Pan Tealight i Czarodziejka…

„I to z Księżyca.

Podobno nie tego, ale tego trzeciego… no co, nie wiedzieliście, że jest ich więcej, czy co? No przecież mówię o Księżycach, nie Czarodziejkach, tych to wiecie na pewno, iż jest cała masa. Cała!!! I to w każdym rozmiarze i kolorze, deseniach, wypukłościach i oczywiście fryzurach. Bo wiadomo…

W końcu to Czarodziejki.

Wiecie… one wyposażone w moce wszelakich planet, często jeszcze nienazwanych, w one dziwne stroje, które to zawsze wydawały się być kompletnie niewygodne i zdalnie niepotrzebne oraz… no po prostu wydające dźwięki. Wiecie, takie wszelakie i bardzo mocne. Niekoniecznie do końca melodyjne, jeżeli chodzi o wszystkie z nich. Bo po prostu niektóre nie umiały dźwięczyć.

Ta nie umiała.

Ale wydawało się jej inaczej. I chociaż była z Księżyca, to jej wycie do Pełni było naprawdę i doskonale popierniczone. I nie mogli już tego wytrzymać. Serio… naprawdę. Dopiero co przybyła, jakieś minuty temu, co się opowiedziała i podniosła wypisaną prośbę o azyl i może jakieś schronienie wszelakie z herbatą i kawowywmi ciasteczkami… to zaczęła. Strasznie zaczęła.

Głośno zaczęła…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Korona z Czarodrzewu” – … Tolkien. Tak… dawno dawno dawno temu był sobie taki człowiek, który poświęcił się własnemu światu i… niektórzy uważają, iż właśnie z niego zżyna Tad Williams. A w obliczu śmierci syna Tolkiena, jakoś tak dość niedawno, to wiecie… dziwnie to brzmi.

Ale…

Jeżeli chodzi o Tada Williamsa, to przeczytanie trylogii (u nas wydane w 4 tomach) „Pamięć, Smutek i Cierń” było dla mnie niesamwoitą zabawą. I bez urazy, było to wieki temu nim Tolkien został zekranizowany, usłyszałam, że ktoś tam komuś powiedział, że to świństwo, że ten Tolkien nie chce napisać czegoś jeszcze… Cóż, w świecie wampirów i zombich, to wiecie, może nie powinnam była się wtedy tak dziwić?

Ale to były wieki temu…

Teraz powiem wam, że Williams i to, co pisze, to fantasy.

I już.

W znaczeniu postaci, światów, zachowań i samej opowieści. Opowieści, która jak najbardziej jest kontynuacją jego najsłynniejszej trylogii, ale… chyba można czytać ją nie znając jej? Chyba? Nie wiem… tak naprawdę dla mojego mózgu to powrót w czasy, gdy człek rzucał się w bibliotece, że on tu tylko na chwilę, przerwę ma między wykładami i chce sobie poczytać, a co… no przecież jak rany, no.

Książkę.

Dla mnie te postacie są znajome, chociaż zapomniane. Nagle się oświeżają, kurz z nich opada i… okazuje się, że dorosły, gorzej, zestarzyły się!!! A niektóre odchodzą już w niebyt. Dodatkowo świat, który uratowali, znowu się zmienia… oczywiście w oną złą stronę. Byty umarłe powstają. Dobrzy zrodzili nie do końca pozytywne postacie, a ci źli, wciąż są… sobą. Neutralność jest tutaj zawsze niedopowiedzeniem, a świat dookolny jest po prostu fascynujący.

Dziki i niesamowity.

Oto… przygoda.

Nie wiemy jak się skończy, znamy jej przeszłość, znamy ból jaki naznaczył bohaterów, wielu, wiemy jak wszystko może się skomplikować, ale tak naprawdę nie do końca wiemy, co będzie dalej. I wszystko toczy się dość powoli. Epatując empatią głównych bohaterów, sprowadzając na was oną wewnętrzność psychiczną i naprawdę wciągając was w one swoje konflikty i koszmary.

Oto świat, w którym magia jest codziennością, bogowie chodzą po ziemi i śpią w namiocie obok, a postacie… cóż, powiedzmy sobie szczerze, jest w czym wybierać. Krasnolud czy elf… i to w różnych rodzajach! Tutaj istnieje i miłość i rasizm i wszystko to, co ludzkie… chciwość, samotność, odrzucenie, egoizm…

A do tego lekko średniowieczna posypka.

Mniam!

A to dopiero początek.

Miasto…

Miasto wieczorową porą.

Piątek dokładnie, bo wiecie, człwoeik w robocie, to dopiero wtedy może sobie pozwolić, a i wtedy musi spinać dupkę, bo przecież zaraz wsio się pozamyka, w końcu każdy chce zaznać swego weekendowego hygge, co nie? Znaczy no… nie oszukujmy się, coraz częściej zdarzają się osoby niemiłe.

