Pan Tealight i Podsłuchana…

„To wszystko wina tej cholery Przypadka. Łazi toto po świecie, gubi się, map nie ma, GPS go nie rusza, atechniczny taki… i potem tak jest no. Trafia na kogo padnie i bęc od razu! I wali, na oślep, nie celując, ślepia zamknięte ma, bo się boi, że mu coś wpadnie, a Przypadek lęki ma przed okulistą.

Gałki mu często, się znaczy te oczne, wypadają.

Znaczy się jest tak, że Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki, co to ostatnio jest na głodzie i lepiej jej nie wkurzać – już jakieś kontynenty się obluzowały, bo się jej zaklęcie omskło – bynajmniej dla zdrowotności spaceru zażywała. Czyli w dosłownym wymiarze macała kamienie na plaży… no i podsłuchała. Choć nie, to nie tak, że miała zamiar w ogóle kogokolwiek słuchać, ale przechodząc obok tubiastej Tojtojki – bo u nas cywilizancja, się do morza nie sika, ale ono może obsikać kogo chce, bez pytania – w której ostatnio siku do góry leciało, jakoś tak usłyszała:

– Zagrajmy jego głową w kręgle!

– Czy to będzie etyczne?

– Ale on nie żyje?

– Tak, ale czy etycznie?

– Co to etyka?

– To takie coś, że jakby żył, to czy by mu się podobało, że my gramy? Czy byłby wiesz, no zadowolony?

– Pewnie, gdyby wygrał? No i on naprawdę nie żyje, sprawdzałem…

– Tak, ale…

– Nie denerwuj mnie, bo dostaniesz tego z wystającymi zębami! Nawet za życia rysował filiżanki z serwisu ciotuni.

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Dziewczyna, która igrała z ogniem” – chyba najsłabsza część trylogii. Głównie dlatego, że szlag człeka trafia, bo nie wie kto tu jest głównym bohaterem! Raz dziewczyna ze smokiem, raz masa gliniarzy, w których życiorysach człek się gubi, a potem jeszcze służby specjalne. Trup za trupem, ale co tam, nie jest źle. Problem, gdy nagle sobie uświadamiasz, że nie wiesz o co tak naprawdę chodzi i czemu tyle ludzi wierzy w durnoty i ciemnotę kultywuje! Ale jak już się kobiety wkurzać przestaną, to jest całkiem całkiem… choć miejscami mało logicznie i nie do końca rozwiązywalnie.

„Zamek z piasku, który runął” – świetne zakończenie, takie do końca, z przytupem. Nie wymuszone, wprost przeciwnie, dziwnie naturalne i logiczne. Bohaterka podlega pewnej ewolucji, związki się walą, nowe się rodzą… Sensajca goni sensację, a my cały czas mamy pewność, że dziewczyna ze smokiem może wpaść w kłopoty. Koszmar jej dzieciństwa zostaje ujawniony, w czym oczywiście udział bierze, dość okrojona załoga „Millenium” i świetni hakerzy.

… do ostatniej litery!

Ogólnie – trylogię przeczytać naprawdę warto, ale ze świadomością specyfiki pisarskiej Larssona.

Oj ci hula sobie snestorm hula… jakby nie wiem z hula-hoopem się zabawiał czy co, taki zmiennie niepewny. Raz słonko przez powolnie baletujące w powietrzu płatki, potem śnieżyca, że świata nie widać… ino ściana. Ale wiater huczy, kołuje, zbiera swoje moce w kulki i zamiast bałwana postawić, to w Chatkę rzuca.

Atttack!!!

… ciekawe czy gdyby tak bardziej powiało, to z Narnii rzuciłoby nas w Oz? Jakoś nie widzę siebie w roli Dorotki, no wiecie, te buciki nie mój stajl, ale jednak pytanie korci… czy uniesie Chatkę Wiedźmy wiater? I czy Chatka poleci grzecznie, czy się wzbraniać będzie, aż w końcu wylądujemy jeszcze w jakimś Dystrykcie?

Nie, no może lepiej nawet o tym nie myśleć. Dobre co jest, Narnia może być! Lwy nie atakują, na razie…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz