Pan Tealight i Starsza Dama Samotności…

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki stała w kuchennym oknie… Ale nie żeby jakoś romantycznie, z chusteczką białą, krochmaloną w jednym żaglowym kształcie, oczekując kochanka, czy coś w ten deseń. Dokładnie to trzęsła się umiejętnie, jak to tylko ona potrafi, łamiąc reguły anatomiczne, skulona pod sufitem, na kuchennych szafkach, jedną nogą w zlewie, a drugą w pobliżu fiołka alpejskiego, co przekwitnął… I podglądała. Podglądała na całego samą będąc aż nurtująco widoczną na Wędrującego Upierdliwie Sąsiada. W rzeczywistości podglądacza i agenta sił wszelako nieźle porąbanych, należących do Rodziny, która zamieszkiwała okolice Chatki Wiedźmy i wciąż nie mogła uwierzyć w jaki sposób ta krótka osoba, o nader dziwacznym postępowaniu… dostała pozwolenie na wprowadzenie się tutaj

… i wciąż jeszcze żyje…

Ale nie to ważne kto i gdzie stał, o czym myślał i komu chciał urżnąć łeb oraz wydłubać oczy… sprawa w tym, kogo ona obserwowała. A była to leciwa, uśmiechnięta dama w szkarłatnej, zadartej kiecce, w srebrzysto-siwej koafiurze na głowie, poskręcanej w grubowałkowe pierścionki, w bogatej biżuterii, nawet na gołych nogach, powiewającym szalu z długimi frędzlami, z parasolką zaczepioną na ręce… i na wężu. Znaczy się babcia, dla obeznanych zwana Starszą Damą Samotności jechała na swoim wężu. Który właściwie zwał się Pucuś, od krągłych policzków i nader zwykle wzdętego niepokornym posiłkiem odcinka brzuszka. Ale nie czujcie się oszukani. Był to w rzeczywistości najbardziej groźny, najżarłoczniejszy potwór wszechświata… to nic, że różowy, z wstążeczką na ogonie i dzwoneczkami u szyi! Po prostu trendy! I namiętnie niezaspokojny w żądzy… wszystkiego.

Starsza Dama Samotności przybywała z prezentem urodzinowym dla Wiedźmy Wrony. Tym razem wcześniej, by zwyczajnie zrobić wejście, a i wykorzystać fakt, że jak nigdy na uliczce roiło się od gawiedzi. A ona uwielbiała szokować. Uwielbiała zgiełk ją otaczający, ludzi wytykających ją palcami… a jednocześnie ową pustkę, w której od zawsze marynowała swoje ciało. Tak jak solenizantka. Miały tak wiele wspólnego. Lekko obwisłą skórę, dziwne plamy na dłoniach, namiętności w kierunku nieztuzinkowego odziewania się i… cóż, prezenty!!!

Ne przytuliły się na powitanie, nie było miśka, obcałowywania, dyskretnego wycierania szminki cudzej, ni ploteczek. Nie mogło przecież być. Starsza pani zwyczajnie się uśmiechnęła udając, że nie widzi skulonej postaci, nagle dziwnie bardziej dygoczącej i lekko, z garcją pochylając się, zostawiła na progu Chatki Wiedźmy wielkie pudełko, a potem odleciała.

I nikt nic nie widział, bo widzieli przecież wszyscy.

A skulona w oknie wspomniała: I spodobało się Niechciane Dziecię jej, Damie Samotności. Gdy przechodziło przez siatkowy płot po prostu wyciągnęła po nie ręce i przyciągneła do siebie. Było dziwnie ufne, ale i przerażone. Tak wciąż świeże, a już zniszczone. Oplotła je szalami z mchów i pajęczyn, z traw i starych liści koronkowych, i obiecała mu wygodną nicość. A ono się zgodziło. Chociaż nie wiedziało do końca na co się godzi. Że nie będzie musiało nosić niewygodnych butów i staników, że będzie mogło być rozczochrane, nieumalowane i nieumyte, dziwnie nieoprawione. I Dziecię ponownie się zgodziło, a potem jeszcze raz, by dopełniła się umowa. I tak żyło. Czasem próbowało tego świata, czasem nawet dotykało ludzi, ale potem zawsze się myło, zdrapywało skórę i czekało w cieniu, aż mu odrośnie…

Możnaby pomyśleć, że współczesność to raj dla Starszej Damy Samotności, ale to nieprawda. By była samotność, musi nastąpić decyzja. Nie mają na nią wpływu przedmioty ni nagromadzenie dusz na centymetr sześcienny. Bo samotność nie zależy od ludzi, ale od człowieka. Zresztą temu bóstwu serio nie zależało na popularności. Ona jakoś zawsze zdobywała swoich wyznawców.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Obcy” – … i niesamowita. Piękna i przebogata. Jakby ktoś zebrał z naszych najbardziej szalonych sennych marzeń postaci i wynalazki, ową dziwną spokojność, ale i horrorowość… fantastyczność, ten świat przekształcony, nie tylko zwierzęta mówiące w miarę ludzką mową, ale i pokrętnie nazwane, noszące w sobie zaskakujące umiejętności. Przedmioty, które czują, oraz domy, co do których nie można mieć pewności, czy drzwi to okna, a okna tylko wyjście do toalety…

I elegancka. Jakaś dziwnie dostojna, starodawna… jak drzewiej pisali? I jak odkrywanie nowych światów, gdzie kolory są w użyciu, gdzie ilość basenów nie powinna być mniejsza niż naście i wszystko jest inaczej. I gdzieś umyka strach o wszystko, albo i tylko o prawie wszystko i gdzie poczucie humoru jest w dobrym tonie!

Powoli czyta się ową przestronną opowieść. Smakując słowa, postacie, stworzone przez umysł autorki cuda. Wkracza się tam, by zwyczajnie szwendać się po ulicach, bo i dlaczego nie? Bohater i jego przygody to tylko przewodnik, chociaż pałamy do niego sympatią. Jakoś tak dziwnie od początku. Do owego trzydziestoletniego wciąż chłopca, który jednak nie zatrzymał się w swoim dojrzewaniu, który ma cel, który w końcu odnalazł swój dom… a co najlepsze, ten dom też odnalazł swojego bohatera.

Cokolwiek powiem… nie będzie dość. Jeżeli macie ochotę na wyprawę w inne miejsca, światy, na poznanie niesamowitych postaci, na co czekacie?

Wyspa posiada cztery dialekty, ale w rzeczywistości każdy mówi tutaj swoim językiem. Stonowany uśmiech, mrugnięcie, ruch nadgarstka, poręczna mała kusza, bat, bicz, fryzura i ubranie, buty i skarpetki… porozumiewanie się to sztuka. Ale też dowód na to, że ów niewielki świat jest nad podziw dobroduszny. Nad podziw zaskakująco tolerancyjny dla ludzkich sfiksowań. I dziwnie jajca ma z tego, że ludzie nie są w stanie się zwyczajnie ze sobą dogadać. Ubaw po paszki, skałki, rogate dusze, po gołe półdupki, drewniane trepy i masy wątrobowe…

A może chodzi tylko o uśmiechy i spontanicznie wyskakujące z każdego, radosne dziwnie mimo aury… HI!? Nie znają się, ale idąc po tej samej drodze, ścieżce, deptaku, plaży, czy przekraczając drogę w niedozwolonym miejscu, witają się. Wszyscy. Ludzie, chociaż ich uszy wypełnia muzyka, ptaki, zaganiane w poszukiwnaiu materiału na gniazda, kwiaty, dziwnie ruchliwe, drzewa i kamyki… Uprzejmość? A może jednak jedyna możliwość by porozumieć się naprawdę?

Do końca?

A może tylko odruch?

Kto to może wiedzieć? Pani Wyspy raczej nie odpowie. Ona po prostu nader ponad wszystko lubi takie zabawy.

Pani Wyspy bawi się ludźmi niczym mała dziewczynka zapraszając na herbatkę stosownie odziane lalki i misie. Figurki, ale i kawałki drewna, patyczki i mniej lub bardziej antropomorficzne ziemniaki i marchewki… nawet te w dwuznacznych dla dorosłego kształtach! Po prostu przy stole musi być pełno, zresztą pani domu się przecież nie odmawia, zdejmu buty na progu i w grubych skarpetach, dziwnie pasujących do skomplikowanej koafiury, siedzi.

Oj tak… Wyspę najlepiej poznawać na bosaka. Jakoś tak ekologicznie, niczym w kościelnej sadybie, jakiejkolwiek religii, która zwyczajnie akceptuje nagość stóp. I nie nadaje im nazbyt erotycznego wymiaru, chociaż jeżeli chodzi o nagie damskie kostki, to wszystkie religie wciąż o tym dyskutują. Nawet są plany, by na kostki zakładać specjalne staniki w ciemnym kolorze, albo nie wiem… jakieś berety?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.