Pan Tealight i tańsze SPA…

„Ziemia była lekko wzruszona, aczkolwiek wcale nie zmieszana, jednolicie aksamitnie ciemna… niezależnie od nocy, co to była jak oko wykol, tudzież spoglądała z miejsca, gdzie nic nie dochodzi. Pan Tealight i Ojeblik, mała ucięta główka, jednak nie mieli problemów z dotarciem po niej do SPA. Od czasu przeprowadzki pojawiali się tutaj raz w tygodniu. Ktoś musiał przecież odbierać Wiedźmę Wronę, a lepiej żeby Chowaniec pozostawał w boskiej nieświadomości jej nadmiernych aktywności upiększających… Czasem trzeba było chronić mężczyznę.

… więc ziemia była wyraźnie zmiękczona. Deszcze padające przez ostatnie dni odwaliły niezłą robotę, ale też i kamienne ozdoby, namoknięte, ofiarowały dziwne, posuwiste ruchy skradającej się parze. Ktoś jednak musiał. Gdy pukali w kamienne wrota, Ojeblik podskoczyła i odturlała się przerażona za stojącego niedaleko iglaka… nietoperki! Wstrętne i jakże flirtująco straszące latające myszy. Błoto gęstniało. Oblepiało ich już całkowicie, a przecież musieli jeszcze wyciągnąć Wiedźmę. I wyciągnęli ją. Grób był może nieświeży, ale też nie przestarzały, czy skostniały. Niczym dojrzały korek z butelki, oblepiona i tchnąca mocą ziemi Wiedźma Wrona Pożarta, wyskoczyła z donośnym PUK z cmentarnej brei…

– Mówiłam, że tańsze… a i towarzystwo mile milczące – wyżęziła plując korzeniami i nawet się nie otrzepując, powoli twardniejąc w wiejącym od morza wietrze, klekotała się z powrotem do domu. Pan Tealight mlaskał idąc i tylko Ojeblik szeleściła frywolnie zawiązanym, woreczkowym kapturkiem.

Niektórzy zawsze trzymali klasę.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka” – przyznaję, oto opowieść, która zaczyna się jak wiele przed nią. W pewnym momencie deja vu zaczęło mną tak łomotać, że nie wiedziałam co zrobić! Ale potem, po kilku kolejnych stronach, sprawa nabrała pieprzyku… i dalej wiadomo. Rozrywka z domieszką pary, wilkołaki z domieszką pary, przeklinające papgugi z domieszką znanej historii i wszystko to, co jest, choć powinno być inaczej. No i patyczkowaty, szczudłowaty Jack. Dobra, przyznaję, domyśliłam się o co chodzi, ale wykonanie… ta powieść jest jak nurkowanie na głębokości przytłaczającej potrzebę oddychania. I te poboczne cuda, elementy, które nie pozwalają się udzić, ta cała drugoplanowość i trzecio i czwarto. Bawiłam się!

I to nieźle!

A ten język! Pomysły! Twory wszelakie! Można się miejscami rozpuścić, przesączyć na strony… a te strony, oprawa graficzna, nawet sposób zszycia-sklejenia, ujmuje nawet okładka.

Męcząca ta cała idealność!

Recenzja: „Śmierć nieznajomego”

Na Wyspie wszystko ocieka. Ociekają dynie, czekające na Halloween i turyści, lekko zakręceni w feriowym zamęcie, ociekają sklepikarze zamykający się na zimę i domy, do których nikt nie zajrzy przez długie, zimowe noce…

Świat zasypia, ale czy wszyscy? Może na świat wynurzają się ci, którzy nie przepadają za turystami. Głośną odmianą człowieka, który wrzucony w inne środowisko w tym dziwnym czasie nieskrywanej wolności, jest dość nieobliczalny. Zaskakujaco okrutny, dziwaczny i nieposkładany. Zaburzony, szczerzący się, skwierczący i fotogeniczny. Może i podglądali wszystko przez zakurzone szybki zdobione pajęczynami, ale dopiero teraz mogą spokojnie oddychać. Pełną piersią.

Znaczy, jeżeli stwierdzimy, że owi ONI mają piersi?

Myślicie, że mają?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz