Pan Tealight i Śnieżny Łeb…

„Znalazła go w nikniejącej zadymce.

Jakoś tak wiecie, wyszła by maksymalnie wykorzystać Zimę, a ta nie miała nic przeciwko temu, bo cieszyło ją to, że ktoś się aż tak cieszy śniegiem, wiatrem, wszelaką mroźnością i wiecie, tym wszystkim, po którym do domu wracało się mokrym całkowicie i do końca… że ją ktoś docenia, że naprawdę umie się nią bawić i w końcu nie marudzi tak jak większość świata, która… ech, no sami wecie. Trudno w dzisiejszych czasach być Zimą, prawdziwą, taką, prawie jak kiedyś.

Ale ona go oczywiście znalazła.

Jakoś tak, jakby to było przeznaczenie, albo zwyczajna, kolejna, wpadka Losu, który zapomniał pochować swoje zabawki. Bynajmniej teraz było już za późno. Ona go znalazła, no i nie mogła tak go zostawić. Wiedziała, że świat się wkrótce ociepli i wiedział to świat, więc tylko oczyściła mu rysy, poprawiła je troszeczkę i ostrożnie, by nie uszkodzić go swoim oczywistym ciepłem, zaniosła do Sklepiku z Niepotrzebnymi i po cichu  umieściła w specjalnej, ogromnej jak pokój, lodówce z telewizorem, pełnym barkiem i wszelakimi utensyliami. No wiecie, przecież była dobrą gospodynią, nawet jeżeli nie w swoim własnym domu…

Gdy Pan Tealight natknął się na niego przez całkowity przypadek, lekko go przytkało, potem pobiegł wrzeszcząc sprawdzić pokój Ojeblika… spała, a potem dopiero zaczął zadawać poprawne, choć lekko ciche, pytania. I usłyszał historię. Historię tak bardzo poruszającą, tak bardzo łzawą, opowieść o miłości i odrzuceniu, o klątwie i trwodze oraz wszelakiej magii… O czarownicy zazdrosnej, o księżniczce zbyt rozpieszczonej i o jej rodzinie, która teraz miała w posiadaniu wszystkie jego majątki. I o samobójczej próbie, której Pani Wyspy jednak nie przyjęła…

I o dziwnej, niskiej, roztrzepanej osobie, która go poprawiła i tutaj umieściła, ale jeśli ma odejść, to odejdzie… tylko gdzie? Bo tego nie wie. Nie zna kierunku, nie zna miejsca, do którego miałby dotrzeć… po prostu…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Cień bestii” – … wątpliwości. Oj miałam ich całą masę sięgając po tę powieść, ale wiecie co, wygrała. Od dawna nie czytałam tak fajnie skonstruowanej powieści.

Serio!!!

Z jednej strony schemat.

Mamy skrzywdzonego bohatera, który oczywiście jest genialnym gliną, po świeżych przejściach, z traumą i przesprytnego złoczyńcę. No i jeszcze gromadkę idealnie dobranych bohaterów pobocznych, którzy po prostu są niesamowici. I wszyscy oczywiście tworzą genialny zespół… złapią każdego. A mają kogo łapać, bo tak naprawdę możliwe, iż każdemu z nich coś grozi. A ten złoczyńca. Intrygujący. Wielki zbawca i nauczyciel. Po prostu cukiereczek… czyli nic nowego, a jednak…

Porywa, wciąga i trzyma w napięciu. Nie spodziewacie się co czai się za rogiem, chociaż tego złego, po kilku przemyśleniach, łatwo wytypujecie z kilku podejrzanych. Naszym bohaterom oczywiście zajmie to więcej czasu, ale to przyjemność obserwować ich. I ich znajomych, rodzinę – kapitalne osobowości. Po prostu zakochujecie się w niektórych i już od razu zamawiacie tom drugi.

Dostępny, właśnie czytam… wciąż trzyma poziom. Wciąż i przeraża i budzi łzy, jest tak prawdziwy…

Dodatkowo to Wydawnictwo Filia, które, co muszę napisać, zaskakuje brakiem błędów, literówek, dobrą, choć czasem potrzebującą niewielkiej korekty pracą tłumacza, świetnymi okładkami i dopracowaniem. Jak tak dalej będą wybierać książki, które wydają, to trzeba się im mocniej przyjrzeć. Może ich „babska” strona to powieści nie dla mnie, ale kryminały i ogólną sensację wybierają zaskakująco smakowitą! Coś mi się wydaje, że jako wciąż dość młode wydawnictwo, w końcu uszczuplą zasoby tych wiecie, tuzów. Tych co gdzieś mają czytelników… już od jakiegoś czasu.

Nadal topnieje…

Ale nie to jest najważniejsze. Bo przecież jest to logiczne. Wiosna za progiem, więc zima… tak, spoglądając na zdjęcia zrobione rok temu, mieliśmy już tyle kwiatów i tak ciepło, że obecny chłodek i wciąż śniegowa miejscami pierzynka to coś owego. Ale to tylko natura. Zmienna, pokrętna i działająca według sobie znanego schematu. A może niemająca żadnego? W końcu może wszystko!!! Ale… nie o to mi chodzi, bo dziś jest mgła. Gęsta, mleczna i fascynująca. Zaczyna się tuż za żywopłotem, tak, że wiatraka już nie widać, ulica w niej zdaje się tonąć, a wszystko dookoła mięknąć…

Mgła…

… więc zima odchodzi, ale jakoś tak wstydliwie chyba wiosna chce się w tym roku spojawić i otuliła się onymi mgłami. Ciężkimi, niesamowitymi… wydają się zbliżać do Chatki i naprawdę nie mam nic przeciwko temu, naprawdę. Mam dość widzenia świata, wolę oną mgłę, która sprawia, że czuję się bezpieczna. Nawet od tych kościelnych wysłanników co to chodzą od domu do domu podobno i znowu chcą kasy. Pierun wie na co, ale serio… ode mnie kasy? Może byście pozbierali na mnie, co? Kilka operacji by się zdało, życie bez strachu, ubezpieczenie, jakiś dom prawdziwy… ale nie. O swoich się przecież nie dba. Zresztą tutaj nigdy nie będę swoja.

Nikt kto się nie urodził nie zyskuje tego miana.

Nigdy.

Ale w końcu przybyłam tutaj z miłości do natury, więc… czy powinni obchodzić mnie ludzie? Tak naprawdę? Czy w ogóle powinniśmy pozwalać ludziom niszczyć nasze życie? Zmuszać się, naginać, by im było inaczej? Lepiej? By ucieszać tylko innych, a tym samym ranić wciąż siebie, nie być sobą… serio… Bo przecież da się bez nich żyć? A może nie? Może się tylko oszukuję… ale to kurde wyszło by, że od urodzenia!!!

Ale ta mgła.

Jest tak bardzo wyjątkowa dla introwertyków. Dla tych, co nie chcą, co mają dość, co nie potrzebują… przecież tacy ludzie, bojący się innych, istnieli od zawsze, więc o co wszystkim chodzi z oną promowaną przyjaźnią i wspólnotą… promowaną przez media ostatnio? Moja mgła się nie zgadza.

Moja mgła jest moja…

Mgła…

Podchodzi coraz bliżej i zdaje się by jeszcze bardziej ciężka i jeszcze bardziej gęsta i sprawiająca wrażenie pierzyny, przez którą jednak da się oddychać. Wysoka wilgotność zawieszona w powietrzu pasami, miejscami lekko się kuląca… przytulająca cię i dająca uczucie wyzwolenia.

Od wszystkiego…

Wyspy wszelkiego rodzaju, ale wiecie, te raczej niewielkie, zdają się za każdym razem gromadzić osobników o specyficznych umiejętnościach, pragnieniach i charakterystycznych. Bardzo charakterystycznych. Większość z nich nie pcha się do was drzwiami i oknami. Z jednej strony na początku stanowicie jakąś tam rozrywkę, albo powód do wkurwa… bo podebraliście mieszkanie – nie ważne, że legalnie – członkowi rodziny, a oni mieli w planach zaludnienie ulicy pełnej domków socjalnych wyłącznie swoimi potomkami – co jest totalnie nielegalne… podobnie pewno jak nieletnia córka mieszkająca ze swoim chłopakiem, ale co tam. Przecież oni płodzą dzieci z co najmniej dwoma partnerami w życiu, a z trzecim się żenią, więc… a potem wiecie, wymijają was, wytykają niedoróbki, zapominając o tym, że sami nie wyplewili swojego podjazdu, ale przecież oni nie muszą, mają odpowiedni paszport, czyż nie…

Tia… mgła przypomina, że Duńczycy są niemili.

Są genialnymi aktorami, mataczami, zawsze podkradną wam pomysł, a potem oskarżą was o to, że oni byli pierwsi i to wasza wina, że ich biznes nie wyszedł… no i mają kraj z genialnym pijarem. I tyle. Teraz ja muszę się tego nauczyć, onego kłamania, ściemniania i całej tej gry. Bo chcę być Duńczykiem. A co. Kocham to miejsce, jest dla mnie wszystkim i nie jestem Niemcem – oni mają tutaj takie przywileje, że łeb boli – więc nie mam wyboru. Problem? Nauka języka wisi i powiewa a znajomość współczesności, onej telewizyjnej nie istnieje.

Przecież ja nie mam telewizora!!!

Mam tylko specyficzność. Pragnienie skrycia się, zatopienia w mgłę, rozumienia natury, lekkości fal, fascynacji każdym załamaniem pogody i migreny, gdy nadchodzi wiatr. No i kocham ogień. Powinno wystarczyć, co nie? Powinno… ale nie wystarczy. Z drugiej strony… to miejsce, które wciąż traci ludzi, bo życie tutaj to nie bajka. Pokazuję wam zdjęcia, ale czy tak naprawdę wiecie, jak się żyje w takim miejscu, które latem jest zatłoczone, a zimą puste? Jak w jakimś schizofrenicznym wszechświecie, gdzie ktoś umieścił naturalną natury perełkę.

Którą niszczą…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.