YMAR

Jak nigdy więcej nie zasnąć…

Na początku muszę się do czegoś przyznać. Po pierwsze uno: tak bardzo zależało mi na tej książce, że wydusiłam ją z autorki, trochę to żałosne co nie? Przyznam się do tego od razu, żeby nie było potem, że słodzę, bo mi tak kazali. Nie kazali! Zresztą za to mi robotę odebrali, bo nie lubie słodzić!

Po drugie uno przyznam się do braku płciowego rozróżniania literatury. Mam to gdzieś czy pisze facet czy baba, książka ma się bronić sama. Bez żadnego seksizmu. A dlaczego tak się najpierw spowiadam? Bo przeczytałam tę książkę też i dlatego, iż podobno baby to horrorów pisać nie umieją…

A CHAŁA!!! (ekhm! czy „chała” się pisze tak czy „hała”? :))

Bo oto jest kurna horror jak się patrzy. Od początku do końca. Lekko psychodeliczny, nieobliczalny, lekko zahaczający o granice fantastyki tudzież wierzeń starożytnych. W pełni krwawy, niewytłumaczalny, dziwnie pierwotny i prosty, ale też do końca pozostawiający czytelnika drżącego na klifach napięcia, niepewności i z dziwnym dygotem, który w krótkim czasie sprawi, iż na ścianach pojawią się szmaty… szmaty zakrywające wszelkie obrazy i lustra… wszelkie ramy!!!

Ale od początku. Oto jest YMAR. Napis na ścianie, który pojawia się na zdjęciach z koszmarnego śledztwa. Śledztwa, które wstrząsnęło komendą policji, inspektorem Wojciechowski i młodym lekarzem Smolikiem. Zakrwawionej ofiary, młodej dziewczyny, która wbrew wszelkiemu podobieństwu narodziła… krowę… Snów, które zaczęły zmieniać się w wizję, oraz dziwnych oczu, przedwiecznego, śledzącego wszystko z nazbyt bliskiej odległości. Jakby specyficznego planu, który rozgrywają na swej szachownicy siły wyższe, pierwotne, bliższe boskim, lub… diabelskim.

Potem zaczynają ginąć mężczyźni i nic już nie jest jakkolwiek wytłumaczalne. Bo takie rzeczy się zwyczajnie nie dzieją. Drzewa nie stają się ludźmi, ściany nie przestają poddawać się prawom fizyki… a ludzie, choć przecież zdolni do wszystkiego, aż takiej rozmyślności nie posiadają.

Prawda? Prawda? Gdzie jest prawda?

Co się dzieje w zwyczajnym mieście spragnionym uczuć, normalności? Kim jest młoda pisarka, samotna, dziwnie podatna? Czym są dziwne ramy. Kim jest ta stroniąca od świata kobieta, która ma sprowadzić na ten świat tego, który zawsze pragnął się narodzić? I czy jest to złem? Czy cokolwiek może zagłuszyć płynne definicje dobra i zła?

Czy one w ogóle istnieją?

W powieść Magdaleny Kałużyńskiej się wkracza i kryje gdzieś w kącie. Tak bardzo bojąc się, by nikt z bohaterów nas nie dojrzał – bo komu można tutaj zaufać? Byśmy nie stali się elementem tego tak pradawnego planu. Ale też chcemy widzieć wszystko, choć zmysły dusi odór krwi, nasze oczy nie są w stanie przywyknąć do umęczonych ciał, a sny… sny nie są już wytchnieniem. Jeśli kiedykolwiek nim były. W owej specyficznej oszczędności słów, dwutorowej opowieści, która w końcu subtelnie się spaja, w specyficznej narracji, uważnym skrojeniu świata i złożeniu go od nowa, jest upajająca muzyka. Rytm, który sprawia, że podświadomie wyszukujemy w otoczeniu cieni. W snach odnajdujemy drzewo. To drzewo. Staramy się zrozumieć „dlaczego”, ale to bezsensowne. Mimo małej objętości powieści, zdaje się ona pęcznieć z każdą chwilą, zmieniać się, raz przypomina „dzień świstaka”, by potem zaksoczyć, zmieszać, jednak nie odchodząc od pnia treści. Jakże prostej. Złamania tabu, za które muszą zapłacić następne pokolenia. Tak to już jest. Nikt z nas nie jest odpowiedzialny wyłącznie za swoje życie…

Dwoistość tytułu, dualizm fabuły, brak podziału na dobro i zło… Myślę, że śmiało można uznać powieść „Ymar” za nowatorską. Bo choć czerpie z tego co nam, wielbicielom makabry znajome, to jednak jest inna. Czy ujmuje szczególnie to, iż w żadnym stopniu nie jest obliczalna? A może to, że nie daje nikomu szansy na odejście z gry? Nie wiem. Przyznaję, że powieść zmusza do przemyślenia tego, co nieuchwytne, ale zauważone przez nasze zmysły. Tego co chyba zapamiętane, choć zepchnięte tak głęboko, że określamy to wygodnie mianem deja vu. Pozwala nam bać się czynów popełnionych przez przeszłość, a wciąż wpływających na nasze istnienie… zmusza nas do braku opcji „zapomnij”. Usunięcia klawisza „delete”. Bo tak naprawdę odpowiadmy za to, czego nie znamy, o czym zapomnieliśmy, a świat… to tylko plan gry szalonych, potrafiących przenikać czas… Prawda? Prawda? Czym jest prawda?

„Ymar” Magdalena Maria Kałużyńska, FOX Publishing 2010.

Dodaj komentarz