Pożarta Przez Książki i mgła…

Mgła w rzeczywistości wcale nie była jednym, związanym i w pełni definiowalnym, organizmem. Tak naprawdę była państwem. I to dość skłóconym. Państwem złożonym z miliardów kropelek i pyłków, przewalających się między granicami małych osad i miasteczek. Tworząca zastęp kłębów, z których każdy pragnął być bardziej wybujały, kształtny i widoczny niż inne, przewalała się.

I była w tym mistrzynią…

Mgła nie zwracała uwagi na przeszkody. Nic nie mogło jej powstrzymać. Ani wiatr ani deszcz, ani drzewa, góry czy rzeki i jeziora… Mgła zwyczajnie się przewalała kłębiąc się po drogach i krocząc tam, gdzie nikt inny nie ośmieliłby się wejść. Najmniej przeszkadzały jej ludzkie twory. A ludzie… byli permanentnie nieistotni. Należało zwyczajnie przez nich przejść, nie zauważając. Do czasu. Wszystko trwa do jakiegoś czasu… A ten człowiek był inny. Niemożliwością było zwyczajnie go przeniknąć… był interesujący. Wart poznania. Kłębienia się wokół niego, zauważenia do najmniejszej istoty jego państwowości. I wtedy mgła się zatrzymała. Owo morze w powietrzu, dziwne zjawisko mające sobie za nic to, co twierdzą naukowcy, postanowiło wejść do środka. Zetknąć swoje cząsteczki z drobinami tego człowieka.

Wyszłam na zewnątrz i wpadłam w wilgoć. Specyficzną. Nie oblepiającą ciała, ale wtłaczającą się poprzez pory do środka. Pomiędzy moje książki. Dotykającą każdej strony i smakującą każdą literę. Wilgoć jedyną, która odżywiała, a nie psuła… I zaczęłam czuć się inaczej.”

(„Słuchając Wyspy – nie słuchając ludzi” Chepcher Jones)

PS. Ale miałam wczoraj poranek pocztowy 😉 Cudowna, wspaniała, zaskakująca niespodzianka słodko-sowia z Krakowa…

Dziewczyny mnie po prostu zbiły z… łóżka 😉 Sezamki i krówki i cudowny rysunek Julii, który Śnież Miś pilnuje bacznie, wpatrując się w swoją podobiznę… dzwoneczek, serduszko, cukrasy i Lajkonik i sowy 😉 Cudne, wymarzone i w ogóle 🙂 Wzruszyłam się strasznie i bardzo dziękuję raz jeszcze!!! Może niektórym się wydawać, że to przecież takie nic, takie coś, co ma się dookoła… ale ja tego nie mam. Dla mnie to mały cud, który pozwala znowu wziąść głębszy oddech i zderzyć się z kolejnym dniem!!!

Książka od Prószyński i Ska – i obietnica przesłania mi pierwszego tomu przez pewną Dobrą Duszę poznaną przez FB 😉

Jak widać sowy chciały znowu na zdjęcie 😉 No i wygrana, kapitalna płyta od Pachnącej Szafy – którą uwielbiam w każdej formie 😉

A na zewnątrz zrobiło się ciemno. Bornholm najpierw zamilkł, a potem zaczęło wiać. A może tylko liście zaczęły się poruszać. Wtedy najlepiej zacząć czytać… i nie myśleć o tym, że natura jest Największą i Jedyną Słuszną Siłą…

PS. Recenzja „Porta Coeli. Czarne żniwa” – jak tylko skończę pisać, bo wciągnęła mnie Brugia, z której recenzję chcę wysłać na konkurs Zbrodnia w Bibliotece 😉

A DZIŚ ZNALAZŁAM CUDOWNOŚĆ. MILUSIOWATOŚĆ MAGICZNĄ I PARANOICZNE SZALEŃSTWO!!! czyli czekam na Timo z ETSY.COM 🙂 Bardzo mocno czekam, myślę o tym jak się rodzi w dalekiej Hiszpanii 😉 i jest to fascynujace uczucie, że ktoś może tak lepić magię!!! Jak dotrze, to Wam pokażę 🙂 Ciekawe kiedy napisze Sophia? A może jednak przyjedzie? 😉 Poznawanie ludzi jest takie intrygujące… jak zabawa z jadowitym pająkiem – niby włochaty, intrygujący insekt, a jednak może użreć… no dobra, zwyczajnie boję sie ludzi, ale Sophia to taka mała nadzieja, że wciąż są ludzie ludziowaci, z wyobraźnią i biglem i duszą starą, milusią 🙂

Dzięki niej znowu kocham pisać listy!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz