Pan Tealight i Herbatka Umarłych…

Wiedźma Wrona Pożarta była nie tylko wybitnym błędem genetycznym, molekularną pomyłką magiczną i skomplikowanym pupilem Pani Wyspy. Była też Czującą (zwykle zwano je Widzącymi, aczkolwiek ślepa kura wrona, to paradoks, więc wiecie… poprawnie politycznie!). Umarli, choć natarczywi, w czasach młodzieńczych doskonali do zabawy – za nic się nie psuli i nie sikali do łóżka! – z czasem zaczęli respektować niemożebnie chwiejny grafiki Wiedźmy i tak, narodziły się słynne Herbatki Umarłych.

Herbatki z suszonych po trzykroć fusów, w filiżankach bez uszek zdobionych różyczkami i niezapominajkami, z lekko tylko obgryzionym rąbkiem. Należało zachować pewną klasę, nawet po śmierci… a może właśnie z powodu nieżycia? Pan Tealight dostarczał porcelanę, najpierw ukradkiem, oj tak na chwilkę, wypraszając flance pomidorków, by rosły gdzieś indziej, a potem polerując tak z grubsza. Herbata w formie grudeł suszu też czekała, dziwnie połyskując… pierun wie, co tak naprawdę te porozkładane w czasie i przestrzeni wiedźmiej chatki umarlaki, piły. Ważne, że się spotykały, a nie straszyły po nocach, podkładały nogi, czy ściągały ze skał.

Czasem trzeba zwyczajnie wyciagnąć rękę, ale będąc pewnym, że nikt jej nie odgryzie, albo nie zacznie zapamiętale ssać paliczków.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Powrót do domu” – jeszcze trochę lukru i zwyczajnie doznałabym szoku insulinowego i zapadła w śpiączkę… a może zapadłam? No nie wiem. Lektura dla Pań ceniących sobie miłe historie z wybojami po drodze, dydaktyczną zaśpiewką – żyjesz i uczysz się, wybacz sobie błędy – oraz tym całym endem co to jest happy.

Książka na dziś… „Niebezpieczna rozgrywka” – historia namiętna, krwista i lekko nadmiernie owłosiona… woląca steki raczej mało wypieczone! Książkę wygrałam, z czego cieszę się kosmicznie, a co napisałam: „Napięcie, sierść, kły, niepewność… ciągłe ślinienie się me własne i czekanie na kolejny tom. Kocham to, że siadam do powieści, a w rzeczywistości wkraczam w inny świat, kompletnie nie przygotowana, choć przecież wiem, co może mnie czekać – miejscami. A jednak ten dreszczyk niepewności, owa permanentna i pełna możliwość wydarzenia się wszystkiego, bycia kimkolwiek MOC… Wciąga i tyle. Ofiaruje mi odskocznię od codzienności.

I tą cudną NIEGRZECZNOŚĆ.

I wiecie co? Dziś się okazało, że moja odpowiedź spodobała się Jury najbardziej… czuję się mile połechotana!!!

Wyspa znowu się szykuje na Wiatr. A może to jednak sprawa diety? Czasem zdaje się, iż nasmiar cebuli oraz kapusty, tudzież jaj po niewczasie i fasoli, przynosi Wyspie, że tak powiem wyższe loty…

A co? Że jak Wyspa, to juz kurcze nie może? A może i to jak!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz