Wietrzna forma Wiedźmy…

„Wiatr.

Właściwie nie tyle wiatr, co masy powietrza, które postanowiły poruszyć wszystko. To co się da i to, co kompletnie nie ma na to ochoty. Wyspa zabrała się za przedświąteczne porządki… i choć w powietrzu czuję, że śnieg już od dawna powinien leżeć i przygniatać te lekko swoją arogancją wkurzające mnie zielonki, to jednak go nie ma. Tęsknię za śniegiem. Ale wiatr jest ważny. Wymiata to co stare, robi miejsce na nowe… Tylko, że ja boję się tego nowego i nieoswojonego. Znam to, co mam.

Mam też marzenia, dokładnie jedno, może dwa lub trzy – nic wielkiego. Moje zmiany. I choć ich chcę, choć wkurza mnie, że się nie spełniają, to boję się.

Wydaje się, że cały odgłos huku fal, cały ten szum i bujanie przeniosło się na Wyspę. Wody odpuściły sobie nagłośnienie i opchnęły sprzęt wiatrom. Chyba nawet dość tanio, ot za cenę pójścia na żywioł. A one szaleją. Huragan zmienił się w Orkan, drzewa zapragnęły opuścić ziemię, korzenie tańczą…

Wiatr niszczy i tworzy zarazem.

Spryciarz artysta!

Moje książki, ten cały układ krwionośny, limfatycznie oddechowy, szalejąco bijący i stukający przepływem liter… łopoczący stronami, drący mnie od środka twardszymi okładkami – porusza się. W Wiedźmie Pożartej Przez Książki wszystko szeleści, dygocze i przemieszcza się w niewiadomym kształcie i kierunku. Jakby te kule powietrza, rzucane przez Pijanego Olbrzyma z Christianso w rzeczywistości i miniaturze łomotały się też we mnie. Nie tylko uderzały w okna, tłukły się o drzwi, niszczyły już zawieszone, świąteczne dekoracje, ale przede wszystkim burzyły mnie… i budowały od nowa.

Książki poddają się Orkanom.

Problem w tym, że mnie nikt nie zapoznał z formą, w którą chcą mnie przekształcić! Czy ja się zgadzałam na większą dupę? Oj…”

(„Słuchając Wyspy, nie słuchając ludzi” Chepcher Jones)

Runa zmian. Podróży fizycznych i duchowych, cóż chyba nadchodzą. Zmiany. Nigdy nie wiem czy na lepsze, czy na gorsze… zresztą jak można być świadomym czegoś, co w rzeczywistości oceni dopiero czas. Wielki Sędzia, przed którym w cholerę niczego się nie ukryje. Czuję się trochę obnażona… ale przecież to nie pierwszy raz. Prawda!? Wielki Sędzio! To nie pierwszy raz… znowu zrobisz mnie w konia, a za karę dostanę Sukę Nadzieję!

Nie cierpię zakaźnej!

Jestem na książkowym głodzie. Właściwie już umarłam prawie… na dodatek chyba Prószyński i Ska mnie znielubił, bo dostałam ino jedną książkę. Cóż… było i nie ma. Okrutne to trochę, a nawet bardzo i nie wiem co zrobiłam, no i jest mi przykro. Ale cóż, dobre choć to, mam coś do przeczytania.

Wiecie co… nadchodzi czas, kiedy się wkurzam. Denerwują mnie problemy w stylu: „Oj Święta idą, znowu się obeżremy, znowu będą prezenty” – PIERNICZCIE SIĘ Z TAKIMI PROBLEMAMI!!! W dzioba, większość ludzi nie będzie miała żarcia i prezentów!

Znajdźcie sobie powody do zmartwień! Albo módlcie się, byście się nie dowiedzieli, że świat jest pełen problemów o jakich nie macie pojęcia. Módlcie się o ów cholerny brak pojęcia, to seryjnie jest dobre… nie wiedzieć.

Nie poznać, nie doświadczać!

Kocham Jul, Yule, Christmasy… nie dam sobie tego zepsuć!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz