Pan Tealight i Znowu Chochel…

Chochel ogólnie trzymał się super ostatnio.

Naprawdę nie miał jakichś większych, mocno nurtujących problemów i był na wszelakim i potężnym, pulsującym życiem własnym i odzianym w jaskrawe, oczobijne barwy… no wiecie, na Haju Twórczym był. Oj rany, jak on biczował Wiedźmę Wronę Pożartą myślami, spojrzeniami i oczywiście słowami. Pukał ją Trollem Ołówkowym, gorzej, nawet brutalnie i to nie bacząc dokładnie gdzie… dźgał ją zaostrzonymi ołówkami i to tymi najostrzymi…

Wiecie, wszelako chciał zwrócić na siebie jej uwagę, ale ona, zagubiona wciąż gdzieś w onym świecie, w którym nic książkowego od dawna jej nie karmiło, nie chciała mu ulegać. Podobnie jej Nadgarstki.

… więc, jakby mimo swego poczucia pewności i wszelakiej robotności, wszelako Chochel, czyli chochlik pisarski… się nie spełniał.

I był wściekły.

Ale potem spowijał go Wiedźmi Smutek Niepożarty i jakoś tak, no wiecie, wszystkim się wszystkiego odechciewało. No musiał jej znaleźć jakiegoś dzianego sponsora, zbawiciela finansowego i tak dalej. Serio, jak już będzie, to sam może se wybrać imię, Chochel daje mu wolną rękę, oby się ino pojawił. Narodził, wytworzył, spadł z nieba… ino nie na Żółty Domek Wiedźmy, bo to nie o to chodziło, by znowu coś stracić… tak, bał się, że jeśli Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane znowu coś utraci, co tak bardzo kocha, to zniknie…

Wszyscy to czuli…

Że koniec jest możliwy…

A może i nawet tylko czeka na sposobność, by…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Gravfeld Vrångstad i Kanal.

Wszelako mówiąc w drodze do Smögen napotkaliśmy miejscowość zwącą się Bottna, a w niej po prostu cud wszelakiego świata. Zachowany… nie do końca zbadany. pięć tysięcy lat wszelakiej ludzkiej aktywności, walka o ziemię jako ostatni przytyk… błagania o kanał, meliorację wszelaką, likwidację jeziora… hmmm, czy dziś by to przeszło? Zniszczenie takiego cudu?

No naprawdę?

A oni wysuszyli jezioro dla ziemi.

Z jednej strony każdy to rozumie, ale to przecież Szwecja, widać przed II wojną światową ona Szwecja miała trochę inne poglądy na naturę. No i też raczej miała jej więcej, nie oszukujmy się, więc… mogli sobie pozwolić na stworzenie kanału, a nieposiadanie jeziora… no mogli, ale jednak, jakoś tak, wspinając się w górę oną ścieżką, spoglądając na te skały i drzewa, jakoś widzę je też zniszczone, jakieś smutne, zagubione…

Jakoś takie odarte z czegoś?

Świętości?

Nie wiem… ale idziemy…

… idziemy wzdłuż niesamowitej ścieżki mijając nie tylko niesamowity dolmen, skalne konstrukcje naturalne i te tknięte ludzkim ramieniem, one czczone takie, jakimi były i te ustawione specjalnie, by znaczyć więcej. Niesamowite, monumentalne. Pierwsza skalna konstrukcja to coś, czemu chcecie się pokłonić i nie tylko dlatego, że ścieżka prowadzi między dostojnymi sosnami, wysokimi, wielkimi, że zapach żywicy aż powala, a wszelakie omszenie zielenią mami…

Ale dlatego, że tak się powinno zrobić.

Bo to cudo teraz wygląda jak podnoszący głowę troll, klęczący, pragnący, by ktoś wysłuchał jego opowieści, ale skrzynia przed nim niczym trumna, może i jego dziecięcia, któremu nie dane było przetrwać trudów pierwszego oddechu.

Czy to brak jeziora, czy coś w powietrzu, ale mnie wzruszyło. Spędziłam przy nim więcej czasu niż powinnam, na pewno… ale nie mogłam się oderwać. Chciało się przytulić każdy centymetr tej skały, utulić każdy kamyczek, ale się nie da… bo przecież nie mogę go zabrać ze sobą. Nie mogę obwłować moim i tak dalej…

A może mogę…

… więc idziemy dalej, a tam dwa kręgi kamienne aż pulsujące mocą.

Jeden zniszczony, jeden składający się z 12 kamieni… w dole droga w oddali niewielkiej, po drugiej stronie wielka skała, historia o „Judge Circles”, miejscach sądów… a wszystko pochodzi przecież z onej niedalekiej przeszłości, szczerze wciąż trwającej… Wieku Żelaza. Jak to brzmi dziwnie, już nie dumnie, ale zabójczo.

Dziwnie.

Epoka Kamienia, Brązu, Żelaza…

Czas płynie… zbyt szybko, ale to wciąż tu jest, jakaś siła, może i miejscami wściekła, może miesjcami pragnąca twego upadku, ale może i ta, która chce by tylko o niej wspomnieć i niezapomina. Po prostu… trwać we wspomnieniach, bo przecież już Storożytny Egipt miał fioła na punkcie niezapominania imion…

Coś w tym jest.

Coś…

Dalej droga w górę, słońce pali, a tam kurhany… Storhögen.

Podobno nie badane, a jednak, no weźcie no, toż dziura jest, szczury macie takie wielkie, czy co? No nic, podobno w okolicy jest około 60 grobów, kurhanów, wzgórków, pagórków, na moje profesjonalne oko niektóre zostały tknięte przez wariatów z bipiącymi nogami, ale co ja tam wiem o zabijaniu takich… no wiecie, przecież teraz studiów nikomu w niczym nie trzeba, ogladasz tutorial na YouTubie czy innym cudzie i od razu jam ten cudny miś koala!!! LOL

Ale… Kurhany naprwdę zapierają dech w płuckach, nie tylko wspinaczka i zachodzące słońce i one wrzosy i kwiatów się żółcenia, bo w końcu jesteśmy w Szwecji, gdy nie ma suszy!!! YAY… i wpadam na one stojące kamienie, monolity, menhiry… niesamowite, ogromne, ale cienkie, szaleństwo prawdziwe, ale widać, że już, wiecie, no bardziej takie… młodsze.

Miejscowi zwali to miejsce Kämpebacken…

I zmieniali je.

W jakiś sposób do końca go nie zniszczyli, ale jednak… tak człek se myśli, w jaki sposób zachować i żyć w jednym miejscu, no wiecie, czasem się udaje. A czasem niestety się nie udaje. Tutaj czegoś zdaje się brakować…

A może ino ludzi, co spojrzą, pomyślą, zostawią ofiarę…

Może?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.