USYPIACZKA

Właściwie nie chodziło o to, czego chciała Babcia, ale o to dlaczego teraz i dlaczego akurat w tym miejscu. Ale nikt się z nią nie kłócił. Każdy mógł się tego spodziewać wcześniej czy później… no dobrze, moze ja akurat później. Jakoś tak gdy człowiek przekracza 30 rok życia, ludzie zaczynają odchodzić… ale żeby zamawiaż Usypiaczkę? I jak taka „usypiaczka” wygląda? No na pewno nie spodziewałem się tego…

– To ona? –

– Tak synku –

– Ale Mamo! –

– Nie jęcz, wiem że jesteś dorosły… i nie mam mówić „synku”! Zrozum mnie, moja matka chce umrzeć, a ja mam się bawić!!! –

– Ale… –

Gdy tylko drzwi się otworzyły wiedzieliśmy, że to ona. Zwyczajnie wszyscy, którzy mieli być przy śmierci Babci, siedzieli w środku przy koniaczku i nalewce, podobnie znieczulała się główna skazana… znaczy Babcia. Jednak mimo iż wiedziałem, że to ona… to jednak, no kurde!

Niska, grubawa jakaś. Trochę wygląda jak dziecko. Miała wielką, włochatą torbę, uszy przekłute we wszystkich możliwych miejscach, a na nadgarstkach masę srebrnych, dźwięczących, babskich jakiś dziwnych rzeczy… i oczy miała.

Niby wszyscy mają oczy, ale te jej oczy, kurde te jej oczy, takie niby zielone, a jednak wyglądają jak omszone, rzeczne kamienie obrzucone bursztynem… dziwna jest. Nie ładna, ale jednak jakoś tak przyciąga. Na szyi więcej juz tego sobie powiesić nie mogła. No i te książki, po cholerę jej te wszystkie książki!!! A to duże, czy to pluszowy miś?

– Mori, przyszłaś. –

– Dzień dobry pani Jensen, miło Panią widzieć… Jak się Pani czuje? –

Mówiła po naszemu dziwnie, twardo i jękliwie. Zresztą było widać, że nie jest stąd, a jednak… czuło się, iż jest częścią naszego świata. Tego, w który wierzyła Babcia. Wyspy, czosnku, kamiennych ostańców, dziwnych strumieni, miejsc, z których jedno było bardziej święte od drugiego. I corocznego, fascynującego pogromu tych turystów, którzy zawsze pakowali się w jej mały ogródek, do niskiego, baśniowego domku w krzykliwych odcieniach czerwieni.

– Dziecko, ja chcę dziś umrzeć –

Babcia mówiła do Usypiaczki, ale wiedziałem, że i do mnie. Zgadzałem się na to, ale gdzieś w głębi duszy nie chciałem. To wszystko było takie niesprawiedliwe.

– Wiem. Przygotowałam się. –

Usypiaczka wyjęła z torby garść kamieni i usiadła na podłodze. Podobno nigdy nie siadała na krzesłach czy innych siedziskach. Podkuliła nogi i dziwnie się uśmiechnęła, potem skrzywiła i spod prawego pośladka wyjęła kawałek łupiny od orzecha… Moja wina.

Mój nałóg.

– No dzieci, czas się pożegnać. Dziś umieram, a Wy macie mi zrobić imprezę mojego życia!!! –

Cóż, Babcia poczucie humoru miała do końca. I składzik pędzonych przez lata nalewek, napitków oraz wszelakich leczniczych kordiałów – wszystko do użytku wewnętrznego. Dziś chciałem spróbować wszystkiego… I nie myśleć o tym, że Babcia zniknie z mojego życia. Że jej już nie będzie. Zabraknie świątecznych, nietypowych obiadów i przegadanych nocy pachnących pizzą. Będę już do końca dorosły. Na zawsze i wieki wieków. Nie chciałem tego widzieć, nie musiałem. Pożegnałem się z Babcią wcześniej, ale ta Usypiaczka. Kobieta śpiewająca kołysanki kamieniami, przecinająca nici życia wcześniej, niż postanowili o tym wszelacy Bogowie… ona była inna.

Inna niż cały dotychczasowy świat. Poukładany jękami matki o wnuki, choć dobra by była synowa najpier… pracodawcy, którego gonią terminy i moich marzeń o podróżach, poznawaniu ludzi. Świata, w którym magia siedziała spokojnie na kartach książek, a pozazmysłowość gdzieś na ekranie kina.

Świata, w którym nikt stukając kamieniami nie usypiał nikogo na śmierć!

*******************************************************************************

Kiedy i jak się to zaczęło, nie pamiętam. A może pamiętam, ale zwyczajnie wolę o tym nie myśleć? Nie wiem. Tak naprawdę nie wiem, jak powinien się zachować „normalny” człowiek.

Może to wina purchawek? Je pamiętam z najwcześniejszych dni mojego życia. Skulone pod łaką, w ciemnościach niskiej, bojącej się światła trawy, wilgoci mchów. Uderzane patykiem wzburzały w powietrze masę zarodników, by zaraz potem napuchnąć od nowa. Jakby ta, zadana ręką dziecka rana, tak naprawdę była zbyt mała, zbyt nieważna… nie istniała. Być może owe zarodniki zmieniły moje postrzeganie świata? A może jednak nie były to one… bo przecież choć zawsze samotna nigdy nie byłam sama. Późno ktoś zauważył, że cichość i grzeczność dziecka, to tylko wstęp do koszmaru. To odrzucenie. Niezrozumienie. Niechęć i lęk.

Oto materiał na jednostkę antyspołeczną.

Babcia o tym wiedziała. Czuła to, a jednak nie zmieniała niczego. Tłumaczyła tylko to, co miało pozwolić mi przetrwać bez większych ran. Uczyła jak się ukrywać. Ale nie mogła za mnie przeżyć życia. Ono było moje. A ja olałam je już na początku… Starałam się je skrócić o głowę, kark mu skręcić, żyły podciąć… I nic z tego. Spotkałam się ze Śmiercią, bezpłciowym stworzeniem, zwykłą Odprowadzaczką Umarłych.

Tą, dla której ja byłam Boginią.

Bo jestem boginią. Jedyną władną na życzenie odebrać życie bez bólu i bez grzechu. W pełnej czystości, pieśnią kamieni… i nie lubię tego robić. Ale jestem Usypiaczką i, do cholery, jestem też Boginią. Może by tak założyć Kościół? Albo choć zakon jakiś, no męski koniecznie? Ciekawe czy chętni by się znaleźli?

Bo tych, którzy chcą umrzeć jest wielu, bardzo wielu…

*******************************************************************************

Pani Jensen zasnęła dokładnie w chwili, w której chciała. Spokojnie ukołysana czymś silnie wiśniowym. Czasem się zastanawiałam, czy bardziej nie działają na ludzi te cudowne wspomagania, niż ja? Może tak naprawdę moje umiejętności były tylko durną sugestią? Ale nie dzisiaj. Dziś widziałam wszystko. Jak rzadko. I Śmierć i Bramę, Przejście i Ciemność Światła, które przynosiło tak cudowną ulgę… widziałam koniec i początek. Zarodek wiążący się w łonie.

Potem odeszła. Ludzie nie lubili mnie, gdy mnie nie potrzebowali.

– Jesteś cholerną dziwką –

Wiedziałam o tym. Dziwką Śmierci. Puszczalską ladacznicą, która akurat właśnie TO zrobi z każdym, tym kto tego zapragnie i zapłaci. Ale czy on wiedział, że już wkrótce będzie mnie błagał o miłosierny koniec? Nie sądzę. Miał w oczach to cholerne niedowierzanie… głupiec. Jednak łatwo można było to wyczuć. On wierzył, że ma przed sobą całe życie, ja widziałam w nim już początek nici, które splatają napis finisz!

– Oj był tam jakiś mężczyzna, no na pewno był tam jakiś, stara Jensenowa i synów i wnuki miała… był tam, nieprawdaż, no był?

A był, odpowiedziałam drzwiom. Z progiem postanowiłam nie gadać, a stara Macijaszczykowa, która umościła się w krześle, skutecznie została przyduszona torbą i nawet nie zdążyła pisnąć – tudzież skrzypnąć, w tej konsystencji… A tak mój dom był też miejscem dla dusz. Nie, nie wszystkich, tylko tych specyficznych – oj radość, że w hołubce! – więc miałam wesoło. Należy zauważyć, iż skutecznie odganiało to jakiekolwiek próby znalezienia sobie faceta, ale co tam. Z moją pracą, z TYM zawodem raczej wszystko było dziwne. Odłożyłam misia, a kamienie rzuciłam na stos papierów, pamiętając by wcelować w sęk, gdzie mieszkała jedna z najmłodszych i najbardziej upierdliwych dusz – moja własna matka.

c.d.n.

„Usypiaczka” Chepcher Jones

Dodaj komentarz