Pan Tealight i Sen Małej Wiedźmy…

Wiedźma Wrona nazbyt często pozwalała, by atakowała ją Przeszłość. Przeszłość Przewrotna była zresztą dość przebiegła, wyrachowana, wysmakowana w podchodach wszelakich i nadzwyczaj okrutna. Tylko czekała na chwilę nieuwagi i tak roztrzepanej Pożartej Przez Książki. Teraz też nadleciała znienacka, wykorzystując chwilę, w której Wiedźma zapatrzyła się w fantazyjnie przycięte obłoczki i wsłuchała w szeptane przez nie historie…

Dopadła ją.

Wczepiła się długimi pazurami – pomalowane na ciemny melanż, z lekkim falochronem na czubeczkach, przycięte w wybitny szpic, długie – no wbiła się i zakotwiczyła w Wiedźmiej Duszy.

A ta… zaskomlała i przypomniała sobie TEN SEN.

Jeszcze jako Mała Wiedźma miewała go często. Właściwie czasem co noc kładł się obok niej cicho czekając, aż wszelkie opiekuńcze duchy przysną i… śnił się. Plótł obrazy, nasycał je kolorami i dziwnymi dźwiękami, które w końcu boleśnie raniły ciszą. W nim Zła Królowa – matka Małej Wiedźmy Wrony – stawała się mniejsza i mniejsza, coraz bardziej malutka. Aż w końcu Mała Wiedźma musiała się nią zajmować niczym jęczącą lalką. Układać w kołysce, wciąż doglądać i bać się. Bo tak naprawdę nie było nikogo, kto zająłby się nią samą. Mówili, że matka ją kocha, ale ona dobrze wiedziała, że miłość nie może tak boleć. Dlatego tylko się bała, otulała strachem i przerażeniem, i była przekonana, że niej – Małej Wiedźmy nikt nie będzie kochał…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane „Błękit Szafiru” Kerstin Gier – opowieść wciągająca. Niby podróżowanie w czasie nie jest nowością, ale udręka kogoś, kto zmuszany jest do przebywania w przeszłości dzień w dzień… męczące!

Ten tom jest środkową częścią „Trylogii Czasu” Gier („Czerwień Rubinu”, „Błękit Szafiru”, „Zieleń Szmaragdu”), która zdobyła już sporą popularność pośród czytelników. I rzeczywiście, historia jest intrygująca, postacie naturalne, a cała fabuła trzyma tajemniczość napiętą do granic możliwości – no i ta narracja! Naprawdę powinnam przyznać, iż choć opowieść typowo młodzieżowa, bawiłam się dobrze. A raczej pożarłam książkę, oblizałam się… i tyle!

Teraz tylko dorwać pozostałe tomy!

I trochę wieści z mojej cudnej Wyspy – świata, gdzie żyje się najdłużej! Ha! No czyż Solenizantka nie jest urocza.

Piękna kobieta!!!

Poza tym szykują się zabawy i wystawy, życie artystyczne kwitnie, buzuje, pączkuje i produkuje na całego. Najpierw Love Weekend w Svaneke. A co, mamy cały weekend, co tam jeden dzień jakiegoś 14 lutego!

I kolejna wystawa! Mam nadzieję, że w końcu doczekam się kolejnej własnej, by opowiedzieć pędzlem o swoim świecie.

PS. Recenzja: „Elizabeth Taylor. Dama, kochanka, legenda”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz