Pan Tealight i Wiedźma Macana…

Wiatr przewrotnie zmacał Wiedźmę Wronę. Wyobracał bidulkę pomysłowo, sponiewierał nowatorsko, choć był i uniżenie tradycyjny… miejscami. Wszystko działo się na głównej ulicy, miejscami nadmorskiej, w porze nader publicznej, gdy tłumy turystów, lekko znudzone zmienną pogodą, właściwie nie miały co robić. Bo ile można patrzeć na szare morze? Ile można wciągać w siebie lody nawet w rozmiarze XXL? Ile można w końcu wzdychać nad pięknem kolorowej architektury i krętością uliczek, oraz ogólnym, szalonym artyzmem miejscowych malarzy?

A Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki, właśnie miała zamiar pielęgnować swoją pędzelsko-artystyczną stronę. Targała opierającą się Kanwę, w zbliżonym do siebie rozmiarze, za uszy zatknęła kilka pędzli, u torby – wielkiej, włochatej i kobaltowej – trzęsły się tubeczki z farbami… i wtedy dorwał Wiedźmę Wiatr. Znudzony turystami, co są jak zwykle ślepi i nieuważni, spragniony niczym owa kania czegoś wilgotnie niespokojnego! Na drodze jego kołującego liście lotu tylko ona była jakoś tak znajomo, niespokojnie nieobliczalna. Znał ją, a jednak zawsze go zaskakiwała. Zwykle w tym niebieskim worku targała tyle kamieni, że można nią było co najwyżej porzucać, ale dziś… zapomniała. A może wydawało się jej, że i tak była wypchana szmatkami, pomysłami, miśkami i wszelakim śmieciem wodorostów, że nie pomyślała? Widząc ją, Wiatr naprawdę dał z siebie wszystko. Więcej niz obiecała Sfrustrowana Pogodynka, a i szacowały Pokrętne Chmury… bo mógł. A zwyobracać i zmacać Wiedźmę… cóż, zawsze przynosiło szczęście! Wiatr też ma swoje talizmany i amulety, dmucha na szczęście, nie wieje pod drabiną, jednak nic nie zastąpi sponiewierania TEJ Wiedźmy!

Gdy już turyści się uśmiali, a Wiatr zmęczył, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki podniosła się z ulicy, spod czerwonej łódki wyciągnęła swoją włochatą torbę i podejrzanie uśmiechnięta, z radośnie podskakującą Kanwą H. Vacui, która znów uniknęła pomalowania… podskakując, wróciła do chatki.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „BZYK” – pierwszy tom był szaleństwem, kapitalną opowieścią o śmierci, drugi jednak – o duchach – już mnie tak nie rozochocił… ale ten, i nie chodzi TYLKO o to, że SEKS jest na tapecie… zwyczajnie ta powieść jest świetna! Dla wielu informacje będą znajome, ale inaczej podane, niektórych zaskoczy penis u kobiety, a cała reszta pobudzi wyobraźnię i zdziwi się, że lata trzydzieste były mniej pruderyjne niż my dziś!

Warto! Bo seks jest ważny!

„Mechanizm serca” – to miała być piękna perełka, ulotna, alegoryczna opowieść o miłości… chyba nie wyszło. Ta historia jest piękna, ale nazbyt ludzka, w tej okrutnej, okropnej części. Zbyt dorosła, pozbawiona słodkiej naiwności, zbyt mechaniczna… nawet boleśnie bezlitosna! Pomysł tak, opowieść, postacie… szkoda, że gdzieś zagubiła się ta ulotność, to nawet przybliżone „happily ever after”. Co trzeba nadmienić – to historia dla dorosłych.

Niby dwie powieści o miłości… a proszę jakie rozmaite sfery, że tak się wyrażę DOZNAŃ!!! Ha!!! I choć zdawać by się mogło, że to drugi tom powinien być tym „romantycznym”, to jednak nic z tego… Czy moja Wyspa jest romantyczna? Cóż, obecnie jako dyniowy łeb lekko zaśmiecona!

Oj tak. Dynie się rozgościły, ale chłostane deszczem, wiatrem, oraz turystami nader nieczułymi też chłostane… w większości giną. Pleśnieją, odchodzą w niebyt niezależnie od tego, czy są drążone, czy nie. Zapomniane, zmieniają się w coraz mniejsze staruszki, suszone  marszczone, gotowe by dodać je do przypraw. Część z nich ponosi tragiczną śmierć w wypadkach samochodowych, lub rowerowych, bo kto by myślał o dyni, jako o czującym bycie?

Ja myślę…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz