Pan Tealight i Pirytowa Dziura…

Dziura Nadziei i Gwałtownego Zwątpienia.

Snu i Nagłego Wybudzenia… brutalnego, bolesnego… taka była i taka miała pozostać na zawsze. Jakby nie dana jej była nadzieja na zmianę, na przeobrażenie, na wszelaką ewolucję, czy też zwykłe przebranie chociaż. Poudawanie, że jest się kimś/czymś innym… bo chociaż dziwnie personifikowana, to jednak wciąż nie była pewna, czym jest i dlaczego tutaj jest.

Właśnie tutaj?

W dziwnyum, dość rozległym, ale tylko jak na rozmiary tej Wyspy, zagłębieniu. Niezbyt płytkim, niezbyt głębokim, ale też kto to tam wie, tak naprawdę? Otoczonym piaskami dążącymi do morza, więc wiedziała, że wkrótce połączy się ze słonością. Takie było jej przeznaczenie, nie mogła  tego zmienić, chyba że… chyba że zatrzyma czas, zatrzyma erozję, zatrzyma… nie, nie da się przecież. Widziała to w oczach wszelkich moczycieli kija, w tych załamujących się, młodziutkich drzewkach, które wiedziały, że nie staną się dorosłymi wierzbami, w onych zacięciach wszekkiej roślinności, w tych trzcinach, pałkach wodnych, w tym wszystkim…

Oczach ludzi, którzy spoglądali i mówili: już niedługo.

Pirytowa Dziura.

Z drugiej strony, może stanie się częścią, w końcu i tak wciąż specjalną, w końcu przecież i tak wyjątkową wciąż czegoś większego nie będzie złe? A może jednak ją uratują jakoś? Wymurują, uniosą ku niebu, a może… nie, daremna ona nadzieja, tylko boli… koniec jest bliski, cieszyć się należy każdym dniem i przeklinać wiatry i morskie walenia, które marszczyły jej spokojną toń…

Ale czy na pewno spokojną?

Bo przecież Ona tam spała. Pod kocem z wodorostów, na poduszce z morskiej pianki, uciszana muzyką muszelkowych grajków…

I miała koszmary…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Tupu tupu tupu… śniegu szukam!

Bo trochę zmroziło, więc szukam!!!

Albo kałuży choć niebo odbijającej, proszę no!!! Przecież to nie tak wielkie marzenie. By była zima. Wiecie, by było zimno, a nie tylko obiecanki, że snestorm nadchodzi, chowajcie się, kryjcie i ogólnie mówiąc bójcie, kupujcie i tak dalej. Śniegu drobiny chociaż, wiecie, zagarniętej, zagubionej może między drzewami, gdzie zimnieje…

Bo przecież czasem popaduje.

Czasem nawet przez chwilę widać cieniutką warstwę bieli na drodze.

Czasem, przez krótką chwilę i zaraz to znika… bo przecież, u nas zima to bardzo dziwny temat. Ogólnie nie istnieje. Mamy okres ciepły i ten chłodniejszy, mokrzejszy, ale dokładne cztery pory roku, nie, raczej nie. A ja i tak wciąż czekam. I jak tylko spada poniżej zera… temperatura oczywiście, to łażę po okolicy i szukam. Oczywiście, że najbliżej śnieg można by znaleźć w miejscu najzimniejszym – Almindingen, no ale… nie dojdę tam. Albo dojdę, ale nie wrócę na czas do domu.

Nim zamarznę i padnę.

No dobra, może nie zamarznę, w końcu tylko będzie mi zimno, ale nie do końca. Może lekka hibernacja, ale nic poza tym. Tak naprawdę… wiecie, przyznaję, że dla mnie, człowieka, który większość czasu zmienił na dziwny rzecznych czy też leśnych wyspach, życie tutaj przyniosło wielką niespodziankę mówiącą, że na obrzeżach jest cieplej niż na środku. Nie mam pojęcia dlaczego, ale wydawało mi się, że środek będzie najcieplejszy. Nie mam pojęcia… a jednak, wciąż jakoś…

Może to takie, wiecie, środkowe?

A w środku znaczy najcieplej?

No ale… śnieg.

Niczym rąbany wyżeł łażę po dostępnej okolicy i go szukam. I znajduję. Tutaj na liściach niczym proszek jakiś, tudzież wiecie, cukier puder rozsypany. Maleńkie miejsce parkingowe, nietknięte, pełne bieli, cieniutkiej warstewki, ale jednak cudownej, znajomej, niesamowitej…

Mało kto tak wariacko cieszy się z drobiny śniegu znalezionej na zadupiu Gudhjem. Ale przy okazji obejrzałam je sobie z innej strony, jak zwykle znajdując coś, czego nie widziałam, bo jakoś… gdy opadną liście, to wiecie, wciąż jeszcze jest coś, coś nowego, coś starego, ale odnowionego, coś się sypiącego, coś skomplikowanego, coś nagle dostępnego, coś nagle wyburzonego, coś…

Wyspa ewoluuje.

Najczęściej powoli, niezauważalnie. Czasem brutalnie za pomocą ludzkich popierdoleństw. Czyli wiecie, macie kasę, wolno wam wszystko. I właściwie, teraz, nie wiem czy wolno kompletnie wszystko, czy można to jeszcze zatrzymać?

Przykład, to właśnie Gudhjem i mieszkanie tutaj. Bardzo wielu bardzo bogatych i tutaj niemieszkających zakupiło domy i mieszkania, więc zwykli ludzie, którzy chcą żyć na Wyspie i mieszkać akurat tutaj – jak my – nie może pozwolić sobie na kupno domu, ziemi itp. To zaczyna przypominać po prostu jakieś szaleństwo. Wiadomo, że oni z kontynentu mają więcej kasy, wiadomo, że ktoś woli sprzedać dom za więcej i wiadomo, że istnieje tutaj jakiś czarny rynek nieruchomości, ale… smutno patrzeć na ciemne okna. Na nieodgarnięte ścieżki. Na brudne szyby.

Na pustkę.

Na samotność domów.

Na ich tęsknotę…

Śnieg to umie przykryć, jakby naprawdę pozwalał i ścianom się z siebie cieszyć? Jakby i one lepiły bałwany z rynien tworzyły kanonady kul… jakby tulił i mówił, że będzie lepiej? Jakby był czystą magią?

Smutne to wszystko… boli ten smutek.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.