Pan Tealight i Wierność…

„Była naprawdę dla Wiedźmy Wrony Pożartej sprawą wyraziście istotną i kultową. Prawdziwą i wymaganą we wszystkich aspektach życia. Była czymś, co czasem ją nawet przytłaczało, co naznaczało jej sny i doprawdy ją czasem męczyło, ale czasem uświadamiała sobie, że to przecież część niej samej, więc…

… co w tym złego?

No co?

Wierność.

Oczywiście taka, wiecie, od początku oznaczona, opisana, z zakładkami, korektorem podkreślonymi najważniejszymi elementami i jeszcze może indeksem i spisem treści, i wyszukiwarką na każdy typ telefonu, wszelkiej dziwnej maszynerii, ku której człowiek się przylepiał ostatnimi czasy…

Wierność.

Nie tylko cielesna.

Oj nie, Wiedźma Wrona Pożarta szła od razu na całość. Macała myśli i sny, pragnienia i dziwne wzruszenia, wszelakie krztuszenia się czyimś piórczeniem… wszelka niewykonana, ale pomyślana… po prostu pełna. Na zawsze, do końca, wszelako bez żadnych wybaczeń, ograniczeń, dyspens…

Tak… z nią nigdy nie było łatwo.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

To cudowny czas.

Wiecie, chłodny wiaterek wieje, słońce i chmury na niebie, niby jakieś popłuczyny Doriana, ale co tam. Czas, w którym można spokojnie okryć się kocem, nie pocić się jak prosiaczek i wiecie, jakoś tak pracować zwyczajnie.

Najpierw człek pobawi się z praniem, potem co nieco przesadzi i ogarnie chatę doookola, bo kurde nowa chata nowe i całkiem inne obowiązki, szczególnie jeśli wcześniej padało. Aż kurde już teraz nie mogę sobie wyobrazić tego, w jaki sposób my pomalujemy to nasze taraszcze. Bo to tyle drewna. Ale nic to, jeszcze nie w tym sezonie, dopiero w przyszłym roku. Podobnie z ogródkiem frontalnym, który jest dziki częściowo aż nadto i doprawdy trzeba z nim coś zrobić. Tylko co i jak… trzeba poczekać do wiosny, by w końcu jakoś zajarzyć co i gdzie rośnie tutaj.

I co się wysiewa co roku.

Inaczej się nie da.

Trzeba czasu.

Ale ten akurat ostatnio znowu tak zapierdziela, że aż… drugi miesiąc na nowym, a człek wciąż czuje się jak na wakacjach. No dobra, pewno, że między robotami, ale jednak. Jest w nim ono uczucie czegoś innego, nowego… i te drewniane podłogi. Wiem, dla większości to norma, ale ja przez ostatni 10 lat siedziałam na koszmarze palącym mi skórę, więc wiecie, bardzo doceniam to wszystko, co mam teraz.

No i teraz, gdy już pobawi się w bycie kurą przydomową, wszelaki adomową, czasem zmienną i tak dalej, to wiecie, come back do kompa i znowu w te klawiszki, ale przynajmniej widoczek piękny ma

Oj piękny!!!

Czekam na jesień.

Strasznie!!!

A na horyzoncie statki, które się pochwały przed falami.

Co prawda fale na szczęście chyba nie takie, jak zapowiadali, ale są tam… jakieś maszyny na wodzie się utrzymujące dzięki prostej fizyce, a jednak dla mnie wciąż magii wszelakiej i wielkiej. A na nich ludzie. Często tak ich tam niewiele. Często, tak wiele statku, a ino kilka duszyczek… i szczury…

Ciekawe jak to ze szczurami w obecnych czasach na statkach.

I innych tam jednostkach nawodnych?

Ktoś ma najświeższe badania?

No ale… wiatr, słońce, chmurki, zieleń, pole jeszcze nie do końca zaorane, gdzieś w oddali się kołyszą kukurydze i lipy czy tam inne osiki, świerki i brzozy… i wiecie, ono wszelkie, bardzo wstępne odpoczywanie. Odpoczywanie, które ma się zacząć w końcu, bo przecież to jesień już. A przynajmniej tutaj.

Jesień.

Dziwny czas, gdy wszystko zrzuca zieleń, dojrzewa, a zapach prawdziwych jabłek naprawdę onieśmiela. Ech, prawdziwe jabłka i jagody i jeszcze winogrona. Ech, człowiek naprawdę tak bardzo spieprzył świat, że nie pamięta już, że wciąż zachwyca go… dzika normalność. Dzika, cudowna, normalność.

Ech…

Jesień…

Uwielbiam jesień, bo coraz bliżej zimy! Ale nie tylko. Za wschody i zachody słońca, za kolory, odgłosy, za liście i kwiaty. Ale nie za dynie, dynie wciąż mnie nie kręcą. Sorry!!! Nic z tego ani Halloween. Rany, cała kraina smutku ze mnie. Pogrzebowa Płaczka do wynajęcia. Ktoś chętny?

Jakby co, to jestem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.