Pan Tealight i Kula Krakena…

„Wyłowili ją, a on myślał, że ją zgubił.

Naprawdę!!!

Szukał jej tak długo, że po pewnym czasie zapomniał, że zgubił właśnie ją. Wiedział tylko, że ma szukać, dziwnie spokojny, iż jeżeli już znajdzie, to będzie wiedział, że to właśnie było to. Czego od tak dawna już szukał.

A co do kuli, to Szwedzi, co nie widzieli nigdy Warszawy, mu ją zajumali i postawili ją sobie w ogródku… znaczy no tam na rynku miejskim. Wielka, ozdobiona magicznymi zaklęciami, z małym krakenem gryfonowym i dwoma gnomami ją strzegącymi, które zespiżowiły się z wrażenia, że tak stoją na zewnątrz. Znaczy, no wiecie, poza wodą. Nie na dnie, nie tam gdzie wilgotne potwory, rybki wszelakie, mocne ciemności, wilgotne liściowatości i śliskie kamienie oraz Utopce…

Tylko tu na powierzchni, gdzie wszystko właściwie też jest, takie jest takie samo, ale jednak bardziej i częściej suche oraz trochę mniej zielonkawe. Serio Kula była zaskoczona tym, co widziała i jej powiernicy też. Obserwowali to wszystko i nie mogli się nadziwić, choć od tak dawna żyli w tym napowierzchniowym świecie.

Gdy zobaczyli Wiedźmę Wronę Pożartą, to zamarli i Kula i jej stworki, a potem poprosili ją, by nie mówiła.

Obiecali, że wrócą, ale… jeszcze nie teraz.

Nie są gotowi.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wycieczka…

Dlaczego to robimy?

By sprawdzić świat na zewnątrz. By zobaczyć coś nowego i trochę nasycić się komercjalizmem. No taka prawda. Nie ma się co wstydzić. Wiecie, lizanie lodów przez szybkę, po prostu z jednej strony tortura, a z drugiej, kurcze, jakoś tak… człek tego potrzebuje. Lekki masochizm, ale z drugiej strony…

Tym razem wybraliśmy Göteborg, a to oznaczało nie tylko wykupienie tańszych biletów pół roku wcześniej, to jeszcze znalezienie dziwnego noclegu, bo wiecie, czemu nie? I jak nic, przeszliśmy samych siebie sami własnoręcznie, nożnie i wszelako na kolanach, czworakach i takich tam!

Naprawdę.

No ale…

… oczywiście, że wiało! Na szczęście złożone morskim bogom ofiary podziałały i fale zmalały do 2 metrów, więc promu nie odwołali, ale strach był. Było też to uczucie… Wiecie, tak się człowiekowi chce jechać, zobaczyć nowe, zmacać, poznać, czeka na to, a potem o tej piątej rano jak otwiera oczy, to klnie na czym świat stoi, leży, czy tam inny Atlas! No naprawdę. Chce tylko wrócić do łóżka i rąbać te ekskursy. Nie chce wstawać. Bo przecież sen to coś, czego ma w życiu ostatnio najmniej i tak naprawdę nie wie dlaczego tak jest, ale jest… zdechły.

Wykończony…

No ale Jul!

Przecież u nas nie ma tak wiele? Ale tak naprawdę może tak niewiele wystarczy? Może jednak? Ale nie, przecież wiesz, że trzeba, więc wstajesz, myjesz się, ubierasz, wleczesz do auta spakowane wcześniej rzeczy i dwa kubki herbaty i bierzesz te aviomariny bo bez nich paw gwarantowany i to dziwny, na pewno byłby żółciowy… sorry if TMI! LOL No i wiecie, jedziemy, tak? Na pewno czegoś zapomniałam.

Byle ino nie listów!!!

No dobra.

Ten nowy, mały prom mnie przeraża i to się raczej nie zmieni. Nic na to nie poradzę. Ciągłe kłótnie przewoźnika, teraz politycy szalejący, nie, mam dość, więc stres level hard a nawet max! Dzięki! Ale to tylko półtorej godziny, więc może damy radę? Damy? No kurna, muza w uszy, książka i jedziem.

Znaczy płyniem…

Bujało, ale tak serio, zaskakująco nie aż tak mocno, a pod Szwecją w ogóle prawie deska, więc… dziwne tylko, że ciemno, pada i ogólnie pogoda raczej straszna. Taka, która wymaga koca, tych kubków z gorącymi płynami, jedzenia, książek i siedzenia pod dachem. I może jeszcze fimów, muzyki czy wiecie… zabaw większych eee dorosłych znaczy się? No na pewno nie zwiedzania. Oj nie. Ale, tani bilet nie decyduje o tym jaką dostaniecie aurę. Czy też decyduje o totalnej losowości. Ale jak inaczej? Tylko bardzo bogatych stać na spontan spontaniczny kompletnie.

Nas nie…

Ystad mijamy, bo czasu nie ma. Nagle człek sobie uświadamia, że to kurna cholernie daleko i chyba może nie do końca był to dobry pomysł, ale… już zaczął, więc skończy. Jedzie, te tam wycieraczki mu wyśpiewują swą pieśń. Trochę człowieka muli po tych aviomarinach i traci kontakt z rzeczywistością. Yyyyy i siku mu się chce. Bardzo. Ale najpierw przecież zatrzyma się w Malmö bo tam sklep z polskim żarciem! He he he, sorry, kiszone i majonez to podstawa. I pączki są! I sernik!!! I cukierki pudrowe, szkoda że nie na wagę i krówki no sorry, muszą być i orzechy na święta!!!

I kibelek!

A i oczywiście, że mamy pół godziny do otwarcia sklepu, więc nawet w deszczu przetruchtamy się przez ryneczki miejskie bo śliczne są, no i oni tak ładnie zdobią te drzewka. Musowo jutro jak będziemy wracać trzeba zobaczyć jak one się świecą… ale najważniejszy był kibelek. Tylko ten deszcz… no kurcze, głupi pęcherz no!!! Ale zaraz dalej. Zaraz, zaczekajcie no, a co to?

Ale jak to? c.d.n.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.