Pan Tealight i Wiedźmy magikowanie…

Pan Tealight, w ciszy i skupieniu swej szarej cielesności, z trzęsącą się uciętą główką w ramionach… starał się przeczekać. I nie zadławić się oparami wydobywającymi się z wielkiego gara. Obydwoje od ponad godziny ukrywali się pod kuchennym stołem Wiedźmy Wrony Pożartej, robiąc wszystko by być nadzwyczaj niewidzialnymi. Bo co jak co, ale w magii Wiedźmie nie należało przeszkadzać. Problem w tym, iż pewne elementy owej magikowatości były… no nader smaczne!

A Wiedźma Wrona Pzez Książki Pożarta… magikowała na całego i jeszcze bardziej. Dotykała przestrzeni poza przestrzeniami i dusz poza woalami cielesności. Bawiła się rzeczywistościami i napotykała wszelakie dziwności. A one, owe inności, spokojnie wkraczały w jej cielesność, panosząc się niezauważone. A może zauważone? W końcu kto mógł wiedzieć, o co chodzi Małej Wiedźmie?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

A potem Wiedźma wzięła się iiiiiiiiii z furkotem szmatek, w które się owinęła, zwyczajnie pooooooooooooleeeeeciaaaaaaaaaaaaaaaałaaa!!!

Ojojoj do Piekła wpadłam, wiecie, tak na chwilę. No dłuższą chyba chwilę, bo trwała całe dwa tomy!!! A to dopiero początek, początek opowieści: „Wielka Wojna Diabłów” duńskiego autora Kennetha B. Andersena.

Dwa tomy historii o grzecznym chłopcu, który zwyczajnie, przez tak zwaną POMYŁKĘ wylądował tam, gdzie żywot po życiu pędzą ci wstrętni i potępieńcy wszelacy, oraz persona znana, Władca Piekła, czyli Lucyfer, tym razem w niezbyt dobrym stanie przydatności.

W pierwszym tomie historii poznajemy i chłopca i Piekło. Dziwne porządki i zawirowania w planowaniu przestrzennym owych ciepłych rejonów. Ale przede wszystkim kapitalne, przekorne, choć i krnąbne, łobuzerskie… no DIABŁY!!! („Uczeń Diabła”).

Nasz bohater, dobry i zawsze odprasowany na kant, staje oko w oko z tym, czego nie potrafi… ale musi się nauczyć. Bo może to była pomyłka, ale sprawy odwrócić się nie da, więc Filip Engell zostaje uczniem Lucyfera. Bajer w tym, że z diabłami nigdy nic nie wiadomo. Ale i z Filipem niczego być pewnym nie można. Świat, też i ten podziemny, ma swoje tajemnice.

Pierwszy tom mnie po prostu urzekł ową piekielną prostotą i baśniową znajomością, więc od razu zabrałam się za drugi! „Kostka śmierci” rozpoczyna się na ziemi. Bo wiecie, jednak świat posiada takie tajemnice, iż czasem można wyjść z Piekła, ale trzeba powiedzieć, że jak się uda zwiać TAM Z DOŁU! niewielu pewno wraca tam ponownie. Filip Engell musi wrócić. Sama Śmierć potrzebuje jego pomocy. Ale nasz bohater nie jest już taki jak poprzednio. Dorósł, zmienił się, a i chyba zakochał się… czyżby na śmierć?

A może po prostu pragnie jednak zostać Władcą Piekła? Zresztą i tam zaszły pewne zmiany. Starzy wrogowie czekają, nowi się rodzą.

Świat piekielny jest czasem nawet romantyczny!!! Ten Andersena ma swoisty urok. Ową pierwotną poprawność mitologiczną, ale też te kuszące osobowości. Owych bohaterów rozrzuconych dookoła Filipa, którzy ujmują nas za srce – ale pamiętajcie, by nie dawać i palca, to się może kiepsko skończyć.

Teraz przede mną kolejny tom: „Śmierć w pigułce”, ale najpierw może zajrzę co tam w niebiesiech jakiś? Gdzieś na chmurce, w owych rozmodlonych pastelach, błękitach puszystych 🙂 W końcu piekielne czeluście trochę dla mnie za ciepłe… co jak co, ale ja wciąż kocham ZIMĘ!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz