Pan Tealight i Podstęp…

„Wiedział, że to będzie zły pomysł.

Po prostu to wiedział, ale nie mógł postąpić inaczej.

Naprawdę!

A może tylko tak sobie wmawiał? A może naprawdę nie wiedział co robi? Może instynkt był onym złym dorosłym, który decydował za czysty, tak bardzo niewinny umysł, może w rzeczywistości się mylił? Może… tak naprawdę wszystko to, co miał w swojej głowie sprawiało, że odwalał czyjąś robotę?

Może?

W pewnym sensie czuł, że to wszystko nie miało znaczenia, że mógł odejść, rzucić wszystko, po prostu odwalić plany, sprawić, że jakoś tak nie będzie mu zależało. Na pewno były na to jakieś leki, prawda? Musiały istnieć. A jednak… był ciekaw. Był ciekaw tego, co będzie potem. Co się stanie, gdy po prostu pozwoli sobie podążać za tym CZYMŚ. Oną niewiadomą, ale i wiadomą zarazem. Po prostu. Podążać. Zrobić z tego jakiś eksperyment. Ona w końcu je kochała…

Tak bardzo.

Tak bardzo mocno.

Mógł się jeszcze zatrzymać, bo przecież wiedział, czuł… miał taki wybór. A może w tym też się oszukiwał? Może go nie miał? Może to wszystko było planem Onych Sił Wyższych, które miały go w dupie, ale zabawić się zawsze lubiły pionkami… ale czy wiedział jak to jest? Czy zdawał sobie sprawę z tego wszystkiego, a co…

A co, jeśli to on był… BOGIEM?

Siłą Najwyższą?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Brak nam wody

Od początku roku, mimo dużych opadów śniegu dało się zauważyć, że woda gdzieś znika. Gdzieś ucieka, nie wraca. Nagłe podniesienie się poziomu morza sprzed dwóch lat już nie powróciło, wprost przeciwnie. Morze się zdaje cofać. Nie tylko w rzekach nic nie ma albo ledwo ciurka, nie tylko nie leje porządnie, ale…

Morze znika.

Bycie naukowcem, szczególnie takim wiecie, od kopania, macania, takim, który naprawdę coś zobaczył, zbadał, dotknął tego… cóż, uświadamia mi, że zmiany już były. Ten świat, ta Ziemia, planeta, wciąż fluktuuje. Ma gdzieś nas, robi to bo taka jest. Płynna. Zmienna. Wszelako skomplikowana. Natura jest tak bardzo płynna, a jednak… kurcze, grozili podmyciami, poziomami wody zatapiającymi wszystko, a tutaj co… odsłania nas. Z drugiej strony, to tak bardzo niesamowite.

Ale dla przyrody tak ogólnie zwanej: rolniczą, to wiecie, kiepsko.

No i co z wodą dla ludzi?

Życie bez wody nie istnieje. Zawsze o tym jakoś tak, aż nazbyt łatwo, zapominamy. Zawsze. Dziwaczne reklamy nakazujące nam pić jej jak najwięcej robią z niej coś logicznie zawsze dostępnego, a tak naprawdę, ZAWSZE jest jej za mało. A ludzi za dużo. Powtarzam się. Zresztą, przecież wszyscy o tym wiedzą, więc po co o tym gadam? A po to, że jak tak jeszcze morze się cofnie, to ona wioska, której istnienie podejrzewam, w końcu się odsłoni? Bo przecież…

No co?

Czemu nie?

Włażąc w las pod nogami rozbabruje się coś na poły liściastego na poły bagnistego, ale tak naprawdę wilgoć jakoś nie napada na człowieka. Kamienie wciąż stoją, świat jakoś nie zapomina. Kolejne drzewa się połamały, wiatr męczy, potem odchodzi i się za nim tęskni, ale dziś może do Lasu Trolli?

Jest w tym miejscu, tak niewielkim, coś mega magicznego. Coś, co sprawia, że po prostu wiesz. Po prostu wiesz, że poza tym o czym mówili ci w szkole jest coś więcej. Nie tylko menhiry, nie tylko groby w kształcie łodzi, ale też te gigantyczne, jakby skamieniałe smocze postacie. Z rozwartymi paszczami, które czekają na ofiarę. I ją otrzymają. Bo przecież trzeba karmić i mity i fantazje i wszystko to co było… ale tylko to, co pozwala trwać dzisiejszej chwili. Co ją ubogaca i to miejsce właśnie takie jest. Właśnie tak niemożebnie mitycznie magiczne.

Możecie wejść w ten zagajnik, zakątek, po prostu zalesioną polankę, przycupnąć, pomacać kamień, powąchać mech, zachwycić się liśćmi, jakoś tak oczarować się tymi kształtami bezlistnymi, albo tym ostatnim liściem, który tak czaruje. Zwyczajnie czaruje. Bo dla niego to normalność.

Cudowna normalność.

Nawet jak jest tak ciemno, szaro i dziwnie ciężko odgórnie, to i tak człowiek jakoś oddycha… inaczej. W tym miejscu karmi się nie tylko tlenem, nie tylko odpoczywa ocznie, duchowo i cieleśnie, ale przede wszystkim oczarowuje się wszystkim. Grzybkiem, listkiem, trawką, porostem, kamieniem… uważajcie, bo ślisko, ale wiecie, nie jest źle. Trzeba tylko uważać i jest okay. Zresztą, pomocna gałąź zawsze się znajdzie. Bo one lubią być dotykane. I jak się do nich szepcze.

Podobnie z kamieniami.

Wiecie, one zawsze chcą by do nich gadać. I by je głaskać. One po prostu już takie są. Jak szczeniaczki.

Ta szarość w tym roku jest jakaś mocniejsza. Jakaś taka inna, jakby nienasza, lekko obca. Jakby chciała przebić ten nadmiar słońca, oną suszę. Jakby chciała udowodnić, że potrafi zaciemnić, zamroczyć, przynieść ulgę…

A może jest w tym więcej?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.