Pan Tealight i Chusteczka Natchnienia…

„Pragnęli jej wszyscy twórcy wszelacy.

Nawet ci, co to sznurówki projektowali, bo podobno nie było od dawna żadnej nowinki w tej dziedzinie, więc… I ci od guzików. Wiecie, niby rzepy i napy, czy co tam, podbno haftki wracały znowu do mody, ale jednak… chcieli czegoś nowego. Właśnie w dziedzinie wszelkiego zamykania.

Tak naprawdę, była to jedna z największych, nowoodkrytych prawd, więc naprawdę ona prawda była takowa, iż ludzie pragnęli większego zamknięcia, ale i jednocześnie otwarcia, a żeby to zrobić, to musieli mieć nowy pomysł. Wizję jakowąś… a żeby to się zdarzyło, to nadejść musiało ono…

Natchnienie.

Piękne i ekspresyjne. Zmuszające człowieka do pracy nim mu się mózg nie zaczął gotować, a rączki przecierać i jeszcze oczywiście się odwadniał, jeśli tylko nikt mu nie pomógł, jeśli ono Natchnienie napadło wszystkich, to przecież… robili, tworzyli, myśleli, budowali… i ginęli. Pożarci przez nie.

Przez jego siłę i wielki głód.

Przez jego własne widzimisię… a jednak, bez niego było jakoś tak sucho. Słomiasto i wszelako cuchnąco, więc się o nie modlili. Ofiary składali… niezauważając, że przecież przybyło. Przybyło w postaci Onej Chusteczki natchnienia, co to opadła z kolana pięknej, czarnowłosej niegdyś blondynki, która skończyła swoj posiłek, otarła czerwone, krwiste usta i właśnie odeszła od stolika…

… ale oni nie powiązali końców i nie połączyli kropek…

Zapatrzeni na jej silikonowy tyłek.

A Gaci Natchnienia na stanie nie było.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones”)

Z cyklu przeczytane: „Witajcie w Puppet Show” – … witajcie. Rozsiądźcie się. Spokojnie. Mniej lub bardziej… wiecie, w końcu mamy seryjnego mordercę, więc któż z nas może być spokojnym?

Może nawet nie on…

Detektyw.

Ten, który ma rozwiązać sprawę. Może nawet powstrzymać dalszy, brutalny rozlew kewi. Tylko, czy mu się uda? Jeżeli wszystko wskazuje na to, że to on będzie kolejnym ciałem. Kolejnymi zwłokami. Brutanie potraktowanym życiem… wcale nie tak nagle zakończonym? Czy zdąży? Czy dożyje? Bo widzicie, on sam ma nad sobą tyle ciemnych chmur, że właściwie się o to prosi. Rąbany, kolejny w takich powieściach, samotnik, bierze się do roboty, do pomocy ma kobietę a wszystko dzieje się w tajemniczej, magicznej, pradawnej Kumbrii.

Dobra, wygooglałam.

I szczerze wam to polecam. Te widoki, północno-zachodnia Angla z onym zróżnicowanym krajobrazem. Płaskie, górzyste, woda i skały… fascynująe. I gdy już się napatrzycie, zrozumiecie, że to, co się dzieje, ono całe „zło”… bo wiecie, jakoś nigdy nie jestem przekonana do bieli i czerni, ten koszmar się dziejący w takich okolicznościach przyrody musi szokować jeszcze bardziej!

Spokój i cisza… odosobnienie i wszelaka wolność, a tu nagle…

Dobra, ułamki recenzji i opinii umieszczone na obwolucie obiecują mi świeżość… lecz jej nie doświadczyłam. Przewidywalność – tak. Brak zaskoczenia? Oczywiście, ale to wszystko zwalić można na moje nadmierne czytanie od czasów zarodkowych. Dlatego nie czepiam się, bo spędziłam dobry czas. Naprawdę intrygujący, jeśli można tak mówić o koszmarze dziejącym się innym, który czytałam. Co mnie bardziej szokuje, to to, iż doniesienia z różnych miejsc świadczą o tym, że jest to… norma. I w tym momencie, gdy człek sobie uświadomi, iż czyta może nie do końca fikcję, a czyjś możliwy omen, który go naznaczył na zawsze… wszystko się zmienia. Naprawdę.

Dlatego przeczytajcie.

By dowiedzieć się, że wyrządzona krzywda nie przemija.

Czas nie leczy…

Albo przeczytajcie, by zakochać się w innym świecie, zainspirować się może – no weźcie, nie kryminalnością – przyrodą, krainą, innym światem.

Tia…

Człek przeprowadza się na Wyspę.

Wiecie, czuje coś, czuje się w końcu jak w domu, czuje, że to jest miejsce, które go chce, które nie wykopie go, gdy tylko zrobi coś źle. Albo gdy zrobi nic. Miejsce wciąż jeszcze dzikie, ale też z oną znajomą zmiennością sezonów i Turyścizny, z którą właściwie się… narodził. Bo takie były moje początki. Ciągłe zmiany ludzi dookolnych. Turnusy, nowe twarze, nowe osoby, ból, smutek, radość…

… więc Wyspa z tą swoją zmiennością wydawała się być tak bardzo idealna. Niesamowicie znajoma. I te drzewa… pewno, że młode, ale jednak i ona samotność posezonowa. Oczywiście, że powiedzieli, iż nie będzie śniegu, ale był… i był dla mnie i był niesamowity. Wszystko jakoś tak… ale też było ciężko.

I z czasem ciężko się nie zmieniło.

Wprost przeciwnie, ale ludzie się zmienili.

Stali się Facebookiem w realu. Nie oszukujmy się. Wyspa z 2006 roku nie jest tą Wyspą z 2019go. Nie. Naprawdę. Zamykane sklepy, dziury w drogach, roboty drogowe trwające lata a nie godziny. Wszelkie nieprzyjemności, tajmenicze nagonki, listy i tym tam podobne. Wszelkie podstawiania nogi, wszelkie…

Nie wiem, ale „Źle się dzieje w państwie duńskim” bardzo pasuje.

Szczególnie u nas.

Niestety.

I nawet kurna ta jesień jakaś taka nie do końca jak powinna być. Czasem zapachnie, a potem to znika. Zieleń wciąż jeszcze jest w dominacji, a reszta to obgryzione gałązki, no ale. Najbardziej zaskoczył nie siedzący tuż przy drodze na pałąku myszołów, krogulec, czy coś w ten deseń, który gdzieś miał samochody. Myślałam, że wiecie, ktoś sobie wyrzezał nad skrzynką na listy… a potem on odrócił głowę i spojrzał na mnie.

I ten moment auta przejeżdżającego, ludzkiego wzroku, ptasiego dzioba…

Magia!!!

Żołnierka stracherka.

Przerywnik – możecie już latać bezpośrednio na Azory od nas, jakby ktoś chciał, ale wiecie, no nie wiem…

Wracamy do mundurowych.

No więc stoją tak po dwóch stronach drogi i wiecie, bez urazy, pewno mają jakieś manewry, pewno coś tam robią, ale… jak czujesz się, gdy nagle zza zakrętu ścieżki, gdy cieszysz się leśną ciszą, kolorami liści i szmerem rzeki, która znowu przybrała, która ponownie jest wodą i kamieniami, a nie tylko błotnym wspomnieniem.

Masz w końcu sobie tą spokojność intrygującą

A tu nagle wypada na ciebie karabin.

I tak, wiem, jestem psychiczna.

Mam swoje choroby, mam ich cały zestaw, więc… czy naprawdę reaguję tak dziwnie? Strachem? A jak powinnam zareagować? Kuźwa świeżutkimi liśćmi ich obsypać i pleść im wianki z naszych całorocznych stokrotek? Serio? Nie… jak już chcecie sobie biegać i bawić się w wojnę, róbcie to u siebie, na poligonie. Już wystarczy, że czasem, a ostatnio aż nazbyt często, pójdzie polami seria z kałacha albo zwyczajna strzelanka. Dość tych ogromnych wojskowych straszaków na morzu…

To miała być cisza i spokój.

I coś się zjebało.

Mocno…

Wyspa się zmienia. Ewoluuje. Ale ludzie, którzy szukali na niej ucieczki zaczynają szukać jej gdzieś indziej. I niestety, zbyt często… nie znajdują już takich miejsc. Bo gdzie? Norwegia? Kto zniesie te ceny? Szwecja? Może leśne ostępy, ale wciąż boję się, że i one znikną, że i to jakoś tak się rozmyje i…

Jest dziwnie.

Mówiąc ogólnie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.