Pan Tealight i Faszjonistka Wiedźma…

„No serio, kto by pomyślał, ale przecież moda kołem się toczy, bo przywiązana na zawsze do szczebelków, osiek historii…

… więc no nagle ciemna, czarna, wroniasta wiedźmowatość okazała się być na czasie. Modna. Into fashion!!! A co za tym idzie, dziwnie zwyczajna i opatrzona. I wiecie co, wcale a wcale jej to nie przypadło do gustu. Na szczęście nie miała zboczenia torebkowego, czy coś w ten deseń, bo już by kompletnie przepadła, ale ona czerń. No dobra, nie łączyła jej z neonami czy skórką z leoparda, ale przecież ktoś mógł pomyśleć, że miała pod spodem… z drugiej strony, po kiego ma myśleć o tym, co inny sobie myśli… no naprawdę, należy zachować one czarne i krwawe spojrzenie na codzienność.

I przestać zwracać uwagę na innych.

Chyba, że gryzą, wtedy trzeba reagować.

Moda, co jak co, ale nigdy w rzeczywistości jej nie obchodziła. Dla niej okrywa ciała miała być czarna i bawełniana. I tyle. Czy jej było za dużo widać, czy za mało, miała gdzieś. Może i często na nią spoglądali dziwnie, bo czerń była na niej i zimą i latem, ale co tam, była jak zbroja. Była jak ów magiczny pas, jak odpychająca pociski tarcza, jak znak… nie podchodź. Jak grzechotka u węża…

Nie działała tak jednak.

Może to przez oną właśnie modę?

Wiedźma Wrona mody serio nienawidziła. Ciuchy w końcu już od dawna przestały być miarą stosunku kasy do osobowości, poprzez inteligencję i robotność, podniesioną do potęgi niewidocznej. A ona sama, zwyczajnie, miała być tylko i wyłącznie sobą. Nawet w mokrej koszulce i gaciach.

A nie modą…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Magia niszczy” – … no dobra. Przewidywalna, ale jednak znajoma, zabawna, a tatuś jak dla mnie mega!!!

Będzie się działo na pewno!!!

No dobra, to nie jest powieść wybitna. To seria czysto rozrywkowa, z całą gamą sierściuchów i magii w tle. Czasem wydaje się człowiekowi, że ów sławetny duet autorski, bo tak para to pisze, wyczerpała pomysły, ale tu się kogoś zabije, tu kogoś zmieni, tam znowu wprowadzi i wiecie co… i znowu człek jest zaintrygowany.

Znowu to go kręci.

Bardziej, bo tak naprawdę, to kręcą mnie pisania tego duetu zawsze. Jakoś tak. Nie nudzą. Chłopy są tu chłopami, baby babami i to niezależnie od preferencji seksualnych, wyboru uzbrojenia i tym podobnych. Ich bohaterowie zwyczajnie są namacalni, dziwnie prawdziwi i każdy znajdzie kogoś dla siebie, a może i lekko przerażająco odbicie sąsiada zza płota… wiecie, to może przerazić. LOL

Tym razem Tatuś w końcu się pojawia.

I gra zarazem sie rozpoczyna na dobre, ale też i w pewnym sensie kończy, bo wiecie… teraz już wszyscy wiedzą.

Warto jak zawsze.

Warto od pierwszego tomu.

Nadal mgła.

Serio.

Tego jeszcze nie było, żeby mgła, havgus i pierun wie co jeszcze zalegały przez kilka dni na Wyspie. I to nie tak, że wiecie, się przesuwa, nie, zalega ścianą. Dziwnie wrzącą i lepką, ale i zimną przerażająco w tym samym momencie. Temperatura skacze, mgła nagle przesuwa się znad pola i zaczyna nas podgryzać…

A przynajmniej tak się wydaje.

Mury zdają się nią nasiąkać, ale każde otwarte okno, szpara nawet, wpuszcza ją i pozwala jej rosnąć. Czym jednak się ona karmi?

Myślami?

Marzeniami?

A może jednak to one mityczne duchy niespokojne, które kolejną w tym sezonie pełnię otrzymują? Może coś więcej się dzieje, może ona niepewność w powietrzu i dziwny smutek z czegoś się biorą? A może… dziwnie się patrzy na lampy świecące i tak naprawdę nie dające światła. Na tę dziwną, zadumaną, może i zagubioną, poświatę unoszącą się ponad trawą i drzewami…

Dziwną?

A może zwyczajną?

Może tak naprawdę już tak zostanie? Może nie będziemy widzieli dalej niż te 10 metrów. Może jednak naprawdę to tak zostanie? Może…

Czemu nie?

Świat jest taki miękciejszy… jakiś taki bardziej, nie, wcale nie samotny, bo choć dźwieki nagle wszelkie zniknęły, nawet morze milczy, nawet deszcz jeśli się pojawi nie tłucze o oknai dachy… nawet sąsiad, ni auta ni roweru, ni nawet, jakoś tak, zbędnych myśli i pragnień, ni niechęci, ni czegoś niewytłumaczalnego.

Mgła.

Tak właściwie, to dziwne zjawisko, ale to tutaj jest jakby istotą rozumną. Czymś, co wykracza poza wszelką myśl i badanie. Kimś.

Nawet może i więcej.

Nawet…

Bo przecież ten kłąb wyciąga dłonie, członki swoje i chce naprawdę cię objąć. Chce ci uświadomić, że przecież jest częścią tej ziemi, tej Wyspy. Jedną z najstarszych. Bytem, bóstwem, siłą.

Oczywiście, że problemem jest to, że trzeba skołować chleb, a on daleko, więc… więc jak dotrzeć do chleba, gdy wszyscy jeżdżą jak wariaci? Nawet w takich warunkach? No nie oszukujmy się!!! Lekko strach, ale na piechtę, to zajmie cały dzień, rowerem też strach, zostawisz go gdzieś, mgła okryje i nie znajdziesz…

… a co, jeśli sam się zgubisz?

Gdy nie ma dźwięku wołającego cię ku brzegowi, masz przegibane.

Ale może i warto, wiecie, dać się porwa mglistości? Bo ten świat jest bolesny i straszny, a mgła, wydaje się być, a może i jest, przyjaznym tworem. A jakby co, to przynajmniej zgon będzie szybki. I miękki zapewne. Co w tym złego? I może jeszcze, może jeszcze będą sny już po, świat inny po tym świecie?

Może?

Zbyt wiele dzieje się z człowiekiem, gdy havgus tłoczy się i buzuje, ale taki, ścienny, nie, to coś całkiem nowego.

Może to kolejna zmiana klimatyczna?

Ale kurna, jak mi pranie wyschnie? No w tej mgle skwaśnieje od razu! Potrzebne mi czyste gacie!!!

Naturo!!!

Pranie!!!

Chociaż z drugiej strony ona wilgoć tak zbawienna, dziwna żółtość totalna unosząca się nad polami rzepakowymi, te krople wszędzie, one tropiki przemieszane w północnymi aromatami… no czyste szaleństwo. Nie wiem o co chodzi, ale tego tutaj jeszcze nie grali. A nawet jeśli, to nie aż tak długo…

… przez tyle dni!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.