Pan Tealight i Krowi fryzjer…

„A co…

Bez urazy, myśleliście, że one te loczki tak sobie same kręcą? Że w lokówkach śpią jak wasze babcie i prababcie? He? Że jakoś dar mają. Tak się układać sferycznie? Tak sprężynkowo nawet czasem. Zawsze idealnie, zawsze wszelako układnie i nawet wiatr, choć zaburzy na moment, to nie niszczy…

Onych wypielęgnowanych zadków i ogonów. Tych niesamowicie ugłaskanych boczków, ale jednakowoż nie wyglądających sztucznie, boleśnie ulakierowanymi… raczej, miękusie, niczym, no wiecie… włosy.

Jednak przede wszystkim…

Grzywki.

Oj tak. To przez nie potrzebowały go najbardziej. Naprawdę najbardziej. Przez one perfekcyjne grzyweczki, prosto ucięte nad oczętami czarnymi, wpatrująącymi sę w twój zachwyt i lekkie zażenowanie, gdy z boleścią w sercu załapiesz, że właśnie, bezpardonowo i w pełni obuwia…

… wdepnąłeś.

Seryjnie!

A one, niczym niewzruszone nimfy włochate, właściwielki i tego, co cię otacza, i tego, co pod tobą i nad tobą i po boczkach, a jednocześnie osobowość kompletnie pozbawioną takiej włosowości, jak one… niczym one byty magiczne, one ludy leśne, one widzialne choć niewidzialne… Nie skomentują. Chociaż, może jednej czy drugiej coś się wymsknie, ale wiecie, w końcu się żuje tutaj!

W pracy są!

Hello!

Uczesane.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zmiany” – … okay… To ile to już tych tomów? Bo ten przegapiłam, ale wiecie, przeprowadzka, utrata całej biblioteki, sryjnie niemal aleksandryjskiej dla mnie… wszystko to sprawiło, że przegapiłam ten tom. I tak, oczywiście, że chcę mieć wszystkie, ale jak na razie udało mi się złapać dwa pierwsze i dwa… no na razie ostatnie wydane w Polsce.

Czyli 9 mi brakuje?

Czy to już 12 tom, a ja 13 mam przygotowany na stole? Czy to się naprawdę z nim stało? To wszystko? Serio? Bo ja jestem w szoku po zakończeniu. Wciąż. I to strasznym szoku. I chociaż wiem, co będzie dalej, znaczy częściowo wiem, to jednak, no weźcie no… helloł, Panie Autor, pogrzało Pana.

Żeby nie było, z całym szacunkiem.

Bo to, co się odpitala w tej części, to po prostu łeb urywa. Magia, to tutaj najmniejszy problem. Oczywiście, jest jej cała masa, ale przede wszystkim cała masa jest umierającego maga, rozwiązywanie problemów, które wciąż za nim się ciągnęły i oczywiście narodziny nowych… Ekhm…

Są stare przyjaźnie i nowe.

Są… po prostu… no łeb wielki!!!

Gigantyczny.

A zakończenie…

… no serio? Ale tak? Ale ja rozumiem, ja wiem, ale dlaczego, ja naprawdę tak trudno… kurde, nie no, nie mogę móić o tym tomie, bo jeśli nie czytaliście, to musowo chwycić ten tom jak najszybciej, a jak czytaliście, to sami mnie rozumiecie, a jeśli chodzi o całą serię, to wiecie, jest nawet serial TV… jakby coś. Dla mnie jedna z lepszych serii. Dla tych, którzy kochają magię urban fantasy i tych, którzy wolą elfy, Legolasy i takie tam. Bo Butcherowi jakoś się udaje to połączyć. Jakoś tak… Oczywiście, że masa wampirów znowu, tak, ale też…

Ech, tak wiele!!!

TAK WIELE!!!

Spacer?

Bo akurat lekko wiatr się przytłumił.

