Pan Tealight i Kieszonka Na Coś…

„Taka niewielka, wszyta gdzieś pod poszewkę.

Wiecie, mocno ukryta, by nikt niepożądany tam nie zajrzał.

Kieszonka Na Coś.

Coś tylko twojego, najważniejszego, choć maciupkiego. Na pewno takiej potrzebujecie, a jeśli nie, oznacza to tylko, iż jeszcze nie znaleźliście onej potrzeby, a wierzcie nam, ona potrzeba jest wam wysoce…

Potrzebna.

Ale na razie, tak wiecie na zapas, możecie zająć się oną starożytną robotą. Wiecie, igła i nitka, subtelny taniec, czasem walc, spokojny, choć kręcony, czasem bardziej tango, a czasem taniec tak nowoczesny, iż skutkuje krwawym kropkiem na palcu lub, co gorsza, palcach i już wiecie, że w tym tańcu kroki jakoś nie są wam dobrze znane. I nawet Google wam świńsko nie pomaga.

Bezczelna małpa.

Ale już, prawie skończyliście…

Jednak bądźcie tego świadomymi, że mogliście uszyć oną Kieszonkę zbyt niewielką, więc może, tak na zapas uszyjcie kilka. Albo też i rozejrzyjcie się za przestrzenią, która składać się może wyłącznie z Kieszonek na Coś… bo Cosie się wam nagle rozmnożą i będą co do siebie nastawione antagonistycznie…

No wiecie..

Just in case!!!

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Zapowiadają deszcze.

Ochłodziło się…

Jak nigdy, a raczej jak od dawna nie bywało, wrzesień jest dość wrześniowy. Chłodniejszy, czasem nawet pokropi, nie żeby mocno, ale jednak… słońce wali takie tęcze, że już lecę kopać ten garniec, ale najpier łopatę muszę naostrzyć, a ostrzałka w zawiłościach przeprowadzki gdzieś wyparowała.

A tak lecieć bez szpadla.

No jak ubiję tego leprechona coby mu z bebechów najlepsze kamienie złotowe wydobyć? Bo wiecie, z tym całym garncem to ściema. W rzeczysistści tęcza pokazuje one zielone stworki z problemami sikalnymi i wiecie, robicie im operację, a potem zabieracie co tam im się w nich zrobiło. Ino najpierw trza szpadlem zdzielić i coby nie uciekli, to do kolanek w ziemię zakopać…

Wcale nie bredzę.

Oto jest ukryta prawda, o której tak naprawdę wszelkie księgi i legendy ustnie przekazywane, one nie dające się spisać, milczą jak zaklęte, nieme, tudzież zwyczajnie bezczelnie wredne i tyle… no wiecie…

Dla bogactwa trza znać się na chirurgii…

Choć trochę.

Niestety.

No i raczej trza szybko biegać i mieć tę osełkę. No i szpadel. Weźcie, bez szpadla nie damy rady. Przecież trza trzonkiem gościa lekko znieczulić, nie bądźmy okrutni!!! No błagam no! Raczej weźcie, nie po ludzkiemu.

Przyznaję, że osobiście tęcz ma dość.

Więcej, już jako dzieciak…

… no dobra no, pewno, że dzieciaka to fascynowało, podobnie jak przerażała mnie burza. Ekhm, nadal mnie przeraża, ale jednak kto by pomyślał, że tęcze też raczej dobrze na mnie nie działały. Nie wiem, ale ten dla religijnych most łączący ludzia zwykłego z boskością, ona obietnica dla innych religii, dla jednych symbol równości – wciąż nie rozumiem czemu – a dla reszty jakoś tak pasuje.

Chyba?

Mniejsza… przerażają mnie tęcze obecnie.

I tyle.

Ale deszcze.. ten czadowy, cudowny dźwięk w tym większym, drewnianym przecież, nowym domu, brzmi oczywiście inaczej. Krople uderzające o drewniane ściany i dach, ten pogłos, który wydaje poddasze, ta obietnica, że może kiedyś się uda i to i tamto i oczywiście to, o czym tak naprawdę od początku marzymy, żeby ten dom, był jeszcze bardziej jak wymarzyliśmy.

A tak, mamy większe plany, ale jednak kiedy i czy w ogóle się wypełnią. Ech… biorąc pod uwagę ciągłe problemy z niepokornością władz, wszelkim niedbalstwem – wiecie, że płytę żeliwną zabrali, ale ziemię i pachołki wciąż stoją. No już kurna od miesiąca taki burdel. Jeszcze kilka lat temu to było nie do pomyślenia.

Ech…

Nie lubię patrzeć na ten cały upadek wszystkiego. Kiedyś serio ludzie robili swoją robotę od początku do końca – no prawie… ale jednak, mniej więcej. Tęsknię za tą ludzką częścią Wyspy sprzed 10 lat.

Jakoś tak…

Ale to se ne wrati, co nie?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.