Pan Tealight i Importowane Licho…

„Jakby kuźwa mało tego było miejscowego?

No przecież każda wioska, każdy kamień, most, drzewo, plaża, rzeka… i tak dalej, każdy dom posiadał co najmniej jedno swoje licho…

Wszelakie.

Bo jakbyście nie byli świadomi, to wiecie, może powinniście przestać czytać, gdyż uświadomienie sobie onej pełni lichowatości wszelakiej we wszelakiej dookolności świata może naprawdę przerazić.

Naprawdę.

… wieć może w ogóle nie należy i o tym pisać? Bo przecież ten współczesny świat jest tak parszywy, że zdaje się, iż nie zasługuje nawet na oną mnogość lichowatości. Wszelakiej, pięknej i różnorodnej. Pulsującej wszelaką mocą i możliwościami, może i azaliż lekko podstępnego i wkurwiającego, ale przecież, no nie ma wybrzydzania, każdy i każdei wszystko ogólne posiada zawsze w sobie równowagę lub zaburzoną równowagę onego… wiecie dobrozłego nastawienia… Lichowatości idealnie przenikającej wszystko. Bo jakoś w jego wymiarach, onego znanego i nieznanego wszechświata możliwości, jakoś każdy i każdemu się, wiecie, za darmoszkę, licho należało, na odcisk czy ogon nastąpnęło, albo i li coś innego.

Wszelako i mocno.

Może i lepiej zachować lichowatość…

W jakimś zaciszu swej świadomosci. Może w ukrytej księdze, którą tylko ci godni mogą przeczytać, a może…

Może w rzeczywistości dlatego ten skurczybyk importował licha? No bo przecież nie dla kasy, no weźcie. Lichowatość, co jak co, ale kasy nie przynosiło. Wprost przeciwnie. Wprost wysoko przeciwnie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Żar mrozu” – … część… Eeeee 6? Nie, to już tom 7 i wiecie co, z jednej strony tak, można się pewnych rzeczy spodziewać, ale też… wiele się zmieniło, wielu odeszło, wielu powróciło…

Wielu odkształciło i przekształciło.

… więc, nie, nie jest nudno.

Wiadomo, są problemy, logiczne. Trzeba kogoś uratować, komuś skopać dupsko, wampiryczne, wilkołacze, sorry, nie ma pewności nigdy na kogo padnie, bęc. Ale w końcu to przygodówka o przyjaźni i magiczności wszelakiej. Najbardziej w tej części kocham… Stefana chyba? A może nie… może jednak…

Hmmm…

Nie wiem.

Na pewno czekam na kolejny tom, a on już podobno w księgarniach?!!!

To nie jest sztuka lotów wysokich, nie coś, co zmusi was do zamyślenia, to przygoda, która zmieni wasze sny w coś, z czego nie będziecie chceili się obudzić. I może w końcu zastanowicie się nad tymi ugryzieniami komara, co to takie symetryczne i w ogóle, no i na szyi je macie…

Stenskeppet i znowu groby…

To było przez przypadek, znaczy niby Blomsholm człek miał zapisany, ale jednak, no jakoś tak, wiecie… jak lubię najbardziej, wycieczka sama się zrobiła. Sama zaplanowała, poprowadziła za rączkę w dziwne miejsca.

Sama…

Czyli uznajemy to za przeznaczenie i tyle.

I jeszcze to, że akurat ludzi nie było i było niesamowicie i wszelako megalitycznie, bo przecież o to właśnie chodziło, o czucie miejsca, o jakąś energię, o upewnienie się, że to, co nie do końca wypowiedziane wciąż jeszcze istnieje, że… i chodziaż kamienie raczej młode jak na moje epokokamienne czy brązowe czasy ukochane, to jednak, wiecie, to jednak było tam ono coś. Ono drzemiące, a może i nazbyt żywe coś, albo i… albo i szepczące, łaknące, spragnione…

Miejsce jest niesamowite.

Kamienie ułożone oczywiście w kształcie łodzi porażają wielkością.

To jest coś.

Takie przez duże COŚ. Co na pewno zaspokoi gusta tych, co to wiecie, muszą mieć sprawy na zdjęciach wszelako wielkie. Kamienie są nie tylko majestatyczne, stoją w polu, na wzgórzu i już widzicie te procesje podążające tutaj na sądy, bo grobów tutaj nie ma, będą później… widać je w oddali podobnie jak niesamowity młyn. Widzicie onych ludzi przeszłości wszelakie, następców może, widzicie te dary, może i więźniów, może i płacz, jęki…

Może i coś więcej? Może i jakieś opowieści, historie, może i czyjąś bardzo drastyczną opowieść, może i miłosną historię… może i coś, za czym chciałabym pobiec, może i jakieś wszelakie wizje, może i nie ma mnie tutaj, może i…

Ale na razie stoję między kamieniami i czuję i słyszę i…

I nie wiem co myśleć.

Chociaż nie, wiem… ale to chyba, jak mawiają w USA a bit TMI. LOL

Dommaring, Blomsholm.

Ogólnie mówiąc pierwsze, to ten monumentalny skibet, ogromne monolity ułożone, ustawione, w formie statku, a reszta, to groby. Niesamowite, nie do końca zbadane. I kamienny krąg. Wystarczy minąć skibeta i pójść dalej, jak ścieżka prowadzi. I przejść obok onego niesamowitego młyna, udać się dalej…

… w górę.

Mijając kolejne wodne cienki, drzewa, owe pola żurawiny.

I nagle znaleźć się między kamieniami, kurhanami, między szeptami i wiatrami… między szemraniem gałęzi, krzaczków, między onymi kamiennymi kosntrukcjami i jeszcze ziemnymi, miejscem ze ścieżkami i bez nich, gdzie czas jakoś takoś się zatrzymał, bo chociaż wciąż tutaj przychodzą ludzie, to jednak, rzadko, sporadycznie…

Dziwnie pewno zaskoczeni tym, że ino kilka małych pagórków i małe kamyczki, pewno już tak nie wygląda na insta, co nie?

A czytać się info nikomu nie chce.

Wiecie, pewno, że przy każdych prawie takich atrakcjach są oznaczenia i opisy, to jednak, wiecie, mało kto to czyta. Mało kto może kliknie w Googla, czy coś tam. Może popatrzą na drzewa, może żurawinkę rozdepczą, a może…

Nie wiem.

Ale pięknie tutaj i ten widok na ogromny kamienny skibet z oddali.

Jest w tym więcej coś niż mistycznego.

Jest w tym jakaś obietnica, iż może nie cała przeszłość zaginie, że może jednak, jakoś takoś, niektórzy wyciągną z niej wnioski? Może złożą ofiarę, może wspomną… bo przecież o to chodzi, w całej tej okolicy kurhanów i wszelakiej, pogrzebanej przeszłości, by pamiętać. Że byli przed nami.

Że kochali, że…

Istnieli.

Byli jak my, mieli tylko inne zabawki.

Naprawdę polecam taki dłuższy spacer… zapatrzenie się, przemyślenie, wsłuchanie we wszelakie szumy, szepty i poszumy… zauważenie oneo symbolizmu, może i zjedzenie kanapki na kurhanie, czy jednak, jak jedna z osób, zapadnięcie w taki silny, medytacyjny odlot?

Może joga?

W końcu to przyroda…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.