          Twoje znamię jest zielone ? – Babcia przytaknęła, nie rozumiejąc. – Dziadka stalowo-granatowe, a uważani jesteście za najsilniejszych, więc jeżeli moja Córka ma czarne znamię i tak samo Tantoo … –

Czułam, że wstrzymali oddech i poczułam jej spojrzenie, gdy oderwała się od zimnej ściany, która musiała nieść jej ukojenie. Bali się. Ja też. Bardziej nieświadomości tego, co może się stać, niż czegokolwiek innego.

Strach rozsiadł się wygodnie w zamku, jak gruba baba na stercie poduszek. Nie pozwalał, by wpłynęło do niego świeże powietrze.

Nadzieja.

To był czas, byśmy odeszły.

Córka pożegnała się szybko i pierwsza przeszła przez portal, ale Babcia pociągnęła mnie za rękaw:

–          Może pozwól jej potworzyć ? –

–          Na farmie ? –

–          Tak. Niech stworzy swój zakątek, swoją samotnię. Daj jej swobodę, ale niech nie wychodzi, nigdy … –

CÓRKA

Słyszałam wszystko, a jednocześnie nie słyszałam niczego. Moja głowa przyjęła słowa, ale ciało nie chciało na nie odpowiedzieć. Nie wierzyłam. Zawsze nieprzydatna, gdy Matka zmieniała naszą samotnię, teraz miałam być wielką maginią, maginią z córką.

Matką ?

W jakiś sposób czas wyciął mi paskudny numer. A raczej wyciął część siebie, zapominając mnie o tym poinformować. Ale czy ona wiedziała. Moja córka, Tantoo, czy wiedziała ? Czy coś robiła, czy tworzyła zło, dziury w świecie ?

Co robiła ?

Tantoo ?

MATKA

Znowu siedziała na wzgórzu.

Czułam ją i jej myśli. Od dnia powrotu z zamku pozwalała mi grzebać w swojej głowie. Otwarła swój umysł, tak jak nigdy tego nie robiła. Nie chciała być sama, wprost przeciwnie, prawie nachalnie żądała dozoru. I pytała ciągle pytała.

–          Byłaś zakochana ? Kiedyś ? – Bardziej poczułam jej pytanie, niż usłyszałam je w głowie.

–          Byłam, byłam ale to było dawno. –

–          Czy to jego nasienie stało się częścią mnie ? –

–          Tak. Był zwykłym, bardzo dobrym człowiekiem i teraz ma pewnie żonę i dzieci, może nawet wnuki, przecież starzejemy się trochę wolniej niż inni – chciałam otulić ją, przycisnąć do serca, ale nie tego chciała.

Odczuwała bezpieczeństwo, ale nie pragnęła dotyku, bała się go, nie chciała. A ja, wprost przeciwnie.

–          Ale kochałaś ? Czułaś miłość ? –

–          Tak. To jak trawa muskająca duszę, jak wtedy, gdy kręci ci się w głowie i cały świat nagle staje się szczęśliwy. To jak najwspanialsze chwile, jak cud, który w końcu się spełnił w najbardziej odpowiednim momencie … –

–          Myślisz, że ja go też kochałam ? – zadrżała przy tym pytaniu.

–          Kogo ? –

–          Ojca Tantoo ? Szare Serce, z którym ją spłodziłam ! – Słowa wyrzuciła jej dusza, nie gardło.

–          Mam nadzieję. –

Zachód słońca ochłodził naszą wieczną jesień, ale Córka nadal siedziała na wzgórzu. Nie chciała tworzyć, tylko siedziała i starała się poukładać wszystko w jakiś zrozumiały sposób.

Ja nie potrafiłam.

–          Wiesz jaka jest kara za spłodzenie dziecka przez Szare Serca ? –

Wiedziałam, zbyt dobrze wiedziałam. Dlatego Babcia i Dziadek nie mieli dzieci. Nie byli moimi prawdziwymi dziadkami, ale tak ich nazywałam i tak czułam. Tyle mnie nauczyli. Tyle mi dali, przygarnęli, pomogli.

Wiedziałam …

Nie doczekała się odpowiedzi i nagle stanęła w otwartych drzwiach domu. Zachodzące, pomarańczowo-ogniste promienie omiotły jej sylwetkę. Taką jak moja. Taką jak Tantoo. Dokładnie taką samą.

–          Znasz ją ? – Jej głos zadrżał, jak trącone przez przypadek struny, które miały właśnie w tej chwili milczeć.

–          Tak. –

–          Więc dlaczego jeszcze żyję ? Karą jest śmierć, unicestwienie obydwu duszy matki, ojca i córki. Dlaczego żyję ? –

–          Nie wiem – rozpłakałam się, a ona przytuliła się do mnie. Musiałyśmy dziwnie wyglądać skulone na drewnianej podłodze, obmyte słońcem, ogrzewane ostatnimi promieniami, a jednocześnie obmywane chłodem wieczoru.

–          Kocham cię Córko. Kocham. Jesteś dla mnie wszystkim, zawsze byłaś … Jesteś jak opis miłości, spełnionym cudem w tym momencie kiedy należy, właśnie wtedy. –

CÓRKA

Po raz pierwszy poczułam jej miłość. Matczyną miłość: gorącą, pełną poświęceń i bólu, zarazem cierpienia i radości.

Poczułam wszystko, co przecież powinno drzemać gdzieś we mnie, jeżeli urodziłam Tantoo. Przecież też byłam matką. Więc gdzie były te wspomnienia, uczucia ? Czegoś brakowało ? Nie umiałam tego dosięgnąć, zaczerpnąć ze wspomnień, które przecież powinny gdzieś być. W moim nieśmiertelnym sercu musiało być ich miejsce, musiało.

Nie byłam dorosła. To była prawda. Kompletna.

Byłam dzieckiem w ramionach matki, któremu nagle ktoś narzucił cudze życie. Nie chciałam go, nie chciałam …

Zwierzątka.

Tantoo.

Zwierzątka.

Dziecka.

Już nie chciałam …

Już nie. Teraz byłam na powrót dzieckiem pragnącym, spokoju. Płaczącą dziewczynką, która nie chciała iść do szkoły. Farma była moim bezpieczeństwem, nie mogli przecież nagle przyjść i mnie zniszczyć, odebrać mi dusze, jeżeli niczego nie pamiętałam.

–          Może to tylko odbicie przyszłości ? Może to tylko odbicie ? – Matka kołysała mnie w ramionach.

–          Tak Mamo. Tylko odbicie. Nie chciałam. Przepraszam … –

Poszłyśmy spać późno, a ranek wstał jak zawsze i znowu jak zawsze cichy, bezpieczny, pełen słońca. Znowu widziałam tylko Matkę stojącą na progu, w tej koszuli, w której była prawdziwą kobietą.

Od miesięcy nie było u nas żadnego mężczyzny. I nie zanosiło się na zmianę. Matka ich nie chciała. Czułam, że wspomina mojego ojca, pieści w sobie dni, których nie znałam, czas przed Wygnaniem, zamknięciem się w samotni.

Była taka dziwna, rzeczywiście złożona. Na pewno tęskniła za ojcem, może i tamtym światem, ale jednak kochała ten świat. Zamknięty. Swoje zmyślone drzewa, układane bukiety, tworzone obrazy. Każda z traw była tutaj taka jak ona tego pragnęła, porządek dawał jej bezpieczeństwo.

Jak mi.

Byłyśmy takie same.

Takie same.

Samotne z wyboru i nie tęskniące za niczym innym …

MATKA

Granica nie otworzyła się już nigdy.

Ale któregoś dnia znowu spojrzałyśmy w kociołek. A potem znowu. Nie raz. Córka sprawdzała swoją córkę, a ja moją wnuczkę – Tantoo. Nie była zła. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z mocy, którą władała. Była piękna i mądra. Tworzyła tylko dobro i chyba dlatego nikt jej nie przeszkadzał.

Grupa Starszych Kamiennych Posągów, tych, którzy mieli tylko jedną duszę, zadecydowała nie ingerować, ale Druidzi pragnęli pewności. Byli magią, która mogła żyć wszędzie. Byli Strażniczkami i Strażnikami tych, w których małe ziarenka magii pozostały, zwykłych ludzi.

Nie dali nam spokoju.

Nawet gdy Tantoo umarła.

Odeszła, nagle znikła z powierzchni kociołka.

Nawet wtedy.

Myśmy się nawet nie zmieniły a jej już nie było.

Jej życie stało się dla nas chwilą, bardzo męczącą i pełną cierpienia, ale najważniejszą w życiu, które przeszło i, które dopiero miało nadejść. Zmieniającą. Ciemne znamię Córki z dniem śmierci Tantoo znowu zjaśniało. Nie była nikim specjalnym, przynajmniej dla innych, żadną wielką Wiedźmą, ale dla mnie największym skarbem.

I tak pozostało na zawsze. Nie chciałam tego zmieniać. Tak było dobrze, tylko we dwie, tylko we dwie.

CÓRKA

Nie żyła.

Nie żyła, a ja nawet nie zdążyłam, nie zdołałam wyjaśnić prawdy.

Może tak było lepiej, tak w końcu zadecydował los, przebiegłe fatum, które nagięło czas. Dało mi ją potrzymać na chwilę, ale tylko na chwilę.

I za to byłam wdzięczna.

Czułam ból, ale nie był on tak wielki, jak myślałam, że będzie. I byłam tym zawiedziona. Czyżbym była nieludzka, czyżby któraś z moich dusz zyskała przewagę, a może czas ? Nie. Nigdy nie oddam jednej z dusz. Lepiej nie.

Tak będzie bezpieczniej. Zresztą spełniłam już swoje marzenie, miałam …

Zwierzątko.

Teraz wystarczą mi trawy i drzewa, książki i … inne zwierzątko, podarunek od Dziadka. Kruk ze złamanym skrzydłem, który nigdy nie miał poznać smaku lotu, bijącego na dziób powietrza, unoszących fal ciepła.

Dziadek powiedział, że jestem jak on.

I miał rację.

DRUIDZI

„Niech będzie zapisane w „Księdze Szarych Serc”, że nie wolno żadnej z Szarych Serc począć dziecka. Nigdy i w żadnym przypadku …

Pod żadnym pozorem i pod żadnym naciskiem.

Żadna prośba, błaganie … niech nie będą wysłuchane.

Tantoo.

Niech nigdy nie zapomniana zostanie Tantoo, ta o wielu duszach, zbyt wielu, by żyć w zgodzie z czasem. Zbyt wielu, by być … ta, która zmieniła wielu, która miała moc, i która ją opanowała. Na zawsze tak, by nigdy więcej ona się nie odrodziła.

Tantoo, która cierpieniem wiecznym zapłaciła za dobroć. Ta, która pozwoliła żyć swojej Matce i Siostrze. Ta której dusze uwolniły się w dniu poczęcia i przebrnęły przez wszystkie granice, by pozostać w świecie zwykłych ludzi i by zagnieździć się w ciele kobiety, która nigdy z Szarymi Sercami nie miała nic wspólnego. I by żyć w zgodzie z czystym dobrem, ale krótko, na tyle krótko, by nie pozostawić po sobie śladu.

Dusze Tantoo z Szarych Serc rozpadły się … Porozrzucane, zatopiły się w kilkanaście zwykłych ludzi … dobrych.

Takich, na których zawsze będziecie mogli polegać. I których potomkowie będą godni zaufania.

Pamiętajcie o Tantoo … Szarym Sercu.

Pamiętajcie o Tantoo … wielu duszach.

Pamiętajcie o Tantoo …

Melodię Tantoo … usłyszcie i śpiewajcie wśród obelisków i ostańców.

Śpiewajcie pieśń Tantoo …

Śpiewajcie pieśń o Tantoo. Pieśń ckliwą i smutną, pieśń wielu i jednego.”

Niech te, które były w to zamieszane, i ci, którzy poprzez nie o tym się zwiedzieli na zawsze zachowali milczenie. Nie będzie im dana odpowiedź, by nie zapragnęli znowu popełnić błędu. Bo są tylko ludźmi, zbyt czułymi i zbyt wrażliwymi, nie jak Kamienni Druidzi. Dlatego to my trzymamy pieczę nad wszystkim.

Chepcher Jones/Marzenia Kowalska  31.01.2003

Dodaj komentarz