Tak, na Wyspie, która zawsze była chwalona za onych miłych i spokojnych ludzi, się pogarsza. Naprawdę. Już wtedy było to mitem, wystarczało poczytać kronikę kryminalną, ale teraz… ech, wiecie, ludzie zmieniają się wszędzie i tyle. Młodsze pokolenie jest natarczywe lub zwyczajnie chamskie, nie oszukujmy się, możliwe, że są zmuszeni do tego, żeby mieszkać tutaj, a marzy im się świat wielki…

I roznosi się to na resztę.

I taka reszta zarażona przez jednego chujka w Netto, czy innym przybytku masowego zakupu żarcia i papieru do zadka sprawia, iż idziesz sobie do sklepu rozrywkowego, czyli Tigera i… natykasz się na ganiające się nastolatki. Ech… wiosna kurwa! No co, kląć już nie można… Tak wiem, też to robiłam. Tak, pamiętam te czasy. Tak, sorry wielce dorośli, bo pewno też mieliście tego dość, no ale… idziemy do skepu zez wszelakim badziewiem czyli Flying Tiger of Copenhagen, by się pobawić sam ze sobą. Albo do Normala. W pierwzym masa plastiku ale czasem serio da się znaleźć fajne rzeczy. I jeszzcze są słodycze świąteczne, brutalnie przecenione, więc serio…

Można tam wejść, by się podłamać jak wiele śmiecia się produkuje i kurna dlaczego się je w ogóle robi? No ale, te kolorki, te bajery, wiecie, czas księżniczowy tam teraz. Nawet łabęź mi się podobał, źle ze mną, boję się ich panicznie od czasów młodocianych dziecinnych, gdy mnie ganiały, bo kazali mi je karmić do zdjęć, no i wiecie… tak jakoś wyszło, że chyba mnie nie lubią… a jednak, taka bryła była dziwna, no i jakoś mi tak się durny plastik spodobał.

Uciekłam.

Źle ze mną.

Następne oczywiście muszą być Siostry.

Uwielbiam ten sklep chociaż, no wiecie, inspiracja innymi sklepami widoczna, do tego jeszcze ten plastik, ale poza tym jest metal, szkło i ceramika, i jeszcze farby i pędzle, i w końcu to coś, rysowane wyłącznie przez one siostry.

Dwie.

Może i większość jest taka sobie, ale wiecie co, niektóre elementy są naprawdę urocze. Zdarzają się im takie pomysły, że nawet moją sceptyczność ujmują za wątrobę. Szkoda tylko, że jakość do ceny nie przystaje. I nie, nie mówię tutaj o elementach sztukowych, ale o tym wszystkim, co zrobione w Chinach.

Niechlujnie.

Ale i tak lubię tam chodzić, bo to taka mała IKEA.

I pachnie fajnie… tylko muzykę mają czasem tak depresyjną, że mam ochotę pójść na dział z narzędziami ostrzejszymi i się pociąć w rejonie herbat, bo tam ślicznie tak pachnie. I chciałabym je wszystkie. Ale… mieli pluszaka. Ni to smok ni wiewiórki. Po prostu kompletnie nie wiadomo, ale wiecie jak to jest. Człek ma doła, na dodatek nie wychodził z domu od miesiąca, bo czasem się zastanawia po co, jak jego domek taki śliczny, choć wciąż pusty i wciąż nie jest pomalowany na biało tam gdzie zielony jest… a ja z zielonym niezbyt. No co…

Nie stać człowieka na farbę ni na życie ni na zakupy, ale przecież trzeba kupić srajtaśmę i jeszcze masło w promocji! YAY!!! A potem Normal! Dziwny sklep, w którym dają coś jak kosmetyki i chemia gospodarcza plus świeczki i herbaty i cukierki, ale takie, jakich w innych miejscach na Wyspie nie znajdziecie, no więc…

Fajno.

Człek idzie i się dziwuje jak w onych książkach, że tyle tego na świecie, a szuka ino plastra na nos coby mu wągry wyciągnął. LOL Serio no!!! Patrzy na te kolory swą gębą niemakijażowaną od nastu lat i tak się starzeje, bo tu maseczka od tego, tutaj od tamtego i chyba już rozumiem, cemu się tak męczę w sklepach za granicą. No wiecie, one są takie wielkie, a ja w onych skorupinach się gubię!!!

Zawsze!!!

Walić piątek, hamburger na stacji paliw i smoothie i już… proszę, kolacja na mieście. LOL Serio, jak ktoś się mnie spyta o to gdzie zjeść na Wyspie, to szczerze, wciąż nie mam pojęcia.

Kogo na to stać?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.