Nie żeby całkiem ucichł, bo prostu w niektórych miejscach wiecie, no tak jakoś mniej troszkę go czuć. Ale nie żeby wiele, więc wybraliśmy się w las obok Trollej Góry. Tej koło Hammershusa. Wiecie, te wielkie ruiny te, co tam teraz wiecie, nie wiadomo jak parkować… żeby nie było znaki są, no i oczywiście one obowiązują rok cały i tak dalej, więc ludzie je olewają, bo czemu nie…

No ale… parkingi nowe i wypasione są, ale jeśli pojedziecie kawałek dalej, to znajdziecie miejsce jednoparkingowe pod właśnie oną górką. I obok jest fajny wąwóz i w ogóle… ale ja tam najbardziej kocham las i ten wąwóz i plażę na dole i jeszcze lubię pojechać kawałek dalej i przejść się do Vangu, bo można, bo jest to niesamowite, a jeszcze teraz, jak ciepło tak, to już podobno przylaszczki wyłażą, więc… no więc chciało mi się do lasu. Bardzo mi się chciało…

Ale wszędzie jakoś tak, no wciąż człek łaził, więc wybraliśmy się tutaj.

Bo wybór jest. LOL

No i co, no i oczywiście było grząsko, chociaż w samej rzeczce pomykającej przez las, dolinkę, czy jak to zwał, tą, biegnącą do morza pod ruinami, no to wiecie… wody niewiele. Co aż zaskakujące, ale to chyba przez wiatr. Wiatr, który sprawił, że aż się płakać chce, bo w lesie i na wybrzeżu po prostu pomór drzewny i tyle. No strasznie to wygląda. Wieje już tak długo, że człek by myślał, że może drzewa jakichś supermocy dostały, czy coś tam, ale…

Niestety nie.

Połamane, wyrwane z korzeniami, powalone.

Wygląda to strasznie, ale ponieważ wymyślonow nowy – fioletowy tym razem – szlak, to czemu nie. Chociaż, my tak nie do końca w fiolety, a raczej tym żółtym pamiętnym, ale jednak, idziemy. Idziemy, by dotrzeć do plaży pod ruinami, a potem…

Potem się zobaczy.

No więc człek parkuje pod tą górką, której właściwie nie da się rozpoznać, w onym lasku dziwnie łysym, pełnym kamieni, które zdają się być dziwnie nieznane… wobec onego krajobrazu, który za każdym razem zdaje się być inny… no wiecie, człek wychodzi z samochodu i zawsze wkracza w nieznane.

I już.

W końcu tego chciał.

Onej dziczy i drzewiastości. Tych kamieni, krętych ścieżek i ścieżynek i kałuż kilku i jeszcze wystających korzeni, na które trzeba uważać i jeszcze… no tych meandrów wszelakich wodnistości.

Bo tego nie można nazwać przecież strumieniami. Część z nich właściwie stoi i robi za fantazyjne dzieła sztuki, lustra odbijające co im si żywnie podoba, porośnięte po bokach wszelaką lesistością malutką, mikrusią, przecudną. I nawet nam trohę słońca wyszło i nagle wiatr ucichł i ona powierzchnia tych luster, taka cuownie nieruchoma… po prostu magia czysta i prawdziwa.

I między tymi skałami i drzewami wciąż nagimi, choć gdzie niegdzie pyszni się swoją zielonkawością te krzaki ostrokrzewu. Bez owocków już, ino one cudowne, zielone, niczym lakierowane, idealne liście.

Piękne.

Ale ta nagość, te ścieżynki, lustra i niebo przez chwilę niebieskie… jakie to wszystko piękne i nagle… gdy człek już przeszedł kawałek i pokonał kilka bramek, które mają, no wiecie, utrzymywać owce w pewnych ryzach w sezonie owczym, nagle uderza w nas wiatr od wybrzeża i robi się zimniej i nagle… wszystko się zmienia. Nagle, przeraźliwiei nagle i strasznie lekko się robi…

Bo przed nami ścieżka w stanie koszmarnym.

I to pełna krów.

Znaczy no… nie do końca pewna jestem płci… a ja się ich panicznie boję.

Serio. CDN

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.