Pan Tealight i Kolejny Armagedon…

„I znowu nadszedł…

Armagedon.

Jakby kurna seryjnie miał jakiś rozkaz, a może raczej korpo jakieś mu wypisało kontrakcik na maltretowanie Wyspy… I seryjnie musieli mu wiele płacić, no naprawdę. Na pewno za oną dywersywność i wszelaką dywersyfikację, zmienność pokrętną i moc. Wielką moc, oj tak… bo przecież wiało i wiało…

Promy stały w portach, albo, co gorsza nie mogły do nich wpłynąć. Ludzie oczywiście panikowali, zmieniali plany, a przecież to czas wakacji tutaj ferii onych ostatecznych przed końcem karnawału. Znaczy, nie żeby ktokolwiek jakieś końce w zabawach przewidywał. Nikt tutaj nawet onych początków fanu wszelakiego nie widział, więc wiecie… człowiek po prostu oddycha i tyle.

He he he.

No ale… wiało.

Zrywało, miażdżyło, wszelako mieszało i przekierowywało w inną stronę wszelaką. Ludzi męczyło, psychicznie wykańczało, i na dodatek jakoś tak pierniczyło im nie tylko dnie, ale i noce. A już w szczególności noce!

A on… kurcze, no jakoś tak lubił chyba swoją robotę, więc może nawet nie płacili mu tak dużo? A może płaca i miłość idą ze sobą w parze? A może niektórym tak się właśnie trafia? No co? Można mieć nadzieję, choć on… nie no, oczywiście, że Pan Tealight z nim rozmawiał, ale z Żywiołami kombinować, nie… nawet Przedwieczny kłaniał się temu, co stworzył.

Czy też pomagał stworzyć.

Mógł tylko prosić… lekko przekształcać… jak miłosierny rodzic…

Mógł…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wiecie no…

Pada, wieje, kurna człek nie wie już czy dach trzymać, ściany, czy okna, drzwi… zmienia się siła, zmieniają się kierunki… jak nic coś w tym politycznego, czy jakoś tak. Naprawdę. Tak się to czuje. Jakoś tak. A może po prostu moja własna osobowość stara sie jakoś to wszystko przetrzymać, bo naprawdę, no jeszcze nigdy w życiu człek tyle tego wiatru nie miał. Teraz jeszcze UK zalewa… Szwecji się oberwie i boję się o moje ryty naskalne i kurde no…

Nie wiem.

Wieje.

Targa wszystkim, dodatkowo jeszcze krople zmieszane z ogromnymi płatkami śniegu uderzają o szyby. Gdyby tylko było zimniej gdyby tylko, osz jaki piękny byłby z Denjisa snestorm. Oj jakże cudnie by mogło być, ale wiecie, temperatura wali w górę jak szalona, żonkile wywaliły łby w górę…

A tu takie wiatery!!!

No i na dodatek…

Na dodatek zepsuło się nam ogrzewanie, więc może wdzięczna winnam być wszelalkim bóstwom natury, że jednak nie jest to minus 20? No wiecie, nie oszukujmy się, bez ogrzewania, tutaj, raczej byśmy nie przetrwali… raczej chyba nie. A pieca człek nie ma. No weźcie, nie w drewnianym domu.

Tak, wiem, że to w drewniwnych też działa, ale ja mam wyobraźnię.

Zbyt wielką.

Wszystko na zewnątrz szaleje…

Nie spałam normalnie, względnie głęboko i w określonym, pełnym dla mnie wymiarze godzin od tak dawna, że naprawdę zaczynam uświadamiać sobie, że zmęczenie bawi się z moimi komórkami mózgowymi w tak pokrętne gry, iż nikt ich zasad nie jest w stanie spisać czy spamiętać, więc… niech już przestanie wiać.

Błagam.

Bo ile można jeszcze?

Młody sąsiad wrócił właśnie z roboty na swoim pierdzącym motorku. Wiecie, tutaj jak jesteś młody i chcesz dorobić, tudzież nie do końca wiesz co chcesz robić, to możesz popracować sobie w sklepie. W końcu ileż tych dzieciaków w odpowiednim wieku mamy w mieście… niewiele, więc pewno o miejsca się nie zabijają, ale jednak… głupio tak jak go w sklepie za coś opieprzaą, a akurat musi nam skasować chleb i inne tam nowalijki… starowijki? No wiecie, żarcie…

Pamiętacie jak to było w nastoletniości?

… yyyyyy!!!

Koszmar.

Ale jednak młody pracuje. Jego brat naparza w jakieś gry, bo mu się okno świeci, znaczy światło w oknie i wiecie, no to taka zwyczajowa pozycja, któą większość z nas opanowała do mistrzostwa… klikanie w klawiszki.

Ech…

Tym jesteśmy… klikaczami w wietrze!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.