Pan Tealight i Mag Doniczkowy…

„Się okazało…

Wiecie, bo to tak jest, jak się kupuje te doniczkowe rośliny, no zawsze może się ktoś przyczepić. Zawsze!!! Ziemia w końcu pierun wie skąd, plastikowy pojemniczek, mówią, że niby jedna cebulka, że hiacynt, a potem się okazuje, że nie dość, iż biały, a miał być czerwony, to na dodatek jeszcze, coś mu z boczku podczas kwitnienia zaczęło wyrastać… chrapiąc!!!

Na początku prawie nie było tego słychać, zresztą, wiatry wieją teraz takie na Wyspie, że szok, więc możliwe iż nie słyszała, bo tak… to oczywiście Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nabyła oną doniczkę. A dokładniej została nią obdarowana i dość radosna z powodu nie jednego, a kilku kwiatków wyrastających z jednej, grubej, zielonej łodyżki, po prostu…

… mogła usznie to ominąć…

A może nie…

Może na początku to on umiał się lepiej kryć, a potem to olał?

No i w końcu musiał dać jej Fantastyczną Bestię… bo to wiecie, wielce zakochany Mag Doniczkowy był, więc po prostu jakoś takoś chciał ją przyzwyczaić do swego nadejścia. Tak na Walentynki…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

I nowe… Powoli, w bólach i tak dalej, ale się człowiek uzbraja w książki. Z pamiętnego 5 tysięcy mam 50 sztuk… bolesne LOL

No dobra, 50 plus.

Niby wiem, że przecież liczba nie ma znaczenia, ale ilość tak. Szczególnie jak człek zbierał te książki na potem, znaczy przeczytane, ale wiecie, jakieś naukowe, jakieś ukochane, jakieś zczytane do cna…

Tym razem mam z powrotem HP, nie żeby był najważniejszy… tych najważniejszych, to wiecie, pewno nawet nie wznowią… ale jest. I nówki.

Wodospad.

Døndalen.

No dobra, dziwnie dawno mnie tutaj nie było i… jak tak mocno pomyśleć, a w myśleniu jestem super i tak dalej, to chyba wiem dlaczego. Chyba nawet na pewno wiem dlaczego… bo wiecie, u nas susza! Znaczy, nie że w tym momencie, no weźcie, teraz to raczej ciągle pada, popaduje, kropi i przede wszystkim…

Wieje.

No ale.

Nie było mnie tu przez ponad rok, albo i dwa nawet, kurcze, aż wstyd trochę. Z drugiej strony człek zgłębiał przecież inne części Wyspy, więc nie jest źle, a tutaj… się okazuje, że sie zmieniło. I to sporo. Aż człek zaskoczony tak, że kurcze, no nie wiem, nie wiem… Po pierwsze, to część całej doliny postanowiono pozostawić, wiecie, samej sobie. Tak coby ładnie gniło sobie, wsio naturalnie, no i tak dalej. Wiecie, dzicza. Omszałości piękne, powalone drzewka próchniejące, rzeźbione przez czas, zwierzątka i wszelaką powiewność od morza, solną i pachniącą taką…

No wiecie…

Tak, to nie pierwsze takie miejsce, rzeczywiście coraz więcej się u nas takich pojawia i przyznam się, że gdybym miała coś do gadania i ono gadanie byłoby słyszalne, to zostawiałabym więcej takich miejsc. Bo jakoś tak drzewa, dzikie zwierzątka, które u nas są takie mało dzikie, bo przestrzeń przecież mikra, więc i myszołów przy drodze chyba Zbigniew ma na imię… więc, coraz ich więcej. I zajęcy i saren. I chcę bardzo mocno by było ich więcej.

Drzew!!!

I zwierzątków oczywiście. Tylko drogi troszkę jakoś tak jak dla owiec odgrodzić miejscami i będzie grało!!!

No ale…

Idziemy na spacer!

Pamiętajcie, że do wodospadu można się dostać z dwóch stron i polecam obydwie. Serio. Dobre buty, pamięć o tym, iż kleszcze raczyły się już obudzić, a może raczej zwyczajnie cholerniki spać nie poszły, bo wiadomo, u nas pieruńskie tropiki się zrobiły i im pasuje. Jeszcze zaczną rosnąć i… chyba już jest taki horror, co nie? Jest na pewno!!! I nie jest to „Zmierzch” LOL

Ale.

Wejście od drugiej strony, ono trudniejsze, pozwalające na pójście wzdłuż rzeki ku morzu, zobaczyć pozostałości po pociągowej linii, przeskakiwać sobie przez drzewa, pieńki, poznać inne widoki, pól trochę i… naprawdę nie jest to super trudna droga, oczywiście zależy od pory roku, bo teraz jest wybitnie błotniście, więc nie polecamy tym mniej sprawnym, czy też tym co to boją się ubrudzić.

No ale, ci co się odważą na drugą stronę, parkingu nie ma, ale zjazd po drugiej stronie drogi jest, więc wiecie, że na zakręcie, no jej no, zdarza się no! Pomyślcie o tym, że idziecie prawie od źródła ku morzu. Jak oni pierwsi odkrywcy, co to się zagubili, a ciągnęło ich ku morzu.

Wiadomo.

No więc…

Idziemy?

Ale my od tej „poprawnej” strony, czyli wiecie, parking jest, droga malownicza jest, do tego ona plaża po drugiej stronie. Naprawdę warto tam zajrzeć. Teraz, gdy tam jesteśmy rozświetlona słońcem, bo akurat zdarzył się nam dzień ze słonkiem i w ogóle. Wiecie, nic z zimy, dookoła wonieje czosnkiem niedźwiedzim i fale niewielkie szumią i te kamyczki ta woda, do której człek nieprzyzwyczajony.

Idziemy… c.d.n.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.