Pan Tealight i Żwawa Cholera Niejasna…

„Nie była obecna na co dzień. Nie towarzyszyła każdej ukrytej myśli i pokątnie, łapczywie spożywanej tabliczce czekolady. Podobno podglądała i zbierała zlizywane okruszki lukieru, ale nikt nie był tego pewien. Pozostawała za to w jawnym i trwałym, monogamicznym związku z Bitą Śmietaną. Nikt jej jednak nie przyłapał, gdy podpatrywała technikę wydłubywania kruszonki z drożdżowego placka. Z rabarbarem i truskawkami. No i gdy rysowała tarczę strzelniczą na tych, których nigdy nie chcielibyśmy skrzywdzić, albo ukochanej ścianie, w którą wpasowała się łatwo zastawa ślubna. Ta przechowywana na wypadek przybycia Królowej…

Była szpiegiem doskonałym, agentem wielostronnym, od wszystkiego. Dlatego czasem pojawiała się jawnie, jak gdyby nigdy nic. Bo po prostu mogła. Jakby nie miała czegoś wspólnego z cholerycznie, brutalnie, na pewno niezgodnie z normami chwastobójczymi, wyszarpującą  z ogródka perz Wiedźmą Wroną i Panem Tealightem, usuwającym pilnie pęsetą mech z młyna.

Żwawa Cholera Niejasna pojawiała się, gdy tylko jej się tak chciało. Niezależnie od stanu pogody, wiatrów i pełności księżycowej. Po prostu nagle stała na skrzyżowaniu jednym okiem rzucając w Chatkę Wiedźmy, drugim tocząc się w kierunku Seniora Windmilla. Owa rozbieżność poglądu na świat, dawała jej władzę pełną. No i oczywiście stado żółtych jak siarka kotów – i zresztą walących jajami jak nie wiem co. No jak Shrek no!!! Była kryta. Monotematycznie dosłownie, odziana w dziwnie szarą pelerynę, oraz całkiem niedefiniowalnie. Nie widział jej nikt. Przemykała między myślami i pragnieniami, szarpała za marzenia i ciągnęła… dopóki delikwent nie przypomniał sobie tego, czego kiedyś pragnął, a potem jątrzyła. Szeptała słodko: to ci nie wyszło, zapomniałeś kim jesteś, byłeś, być miałeś.

To nic, że to było nieważne. Nic, że już przeszło, zapomniało się, zatarło, rozmyło, pociągnęło lakierem bezbarwnym, a potem przyjęło na siebie tonę graffiti. Cholera docierała i męczyła… tak po prostu z przyzwyczajenia. Bo była w tym dobra. Bo mogła. Bo zwyczajnie umiała… Bo brała w swoje władanie każdy byt i niebyt na tej ziemi i we światach równoległych, bo podczas jej panowania każdy był równy drugiemu. Bo był to jedyny czas, gdy nikt nikogo nie rozumiał, choć powinien, nieprawdaż?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Jest we mnie owa cholera i nie chce się mnie puścić. Wczepiła się, czasem chyba przysypia, ale budzi się, gdy widzę nowości wydawnicze. Nic na to nie poradzę, okrutne wnętrzności moje one! Jątrzy się owa zawiść, pragnienie posiadania, totalny materializm cholerny Wam powiem!!!

Żadne tam myśli wyższe!

Ja chcę okładek i kartek, papieru i owego ciężaru w dłoniach. Liter i słów, najlepiej wydumanych, kosmicznie odpałowych – jeszcze używa się słowa „odpałowy”? – fantastycznych. Takich bez trzymanki. Gdzie to, że czyjaś matka była muszlą, a ojciec spiłowanym jeżem, nikogo nie dziwi. Choć pewno, że silnie nas wstydliwie intruguje, jak oni TO zrobili…

Bo książek mi się chce.

A taki jeden obiecał mi nagrody i co… obiecuje tak kurna od roku, wiem powinnam przestać świniuchowi ufać, ale ja wciąż mam nadzieję. Ciekawe, czy będzie wiedział, że to o nim mowa? Pewno nie. Faceci są mało jarzący!!!

Kolejna durna cholera!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz