Pan Tealight – Jak smakuje Wiedźma?

„Spoglądała na mieniące się odcieniami wszelkich wodnych barwności, lekko rozbudzone fale, na morze dziwnie ożywione, a raczej jak zwykle ożywione, gdy się do niego zbliżała. Niby wielki potwór, z ciekawością spoglądający na jakże pogodnie oddającą mu się ofiarę. Poddaną, wierzącą, fanatycznie posłuszną. Morze Wyspy było gotowe zatopić jej buty, a jeszcze chętniej nogawki spodni. Czuło, że Wiedźma Wrona pragnie pływać. Pragnie zanurzyć się w owej ruchomej konstrukcji wilgotności, pragnie unosić się, nurkować, czuć się inaczej, kołysać… aczkolwiek nie nazbyt, bo się porzyga.

Wiedźma się jednak bała… Dobrze pamiętała, że kilka lat temu Morze postanowiło nią zawładnąć do końca. Nie tylko jak zwykle zlizać z niej słodko-słonawą, jaśminową magię, nie tylko smakować, rozkoszować się kropelkami oddawanymi za przyzwoleniem, ale i wtargnąć do owego tajemniczego wnętrza. Zalać ją, zatopić, zjednoczyć ze sobą i już się z nikimi nią nie dzielić. Pamiętała tę chwilę, cichą, gdy przestała się bać, a woda zamknęła się dookoła niej. Mimo sztormowej aury, dziwnie nieruchoma, niczym żywica zalewająca cennego robaka, bursztyn połykający motyla. Pamiętała nazbyt dobrze ten spokój, dziwy wynurzające się z nieruchomości i rozpoczynające swój taniec…

… wciąż za tym podświadomie, niewypowiedzianie, wstydliwie i milcząco… dziwnie jednak tęskniła. Za owym uczuciem pewności, spokojności, bezpieczeństwem, ciszą, cudowną słodyczą braku powietrza, oczami, którymi nikt nie przeszkadzał patrzeć, powiekami nagle nie potrzebnymi, uszami oddalającymi niepokoje…

… tęskniła.

Także za nimi. Dziwami. Niby nieznajomymi, a jednak jakże właściwymi, nazwanymi, domowymi. Diobły i Utopce, tak spragnione wizyty, potem łyskające świecidełkami Morskie Łebki i Podwodne Sroczki, Mini Mermejdy i zaskakujące, poważne Dostojne Havfrue. Oblane zielonkawą poświatą Mokre Dusze, przerażające tak wielu, a przecież jakże zabawne, słodkie Zapomniane Obgryzione i ciche, dziwnie lepliwe Te, Które Nie Chcą Do Ziemi. I innych: Szeptacze, Szperacze, Chlupacze i Wołacze, Jękliwe Wraki i Zapomniane Szkiełka już nie odbijające nikogo, niczego. Dziwnie zadowolonych, odświętnych… pożerających ją. Spragnionych, głodnych, pewnych spełnienia. Małe macki wysysające każdy bąbelek powietrza, płetwy wyłapujące fale, które tworzyły. Rzepy czepiające się nie tylko stroju, ale też jej skóry, niewielkie grudki piasku wciskające się do jej wnętrza…

… a potem nadeszła Siła, która ją z tego wyrwała. Ale Morze zapamiętało, jak smakuje Wiedźma. I postanowiło jednak wciąż próbować. Bo Wiedźma jest smaczna… nadmiernie i uzależniająco!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Wilczy pakt” – jeżeli ktoś pokochał Błękitnokrwistych, może poczuć się odrobinę zaskoczony. Bo w tym spin-offie świat jest odrobinę inny… co akurat mnie osobiście urzekło. I choć wkurza mnie to, że książka nie jest dłuższa, nie włazi głębiej w te intrygujące osobowości i zagadnienia, to jednak nie jest źle. No i przecież to opowieść  młodzieżowa do króćset!

Historia główna, Schuyler i cała ta jej miłość, moim zdaniem w rzeczywistości mogłaby być przytłoczona, gdyby pozwolono Bliss na więcej… pewnie dlatego narodziła się ta historia. Tylko o niej, tylko dla niej, dla Wilczej Jagody! O wilkołakach, o stworze, o tajemnicach, bogach, przysięgach i obietnicach… i miłości.

Wyspa ma to do siebie, że smakuje rozmaicie. Zależnie od pory roku, własnego kaprysu, aury na zewnątrz, a i wewnątrz wąchającego osobnika. Inaczej smakuje dla mrówy, inaczej dla szpaka, inaczej dla czegokolwiek zbieźnego z dwunogiem. Raz smakuje rozgrzanym asfaltem, potem piaskiem, który chłoszczą deszczowe krople… raz słoną bryzą, potem słodką rosą… ale najczęściej smakuje dzikim szczypiorem i marchewą. W celach restrykcyjnie magicznych, by odpędzić nudne demony rośnie toto wszędzie. Gdzie się da, tuz obok cykuty się znaczy…

… cóż magiczne moce potrzebują stron obydwu, czyż nie?

No potrzebują!!!

Dla mnie zawsze smakuje kamieniami. Lizacze kamieni mają to do siebie, jeżeli istnieją tacy jak ja, że zwyczajnie smakuje im kamień. A krzemień pachnie i smakuje znakomicie. Małe jaskółcze chlebki wypychają się na powierzchnię, ku słońcu. W końcu żar i iskra ciągną do siebie. Wzajemnie przyciągając, sprzecznie fizycznie, nie przeciwności, a tesamości… I jeszcze lodami smakuje Wyspa i karmelkami… Bo moje ukochane Melsted i Gudhjem same w sobie smakują czymś special, one and only, czymś więcej, co się czuje, nie miota między zębami. Spacerem po skałach, dzikimi jabłkami, kwiatami, które olewają prawa natury i beznatury…

… ot smakiem!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.