Pan Tealight i Wąwóz Niepamięci…

„Niewielki, kamienny, czekający…

Wysysający z każdego to, o czym ten czy tamten nie chciał pamiętać.

Problem w tym, że nikt o nim nie pamiętał, nikt nie znał dokładnego jego położenia, jeśli już mu się coś tliło pod kopułką, a nawet jeśli był tu, to nie pamiętał przecież. Kompletnie. Wcale. W ogóle. Tylko Wiedźma Wrona Pożarta, co to ostatnio wdepnęła tam w największ gówno… serio zaczynała wierzyć w dinozaury mieszkające tutaj, bo co jak co, ale smoki po sobie sprzątały, a trolle wiadomo, srały kamyczkami lub żwirkiem, więc bezzapachowo całkowicie… No ale, tylko i wyłącznie ona, co to ostatnio dostała dodatkowe zajęcie w wymiarze zamiatania Wąwozu

Zawsze o nim pamiętała.

Gorzej.

Ostatnio tak się spolubili, że prawie stawali się nierozłączni i Pan Tealight czuł się brutalnie odepchnięty na drugi brzeg innego całkiem peronu, na stacji, do której już nic nie docierało!!! I w której nie można było dostać ni herbaty ni bułki z kiełbaską, czy czegoś w ten deseń. Naprawdę!!!

Chodziła do niego.

On oczywiście przybywał do niej w duchowej formie, bo raczej kupa kamieni z domkami na czubkach i rurkami i kilkoma drzewkami, nie powinna była się przesuwać po drodze, którą zresztą akurat w mieście remontowali.

Znowu.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Erozje…

Jest kilka takich miejsc, gdzie erozja jest bardziej widoczna. Kilka takich miejsc, gdzie zachodzi tak szybko, że nastawiacie aparat i macie timelapsa jak się patrzy. Pokaz natychmiastowego wymazywania świata przez fale. Nie powolne, ale też nie nazbyt łapczywe, czyż nie? Bo przecież takie są ostatnio. Mimo onych wiatrów, fale jakoś wciąż robią to podstępnie.

Jakoś…

Tutaj obsunięte nabrzeże, już nikt nigdy nie przysiądzie na brzegu, choć niewysokim, na onej nibyławce, już nigdy… bo go nie ma. Czy były aż takie fale? Nie, a może były, tylko nikt ich nie widział? Nie wiem… ale przecież, nie było od tej strony aż takich fal, chyba nie było, a może jednak były?

Gdy oglądacie Arnager teraz, widzicie tylko pożeraną skałę.

Bo choć miękka, to przecież to wciąż skała. Dołem zniknęły kamienie, plaża, ścieżka. Już nie da się przejść suchą nogą, zresztą, niebezpiecznie, ślisko, bo wapień tworzy dziwną, lekko trupiojadową powłokę, gdy odchodzi. A fale… ech, te fale, głaszczą go dołem, modniej uderzają górą, bałwanami i burzanami tarmoszą, gdy nikt nie patrzy, jakby wstydziły się swojej żarłoczności.

Odchodząc, wapień błękitnieje.

Gładki taki się zdaje i śliski.

Niczym śnieżne, a może raczej lodowcowe czary?

Gdy człek patrzy na wyspy wie, że kiedyś ich nie było, albo iż kiedyś być przestaną, bo dookoła woda. Wiadomo, że tsunami, większe opady, wciąż łopoczące w nas newsy o wszelkich stopniałych połaciach lodu

… śniegu…

Wiadomo, że w każdej chwili one mogą zniknąć. Te z wulkanami oczywiście inaczej, ale jednak. Każda może nagle pokryć się wodą. Pyłem, chmurami, mgłami, albo zwyczajnie zniknąć z map pod okruszkiem chleba. Czy innego tam jedzenia. Może to było ciastko? Albo torcik jakowyś?

Wafelki?

Wyspy są synonimem, z jednej strony przetrwania, ale z drugiej i odchodzenia. Znikania, niebezpieczeństwa. Niedostępne w tak wielu wymiarach, szczególnie gdy sztormy, to do nas się dostać, to już serio się ostatnio nie daje, ale… wciąż wydaje się nam, że przecież te wyspy trwają już od tak dawna. Ta moja jest częścią onego podłoża, mimo wszelkiego wrażenia wiemy, że nie unosi się na falach – LOL – nie przesuwa, nie pływa, nie szusuje, ale jednak… znika. Chociaż wierzymy, że to ziemia w spokojnej części świata, już się zatrzęsła i to nie raz. A teraz, a teraz kurcze mają Bałtyk oczyszczać z min i jak człek usłyszał ile tego tam jest – i to wiecie, pi razy drzwi – to się zaczyna mocno bać. Onej ludzkiej erozji. Już nie tylko głupoty, która zachodzi tutaj w planowaniu domów tuż nad wodą, wycince drzew i tym podobnych, ale przede wszystkim w tym… co będzie, jak to wsio pierdyknie. Bo musi przecież…

Bo przecież prawdopodobieństwo jest…

… ogromne.

Erozja człowiecza jest najgorsza. I nie tak piękna jak spoglądanie na ów wapień głaskany falami. Oj nie. Ta erozja naturalna jest sztuką, a człowiek… tylko i wyłącznie głupkowatym zniszczeniem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.