Pan Tealight i Rybki Bezpozłoty…

„W dalekiej odległości, w wielkiej wysokości… czy raczej na onej wysokości i tak dalej, no wiecie, gdzieś tam, w tym miejscu, po którym człek by się nie spodziewał takich zachowań i w ogóle… istnieje basen. Bo raczej ni to staw ni jeziorko, więc użyjmy onego słowa. A może zbiornik po prostu? Nie, to za mało. Nie pasuje do rybek, kolorów, kawałków nieba, które odprysnęły z góry i tak sobie plusnęły, pojedynczych liści, może zeszłorocznych, może nie, może taki wystrój?

No mniejsza, jest sobie kołyska pełna wody, w której żyją ryby. Nikt ich tutaj nie przyniósł, ni wiatr, ni sztorm, ni rybne tornado. Nie mogły też tutaj wpłynąć, bo nie dość, że bardzo stromo i skaliście, to jeszcze wodospadu do wspinania się nie ma, więc… musiały się tutaj narodzić. Z jakiejś tam nicości. No przecież już były takie przypadki, nie one pierwsze, co nie? Może i nie ostatnie?

Wiedźma Wrona Pożarta naprawdę była zaskoczona ich głodnymi, wilgotnymi ślepiami, które się w nią zaczęły wpatrywać. W oną głębokość, ale i dziwny, mało nęcący zapach i jeszcze ten głód wyczuwalny dookoła, dziwny pochył brzozy opuszczającej liście nad ruchomym lustrem wody… wszystko to ją zaskoczyło, gdy wspinając się po skałach znalazła się za wysoko i zrobiło się jej nagle, ale i dość jak zwykle, po prostu mgliście i mdliście niedobrze. Gdy zapragnęła jak najszybciej znaleźć się na dole… przy morskich falach, przy onej świeżości, niskości, braku zawrotów głowy, choć lekkim powiewie morskiej choroby…

A tu nagle one.

Rybki, rybcięta, ryboczki… pomniejszone, zdegradowane syreny, które omówiły poddaństwa Wielkimu Trytonowi. Ogólnie mówiąc ostatnio zrobił się z niego taki stary świntuch, że chyba się im nie dziwiła. I te wymogi, że łuski mają być takie, nie inne, włosy zawsze rozwiane i kręcone, ale nie mokra włoszka czy inne chemie, makijaż dobrze oporny i tak dalej. Rozumiała. Ale te tutaj, nie dość, że wybrały kompletną niewolę, to jeszcze były głodne!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Milczące dziecko” – … koszmar. Koszmar inaczej zwany właściwie całym dotychczasowym życiem. Zło… które przecież pląsa nawet w tych miejscach, które zdają się być go pozbawione. Idyllicznych wioskach, onych wymarzonych, wszelakich wiejskich ostojach.

Tak, to wydarzyło się w takim miejscu. Wydarzyło… a potem nagle zatrzęsło wszystkim. Mały chłopiec zaginął, może zmarł, tak w końcu łatwiej myśleć, wszystko na to wskazuje. Problem w tym, iż powraca nastolatek. Dziwnie się zachowujący, ale to chyba normalne. Jednak matka… dziwna wrogość okazywana właśnie jej, bliskość mężczyzny. Nic nie tłumaczy tego, gdzie był. A on, nie mówi.

Nie może? Nie chce?

A może są inne powody?

Bardziej przerażające?

Książka jest poruszająca. Dobra, można się domyśleć o co chodzi, kto z kim i jak, ale obserwacja całej akcji, fabuła plącząca się w różne strony, zazębiająca się o wszelakie problemy, ludzi… przyjaźnie i miłości, kłamstwa i prawdy, a co gorsza, one półprawdy… ale przede wszystkim matka, której syn nagle nie kocha, a ona przez cały ten czas o nim myślała. Marzyła, kochała, czekała na więcej…

A przynajmniej tak to wszystko wygląda.

Bo co naprawdę jest prawdą?

Czy chłopak może kłamać? Czy wszystko może być ułudą? Dziwaczną podpuchą? Okrutnym żartem… a może wszystko jest prawdą?

Co bardziej was przeraża?

Dobra powieść. Może trochę oczywista, ale jednak niesamowita jeśli postawicie się w miejscu jej… matki. Genialna, jeśli przemyślicie jak bardzo okrutni, pojebani, pokręceni, chorzy… mogą być ludzie.

Znajomi.

Havgus i Eurowizja…

Havgus przewala się za oknem, toczy po ulicy, ale dziwnie nie przebija przez żywopłot. Czy szanuje moją prywatność, czy nie chce widzie tych dziwnych piosenek. no sorry, polityczny, patriotyczny obowiązek , to dopingować swoich. A mamy fajnych Wikingów. Cudnych nawet!!! Może walą o pokoju i tak dalej, ale jednak…

Havgus utrzymuje się właściwie od wielu dni, ale dziś wieczorem znowu zaatakował tak bardziej w skupieniu, tak gęsto. W pewnym momencie zawiało też i wszystkie, dokładnie wszystkie płatki z czereśni spadły… w jednym momencie. Niczym rzucony welon niewinności. Niczym porzucone marzenia. Niczym pragnienia niespełnione by zrobić miejsce dla braku wszelakiej nadziei. Jakby wszystko zmieniło się w jednej chwili. W sekundzie właściwie. Trochę to dziwnie dołujące, ale z drugiej strony, powtarza się przecież co roku. Powinnam być przecież przyzwyczajona, ale nie jestem.

Nie mogę.

Za każdym razem jest to takie dołujące…

Większość drzew wciąż nie odziała się w liściejowe garnitury, ale to nic. Chyba mają jeszcze czas. Przecież to dopiero połowa maja. Dopiero, a może już? Kto to może wiedzieć? No kto? Tylko ona, Matka Potężna Natura!!! Jak to wszystko pobiegnie? Kiedy świeżutkie, malutkie pyrki? No kiedy? A i cała ta reszta? Pola cuchną dziwnym czymś, więc może jednak lepiej przerzucić się na odżywianie słońcem, choć nie, ono też dziwnie ostatnio cuchnie, boli i parzy.

Bardzo mocno.

Lepiej popatrzeć na havgus, który nocną porą wygląda tak niesamowicie. Tak z całkiem innej bajki. Kłęby zdają się mknąć pod moim oknem, jakby wiedziały gdzie zmierzają. Gdzie się skupią, gzie zbudują swój nowy świat. Bo serio, czy ktoś poza, nadzwyczaj widać zboczoną Australią czycącą oną imprezę dziwnie i nadzwyczaj głośno, ogląda jeszcze oną Eurowizję? No dobra, dla Skandynawów to zło konieczne, ale reszta świata… chyba nie, co? Dlaczego wciąż to robią? Czemu i po co? Czy wciąż to czysto polityczna zabawa? Spoglądając na unowocześnione metody głosowania, raczej nie?

Może? Nie wiem…

I wciąż nie kumam Izraela w Europie. I dlaczego Izrael tak, a Palestyna nie? Polityka, dziwne strefy, czary mary? Lepsi i gorsi?

4000.

Tak, staliśmy się sferą 4000.

Jakkolwiek wielorako może się to kojarzyć, odpowiedź na one 4000 jest prosta. Jedne badania wykazały, że będzie nas właśnie o tyle mniej, inne znowu, że będzie nas o tyle AŻ więcej. I komu tu wierzyć? Najprawdopodobniej temu, który stał lub wciąż stoi, tudzież kuca, po środku. No wiecie… czy potrzeba nas więcej? Nie. Nie oszukujmy się ten ekosystem trudno znosi większą ilość osób. Ale pewno lepiej tego nie mówić, co? Czemu więc tak politycznie chcą nam wtłoczyć te ludzkie zasoby… no bo politycznie. Nie oszukujmy się, to jest miejsce, które im łatwo wykorzystać, obeżreć, zimportować warzywa i owoce, napitki i wszelkie przetwory, oraz zrzucić Turyściznę, by się wykąpała, nabrudziła, bo przynajmniej u nich nie ma problemów, a my… no właśnie, czy ktoś w ogóle rozumie jak działa Wyspa?

Ja nie.

Wiem jedno, to kruchy ekosystem, który mocno się męczy w okresie letnim. Bardzo mocno. Pewno, gdyby ludzie zachowywali minimum rozumowości, nie śmiecili, srali i wieszali toreb z gównami na drzewach, byłoby okay, ale… ten pet ciepnięty coraz częściej pod nogi. Ech, nie wiem. Pewno, łatwiej zrzucić to na młodych, ale sorry, akurat tak postępują starzy, którzy powinni być… MĄDRZEJSI!!!

A Wyspa?

Ta cała koszmarna wycinka drzew sprawia, że wkurw miesza się z łzami i… chyba już nie mogę. chowam się. Uciekam. Nie chodzę pewnymi ścieżkami, bo patrzenie na ten koszmar, na te trupki pieńków, na oną całą zabitą dzikość względną, to nie mogę. Nie mogę już. A przecież wiem, iż możliwym jest, że dotrą nawet w te miejsca jeszcze dzikie. Te, gdzie drzewa spadają i powoli próchnieją. Gdzie wszystko pokrywa mech, wielkie mrowiska szumią tak dziwnie, tak jakoś hipnotyzująco, że chciałoby się tam wskoczyć. Na amen. Niech człeka zjedzą, przynajmniej coś normalnego.

A z kości to dopiero jaka będzie pomoc naukowa!!!

Prawda jest jedna.

Fluktujemy. Wszyscy. I Wyspa i ja. Zmieniamy się, szaleńczo nawet, raptownie, może i męcząco… tyko czy na lepsze?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.