Pan Tealight i Sezon na turyściznę…

„To był moment i już wiedział.

Owa głośność w powietrzu, narastające brzęki i stukoty na granicy szklanego rozprysku… znaczy kilkakrotnie coś musiało się stłuc, nie ma mocnych. Stukot weków w wiedźmiej chatce. Czystość szkła, taka jeszcze niepokalana. Owe garnki zadziornie gotowe i przebierające rączkami ze zdenerwowania i oczekiwania. I ten zapach, niepokój w przestrzeni Wyspy. Narastające zagęszczenie i tupoty, nagle poruszające się mobilne istoty na dotąd wymarłych drogach… Świergoty i gdakania, języki, które dotąd się nie znały, teraz splatają się z mewymi krzykami i krakaniem wron.

I tylko morze leniwie chlupocze, jakby dziwnie niewzruszone, albo wzruszoe lecz wstrząśnięcie niezmieszane…

Tak, Pan Tealight już wiedział, że sezon na turyściznę właśnie się zaczął. Może i dla nich były to tylko wakacje! Ale co tam, każdy ma jakieś hobby i sposoby na wypoczynek. Chyba czas rozejrzeć się za przyprawami, może w tym seoznie małe paluszki w sosie z Żarłocznych Żonkili, a może Suszone Tulipany i Łuski Smocze?

Hmmm… tak wiele kombinacji, a turystów coraz mniej! Bezczelność!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Mroczny anioł” Eden Maguire – opowieść młodzieżowa, zabarwiona paranormalnie, trochę uskrzydlona, uduszona… znaczy duchy człeka duszą, walka dobra ze złem się tli w powietrzu, niczym leśne poszycie.

No tak, ogień jest tutaj istotnym elementem, który ukształtował bohaterkę, by w końcu – gdy ona tkwi w ramionach trochę dziwnego, ale MUSOWO seksualnego związku, podobno miłości prawdziwej – rzucić ją na wojnę ze złem. A co, przecież każdy z nas zaliczył jakąś wojnę ze złem, co nie? To element dorastania, albo coś w ten deseń.

No dobra, książka trochę się nie trzyma kupy, ale zaintrygowała mnie specyficznym sposobem narracji, takim bałaganiarskim i przewidywalnością totalną, oraz płonącymi lasami. I tak sobie myślę gdy na nią patrzę, czy serio nie można już lepiej dopracować bohaterów? A może to wymogi odgórne, by historie dla młodzieży zbytnio ciężkie nie były? Nie wiem.

Ale co tam…

„Władczyni snów” Nina Blazon – intrygująca fabuła, fantastyczny pomysł, choć wykonanie trochę leży. Ale czuję się lekko zaskoczona! I nawet nikt z nikim nie poszedł do łóżka, no dobra, nie poszedł co stronę!

Apokalipsa miała miejsce i więcej nic nie powiem, bo już przeczytanie tekstu na okładce może zepsuć lekturę. Można spróbować!

Naprawdę.

Czytam takie książki, bo czasem potrafią zaskoczyć. Nie są wymagające, człowiek się jakoś przy nich rozluźnia, ma nadzieję, że zaznajamia się z kulturą pokoleń, aż mu w zwojach powróci pożądanie potężniejszej literatury. Zwyczajnie – muszę spróbować, żeby wiedzieć o czym gadam!

Howgh!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz