FURTKA DO OGRODU WSPOMNIEŃ

O facecie, któremu nie powierzysz tylko opieki nad swoim barkiem.

Wiadomo, że co jak co, ale wszelakiej rozrywki nam współczesny świat serwuje wiele. Każdy to widzi. Fabuły filmowe wprost przekrzykują się wzajemnie w tym, co określane jest jako prawda. Wiadomości codzienne często zdają się być aż nadto nienaturalne i fantastyczne by w nie uwierzyć… Co będzie w przyszłości? Tej niedalekiej? Może lepiej nie wiedzieć i zatopić się w kolejną lekturę? Uciec…

Eugeniusz Dębski tym razem serwuje nam coś właśnie z niedalekiej przyszłości, coś, co zawiera sporą dawkę tej cudownej, jeszcze niegdyś fantastycznej niepewności. Historię, którą wygrzebano z cudzych szuflad, o której opowieść sama mogłaby stać się książką. Bo jakże to jest, gdy znika maszynopis – tak, taka stara technologia, wiecie? Gdy znika nadzieja na wydanie, a potem i cała spisana opowieść? Jak to jest gdy się jej szuka, już nie mając nadziei na odnalezienie? Cóż, podobnie, jak obudzić się z kacem w Amsterdamie, zdać sobie sprawę z tego, że właśnie dopadła nas stara miłość i wcisnęła w łapy – tu niezbyt przydatne i dziwnie odmawiające współpracy – specyficzną nową robotę. Ale w końcu jest się detektywem. Nie tylko pisarzem. A może raczej, jako nasz bohater Owen Yeates, materiałem, który wypróbowuje na sobie wszystko to, co potem odegra jego biedne, poddawane wymyślnym torturom, książkowe alter ego?

Cóż, nasz detektyw i pisarz w jednej osobie, przebudzony już całkowicie po kąpieli w cementowych butkach, kilku strzelaninach i informacji o tajemniczych pamiętnikach Hoovera, które donoszą o jego konszachtach ze Stalinem, zdaje się mieć dość. Ale nie. Nie ma czasu na odpoczynek! Jego bohater musi zaliczyć jeszcze coś więcej, jest w końcu jak James Bond, niezniszczalny, choć bardziej pijący, ale też jak zmyślny Q, który sam, na tej obcej ziemi, musi sobie kombinować wynalazki. Bo co jak co, Owen może i ma łeb na karku – jeszcze – ale na pewno nie może obyć się bez wynalazków…

I tak oto toczy się zawiła historia kryminalna, podsypana hojną ręką drobinami sensacji, zmyślnych akcji i pertraktacji. Jednak to, co uderza najbardziej w książce Dębskiego, to język. Jako jeden z niewielu, właśnie ten autor potrafi ukazać akt seksualny jako to, co pojmujemy pod słowem – kochanie się. Na dodatek pozbawiona wulgaryzmów fabuła wcale nie odziera bohatera z tej przejmującej siły – nie odbiera mu tytułu prawie macho, choć nadaje mu może trochę mylący, gapowaty wyraz twarzy. No i ten komizm, pojawiający się nawet wtedy, gdy już zdaje się, że nie ma na niego miejsca – powala. Bo Yeates, to w końcu ktoś, komu zaufać można. Powierzyć wszystko – no może poza najlepszymi trunkami?

„Furtka do ogrodu wspomnień” Eugeniusz Dębski, Wydawnictwo Fabryka Słów, recenzja publikowana na Onet.pl

Dodaj komentarz