Pan Tealight i Koniec Końców…

„Problem z Końcem Końców był taki, że był odnawialny.

Dziwnie brzmi, ale jednak… taki był.

Widzicie, tak naprawdę każdy koniec był i końcem i początkiem i środkiem, bo przecież wszystko było tak ściśle ze sobą połączone, że naprawdę nie mogło się ni rozciąć ni podzielić ni nawet… no zwyczajnie tak było. Nie można było stwierdzić iż to na pewno koniec. Ten Koniec Końców to już w ogóle.

Pan Tealight o tym wiedział.

Pamiętał ten czas, bo go wtedy jeszcze zwyczajnie nie było. Nie było jeszcze ni dnia ni nocy ni nawet półmroczności ni nawet jeszcze… czegokolwiek więcej, i wtedy on się pojawił. Pojawił z Niewiadomokądzi… świata, który istniał przed wszelakimi światami. Wiecie, w onym momencie, który naprawdę był, ale i go nie było, no i wszelako nie można było go jakoś tak opisać, więc… Musicie uwierzyć mu na milczenie. Bo słowo, to wiecie, on ino pisane. Serio. Zwyczajnie.

Koniec Końców.

Jego najlepszy przyjaciel.

A może i jedyny… chociaż, przecież nie, przecież miał też Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomordowane. Przecież i o niej myślał w ten sposób. Jakoś tak, zwyczajnie… a może i nadzwyczajnie, bo jeśli chodzi o nią, to jakoś tak zwyczajność nie była w definicji.

Nigdy.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Szarość.

Nic na to nie poradzę, ale ją uwielbiam. Oczywiście, że słoneczny dzień oznaczać może niesamowite zdjęcia, a nic tak nie robi mi dobrze jak zdjęcia, sesja, po której czuję, że nie, no lepiej to już nie będzie… no dobra, tak naprawdę jest o wiele więcej htakich rzeczy, które robią mi dobrze, ale to uczucie jest dość niepowtarzalne. Jak książka, w którą się wczytujesz i wciąga i nie możesz, nie chcesz się oderwać, i po prostu jakoś tak, jakoś tak czujesz się…

… na miejscu…

Tak się czuję.

Ale szarość… szarość, ciemny dzień, sprawia, że wolno mi trochę olać robotę. Oczywiście, że dzień wcześniej zarwałam pół nocki robiąc sobie blogi na zapas, wklejając zdjęcia, montując świat, wsadzając blogi i nastawiając je jak prnie na określoną godzinę… i wtedy, nagle, przez chwilę, może godzinkę, może dwie, choć to już przesada dla mojego umysłu… jakoś tak mnie nie ma.

I jest to niesamowite uczucie.

Wszelaki brak ruchu ulicznego, morze w oddali zamglone, wszelaka cichowatość oblepiona mgłą, pomaga w tym niesamowicie. W dziwnym osiągnięciu spokojności. W końcu. No dobra, tylko na chwilę.

Na moment, ale jednak…

… jakoś tak.

Tylko dlatego, że pogoda jest taka a nie inna. Że nie ma słońca, nie ma wszelkiej przymusowości wyjścia, jest wymówka, może i nawet głowa lekko muli i… czuję się dobrze. Względnie dziwnie dobrze, jak na mnie to cud. Serio. Niesamowity, zaskakujący i wszelako popierniczony cud.

I wiecie co?

Wydaje mi się, że to jest możliwe tylko tu.

Tak wiem, dziwne stwierdzenie, ale mieszkałam w tylu miejscach, w kilku innych byłam i jakoś tak, wszędzie był ten przymus życia, a tutaj, możesz nieżyć. Możesz być onym bytem, który naprawdę ino… jest własny cieniem.

Po prostu.

Albo nie być w ogóle. Jeśli tylko uda się wam uniknąć ludzi, a jest to super łatwe, choć może nie w tym momencie, bo po sprzecznych wiadomościach, że podobno plajtują ze strony niemiesckiej promy, teraz nagle nie wiadomo jak seryjnie wiodą prym i kasy łoją, więc… no wiecie, jako niewierzący osobnik, kompletnie już w nic niewierzący, to im nie wierzę. Tu bilety wyprzedane, tu nie, więc weźcie no…

Poskładajcie info do kupy!

Choćby i sraczki!!!

Parzącej!!!

No ale. Na razie morze się uspokoiło, sąsiad się przekonał i na dwa dni może będzie miał choinkę w domu. Reszta wali światełka, ale subtelnie. Czy ludzie będą rodzinnie? Nie wiem tak naprawdę, no nie wiem, czy coś takiego jak rodzina istnieje w Danii. Na pewno istneije wygoda. Na pewno taniej wieszkać we dwoje…

Ale cała reszta.

Nie wiem, boli ona reszta!!!

Za mocno.

Ale wiecie, święta. Czy też wolny czas, czy jak to zwał. Tak zwał. A może nie zwał w ogóle, może nie potrabe definicji? Może można olać wszelakie dostosowania się. Samotność… hmmm, samotność, albo tylko we dwoje, to serio coś niesamowitego. W końcu możesz się wyspać, zjeść, poczytać i jakoś tak, wiecie, jakoś tak…

… odpocząć.

Może będzie szaro?

Choć wolałabym zimę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.